rys. Bogna Podbielska
Dźwięk to życie
W Moi przyjaciele słuchają wojny Rozy Sarkisian nasłuchiwanie jest szansą na przeżycie, skłania też do przestrojenia swoich przyzwyczajeń, bo choć hałas może zwiastować coś złego, to „cisza jest najstraszniejsza”.
W Spotify można bardzo łatwo sprawdzić, czego słuchają nasi znajomi i też tego posłuchać. To oczywiście służy wzmocnieniu więzi i poczucia bliskości. Co jednak, jeśli wcale nie chcielibyśmy usłyszeć tego, czego oni słuchają, bo nie są to akurat ich ulubione piosenki, ale odgłosy wojny? Nie wiem, czy taki był punkt wyjścia dla słuchowiska Moi przyjaciele słuchają wojny, ale takie było moje pierwsze skojarzenie. Przesyłanie sobie nawzajem linków do utworów, które nam się akurat spodobały, albo takich, które mają wpłynąć na poprawę nastroju, wywołać pozytywne odczucia, jest obecnie czymś powszechnym. Jak natomiast przekazać wszechogarniającą audiosferę sytuacji tak wyjątkowej jak choćby nalot? I jaki to w ogóle miałoby sens, czemu miałoby służyć, czy byłoby jakkolwiek komunikatywne? Po 24 lutego 2022 roku zostaliśmy skonfrontowani z obrazami czegoś, co wydawało nam się już przynależeć do historii, a w dodatku wydarzenia te rozgrywały się przerażająco blisko nas. Wydaje mi się jednak, że szybko nam te obrazy spowszedniały i niejako się na nie uodporniliśmy. Co innego z dźwiękami, które funkcjonują w odmienny sposób, oddziałują fizycznie i wymykają się często opisowi za pomocą zwyczajowych kategorii językowych. Włoski futurysta Filippo Tommaso Marinetti już ponad sto lat temu wskazał na zwiększone znaczenie zmysłu słuchu na polu bitwy, gdy choćby ze względu na ciemność trudno polegać na wzroku, a o przeżyciu decyduje wyczulenie na bodźce dźwiękowe i zdolność ich odczytywania. Twórczynie słuchowiska też koncentrują się na tej sferze, przywołują opowieści osób, które zamiast ulubionych piosenek – nasłuchują wojny. Jego siła tkwi w odejściu od ilustracyjności i w zapośredniczeniu narracji bohaterów.
Moi przyjaciele słuchają wojny miało premierę w styczniu tego roku w Radiu Kapitał w ramach cyklu Radio-Teatr realizowanego przez stację razem z Komuną Warszawa i Staromiejskim Domem Kultury. Utwór ten został do niego włączony niejako post factum, ale w żadnym razie nie na doczepkę – świetnie wpisuje się w ideę tego przedsięwzięcia, które przyniosło słuchowiska reagujące na otaczającą nas rzeczywistość, wykazujące się wrażliwością społeczną i zajmujące stanowisko (o czym pisałem w „Teatrze” nr 12/2022). Zresztą to „opóźnienie” biorę za dobrą monetę, dzięki temu udało się uniknąć poczucia doraźności czy wykorzystywania tematu na czasie. To pozwoliło na wypracowanie adekwatnego podejścia i, co najważniejsze, znalezienie odpowiednich osób do jego realizacji.
Całość wyreżyserowała Roza Sarkisian, artystka od kilku lat pojawiająca się także na polskich scenach. Sarkisian ukończyła reżyserię na Uniwersytecie Artystycznym im. Iwana Kotlarewskiego oraz socjologię polityczną na Charkowskim Uniwersytecie Narodowym im. Wasyla Karazina. Była inicjatorką i dyrektorką artystyczną charkowskiego Teatru De Facto, następnie główną reżyserką w Pierwszym Ukraińskim Akademickim Teatrze dla Dzieci i Młodzieży we Lwowie, a od stycznia 2020 roku etatową reżyserką Narodowego Akademickiego Teatru Dramatyczno-Muzycznego w Iwano-Frankiwsku. W 2017 roku, kiedy była stypendystką Gaude Polonia, na zaproszenie Komuny Warszawa zrealizowała wraz z Joanną Wichowską pierwszy odcinek cyklu Przed wojną/Wojna/Po wojnie. Dwa lata później na poznańskim festiwalu „Bliscy Nieznajomi” pokazała wchodzące w dialog z Sarah Kane Psychosis. Sarkisian uczestniczyła także w festiwalu w 2021 roku z zainicjowaną przez nią niezależną produkcją H-effect, w której Hamlet Szekspira i HamletMaszyna Müllera są przefiltrowane przez wojenną rzeczywistość (pracę nad spektaklem widzimy w filmie Syndrom Hamleta). A w styczniu 2022 roku w warszawskim Teatrze Powszechnym premierę miało szeroko komentowane Radio Mariia. Spektakl nie jest co prawda słuchowiskiem, ale odwołuje się do formatu audycji wspomnieniowej.
Tekst słuchowiska stworzyła Luba Ilnycka na podstawie opowieści Antoniny Romanowej, Anastasiji Kosodij, Oksany Leuty, Romana Krywdyka, Mykoły Homaniuka. Ilnycka to nie tylko dramaturżka, ale także kuratorka, krytyczka teatralna, teatrolożka – absolwentka Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki, gdzie potem wykładała w latach 2016–2020. Była również odpowiedzialna za program teatralny Jam Factory Art Center we Lwowie, a w latach 2013–2019 pełniła funkcję kierowniczki działu literackiego tamtejszego Akademickiego Teatru im. Łesia Kurbasa. Z Sarkisian pracowała wcześniej przy Mój dziad kopał. Mój ojciec kopał. A ja nie będę, którego była producentką.
Jedynym głosem, który słyszymy, jest Lilia Kryvets, aktorka znana z teatrów Odessy i Lwowa. To nieoczywiste rozwiązanie – słuchowisko opiera się na opowieściach i przeżyciach konkretnych osób, znanych z imienia i nazwiska, często w nim przywoływanych („Antonina i jej towarzysz wycofują się z moździerzem z pozycji, która jest pod ciężkim obstrzałem”). Czego dotyczy historia? Wojny, oczywiście. Ostrzałów, chowania się w schronie, pracy w prosektorium, manewrów wojskowych. Każda z osób pcha swój wózek, niby osobno, ale razem, bo w jednym kierunku (zwycięstwa). Jednak, choć dowiadujemy się o nich całkiem sporo, to nie obcujemy z nimi bezpośrednio. O wszystkich opowiada nam ten sam, beznamiętny, czasem wręcz lektorsko obiektywizujący głos, choć zwykle w reportażowych słuchowiskach to obecność głosu bohatera ma zaświadczać o „prawdziwości”, czy to subiektywnych odczuć, czy samej historii. Muszę przyznać, że takie podejście często wydaje mi się tanim chwytem, obliczonym na wywołanie odruchowej reakcji emocjonalnej (kiedy czujemy, że coś „chwyta za serce”). Sarkisian jak najdalsza jest jednak od stosowania szantażu emocjonalnego. Dzięki wprowadzeniu narratorki postaci są niejako wyniesione ponad swoją jednostkowość – choć ani nie tracą nic ze swojej indywidualności, ani nie czyni się z nich reprezentacyjnych, ale bezosobowych figur. W tę strategię artystycznej powściągliwości wpisuje się też oprawa muzyczna Olesi Onykiienko. Producentka, znana również jako NFNR, wykorzystuje tutaj swoje doświadczenie z pracy w teatrze i filmie. Stroni od ilustracyjności, nawet gdy z rzadka sięga po dźwięki otoczenia, trudno je przypisać do konkretnej sytuacji. Dzięki tej niejednoznaczności są bardziej sugestywne, podobnie jak abstrakcyjna elektronika, która określa akustyczną przestrzeń. Muzyka ta może budzić niepokój, także przez swoją nieprzewidywalność, ale zostawia też sporo miejsca, zarówno dla opowiadanych historii, jak i dla słuchających. Pozwala wejść w ten świat, wciąga – nie przytłaczając. W kilku momentach jest zaskakująco jasna, nawet świetlista. W zasadzie trudno tu mówić o reżyserii dźwięku w typowym tego pojęcia rozumieniu. Projektowanie tego audialnego wnętrza zasadza się raczej na powstrzymywaniu od dekorowania gadżetami (w rodzaju binauralności lub ambisoniczności), czy zagracania dźwiękami z terenu, które i tak by nie oddały całej grozy sytuacji (choćby nalotu).
Może warto to napisać wprost, jeśli nie jest to oczywiste: słuchowisko jest w całości po ukraińsku. To przecież naturalne w przypadku utworu o Ukrainie, który stworzyły pochodzące stamtąd artystki. Co jednak mają zrobić osoby nieznające tego języka? Z myślą o nich na stronie Staromiejskiego Domu Kultury zamieszczono tekst w tłumaczeniu Jacka Podsiadły. Zatem można te dwa elementy zestawiać na różne sposoby. Ja polecam najpierw posłuchać bez sięgania po tekst, tak żeby dać się poprowadzić samej dźwiękowości, pozwolić jej zadziałać. A nawet nie znając języka, da się wychwycić pewne, brzmiące znajomo, słowa. Potem można zweryfikować swoje intuicje, czytając tekst, ale bez słuchania. W kolejnym odsłuchu już całkiem dużo może się okazać zrozumiałe – staramy się uważniej nasłuchiwać historii, po wybrzmieniach zbliżamy się do postaci. Niezwykle budująca jest dla mnie ta perspektywa, która zakłada, że to w sferze dźwiękowej można nawiązać inny rodzaj porozumienia czy zrozumienia, poza utartymi szlakami.
Czytanie tekstu ma jeszcze tę zaletę, że pozwala wyraźniej dostrzec zamysł narracyjny. Mamy tutaj niespodziewaną dwoistość i przypomnienie, że słuchowisko to często najpierw nie (tylko) dźwięk, ale też (często zapisany) język. Ów „scenariusz” (czy może libretto?) wyszczególnia siedem części (Droga, Początek, Zwierzęta, Głosy, Niebezpieczeństwo, Cisza, Woda), czego w realizacji nie słychać. Tu kolejne segmenty swobodnie przepływają w siebie na falach muzyki. Od początku silnie obecny jest aspekt dźwiękowy: „Ludzie hałasują, rozmawiają, ludzie szepczą, milczą”. Czy właśnie odnośnie do wojny: „Instruktor mówi, że ważnym elementem walki jest wsłuchiwanie się w przestrzeń wokół siebie. […] Wsłuchuję się: / Stłumione strzały rozbrzmiewają w oddali, / Ledwo słyszalne dźwięki samochodów dobiegają z autostrady. / Pokryte lodem korony drzew kołyszą się na wietrze i trzeszczą jak pokruszony karmel”. Nasłuchiwanie jest szansą na przeżycie, skłania też do przestrojenia swoich przyzwyczajeń, bo choć hałas może zwiastować coś złego, to „cisza jest najstraszniejsza”. Cisza to śmierć – dźwięk to życie. Wsłuchujmy się uważnie w niego, zwłaszcza jeśli jest nielubiany, niechciany i obcy. Jaki wzbudzi w nas rezonans?
Radio Kapitał
Moi przyjaciele słuchają wojny
reżyseria Roza Sarkisian
premiera 24 stycznia 2023