10/2023

Festiwal Szekspirowski od nowa

W tym roku nad kwestiami programowymi czuwał kurator zbiorowy – ciało składające się z kilkunastu pracowników Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, reprezentujących różne działy kreatywne. Decyzje podejmowano kolektywnie.

Obrazek ilustrujący tekst Festiwal Szekspirowski od nowa

fot. Dawid Linkowski / Festiwal Szekspirowski

 

Po latach mocno dookreślonej wizji festiwalu, dzielonego na nurt główny i offowy, międzynarodowy Festiwal Szekspirowski stanął na progu przemian. Ostatnie dwie edycje zrealizowane po śmierci nieodżałowenego profesora Jerzego Limona, przez obecną szefową Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego Agatę Grendę, były próbą holistycznego spojrzenia na rolę tej imprezy. Tegoroczna odsłona festiwalu stanowi dalszy ciąg przeobrażenia go z wydarzenia typu „dla każdego coś miłego” w imprezę teatralną odważnie wchodzącą w dialog ze współczesnością i rezonującą z różnymi dziedzinami życia.

Niektórzy z niedowierzaniem przyjęli demokratyzację procesu selekcyjnego. W tym roku nad kwestiami programowymi czuwał kurator zbiorowy – ciało składające się z kilkunastu pracowników GTS, reprezentujących różne działy kreatywne teatru. Decyzje podejmowano kolektywnie, co niektórzy odebrali jako wygodne usprawiedliwienie nieoczywistych propozycji finalistów Konkursu o Złotego Yoricka, na najlepszą inscenizację dzieła Szekspira lub najlepszy utwór jego twórczością inspirowany. Nie podejrzewam Agaty Grendy o chęć rozmycia odpowiedzialności za najważniejszą imprezę sezonu w prowadzonej przez nią instytucji – to raczej filozofia pracy oparta na szeroko pojętym partnerstwie, w którym warto wysłuchać racji „za” i „przeciw” i nie zawsze kierować się wyłącznie własnym przekonaniem. Proces ten oczywiście nie jest żadnym ewenementem, system kuratorski od lat funkcjonuje z powodzeniem również w teatrach, a i sam Festiwal Szekspirowski przez lata miał kilku konsultantów czy selekcjonerów, którzy wywarli duży wpływ na jego ostateczny kształt – między innymi Andrzeja Żurowskiego czy Joannę Śnieżko-Misterek, którzy przez wiele lat podróżowali po świecie, wspomagając dyrektora Limona w doborze festiwalowych propozycji (Śnieżko-Misterek robi to do tej pory).

Ważną rolę w tym procesie odgrywa także Łukasz Drewniak, selekcjoner wspomnianego Konkursu o Złotego Yoricka. Ta nagroda to znak jakości, nieformalny certyfikat poświadczający wartość spektaklu i zarazem znakomite narzędzie promocji, chętnie wykorzystywane przez teatry. Oprócz pamiątkowej statuetki nie do przecenienia jest również finansowy ekwiwalent głównej nagrody (tym razem, podobnie jak w 2022 roku, wyniósł on czterdzieści tysięcy złotych). Na tym nie koniec. Rok temu nie udało się przeprowadzić Konkursu o Nowego Yoricka, ponieważ oczekiwania organizatorów były zbyt wygórowane. Zmieniono więc regulamin i postawiono na ścisłą współpracę z uznanymi ośrodkami: Teatrem Powszechnym w Warszawie, Teatrem Polskim w Poznaniu oraz Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. W koprodukcji z tymi scenami, z myślą o pełnowymiarowych premierach teatralnych, młodzi, debiutujący reżyserzy (w myśl założeń konkursu to studenci reżyserii lub twórcy maksymalnie trzech profesjonalnych produkcji teatralnych) musieli zmieścić się w ograniczonym budżecie, dofinansowanym przez GTS do kwoty dwudziestu pięciu tysięcy złotych. Efektem były trzy spektakle prezentowane w formule work in progress.

Aktorzy Ryszarda III wystawionego przez Jana Marka Kamińskiego posiłkowali się egzemplarzami sztuki, jak podczas czytania performatywnego, zaś performerzy występujący w ruchowym projekcie Miry Mańki Lover’s complaint, przygotowanym w oparciu o poemat Skarga zakochanej i z udziałem osoby posługującej się językiem migowym, we fragmentach kolektywnego migania wspomagani byli przez migającego suflera. Prestiżowy Konkurs o Złotego Yoricka jest podsumowaniem inscenizacyjnego status quo i w dużym stopniu odbiciem aktualnych zainteresowań twórców, zaś Nowy Yorick ma prowokować reżyserów do sięgania po teksty Szekspira i oswajać nowe pokolenie artystów z jego twórczością. Formuła trzeciego konkursu – SzekspirOFF – przez kilka lat ewoluowała i wreszcie osiągnęła satysfakcjonujący kształt dzięki rozbudowie ubiegłorocznego cyklu SzekspirOFF Produkcje.

W sekcji offowej GTS dofinansowuje pięć wyłonionych przez kuratorkę Katarzynę Knychalską projektów kwotą dwudziestu tysięcy złotych. Propozycje offowe są z założenia projektami niszowymi, z niewielkimi perspektywami regularnego grania, tymczasem spektakle Nowego Yoricka (o ile faktycznie powstaną) mają szansę trafić na afisz teatrów repertuarowych. Wprawdzie wiele wskazuje na to, że taki luksus czeka po tegorocznym konkursie tylko szkic zwycięskiego spektaklu (nagrodę Nowego Yoricka przyznawało jury wszystkich tegorocznych konkursów w składzie: Eleanor Skimin, Jacek Kopciński i Aneta Mancewicz). Na początek i to uznać trzeba za sukces raczkującego, bądź co bądź, przedsięwzięcia. Z nagrodą i perspektywą repertuarowego grania w Teatrze Powszechnym w Warszawie wracają twórcy Zimowej opowieści wyreżyserowanej przez Pamelę Leończyk w adaptacji Darii Sobik.

Dramat wpisano w popularne obecnie procesy terapeutyczne – na fotel w gabinecie terapeutki Pauliny (Aleksandra Bożek) trafiają wściekle zazdrosny Leontes (Grzegorz Artman) i ofiara jego podejrzeń, czyli martwa, ale obecna na scenie i bardzo, jak się okazuje, rozmowna Hermiona (Karolina Adamczyk). Widzowie obserwują terapię małżeńską, przedstawioną z humorem i dystansem, z wyczuciem tempa i rytmu (nim Leontes zacznie swój lament, czeka bohaterów i widzów długa, krępująca cisza, której przecież w gabinetach terapeutów jest dużo). Zwierzeniom małżonków towarzyszy prowodyr domniemanej zdrady Hermiony, Poliksenes (Mikołaj Śliwa). Cała trójka przekracza granice przyjaźni, dryfując w stronę relacji silnie erotycznej. Odkrywanie motywacji poszczególnych bohaterów i tego, kto kogo tak naprawdę zdradził, twórczynie Zimowej opowieści zgrabnie puentują, wodząc widza za nos i ironicznie przenosząc środek ciężkości swojej opowieści na wątek terapii i tego, komu ona tak naprawdę służy.

Pozostałe dwa szkice teatralne w ramach Konkursu o Nowego Yoricka cierpią na większe lub mniejsze niedomagania (dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej Jacek Głomb czuł się nawet w obowiązku uprzedzić, że prezentowane pod szyldem jego teatru dzieło to wersja robocza, niedokończona). W przeciwieństwie do inscenizacyjnego ubóstwa Zimowej opowieści legnicki Ryszard III Jana Marka Kamińskiego został zrealizowany z barokowym niemal rozmachem – to kopalnia wątków, skojarzeń i rekwizytów, zagracających przestrzeń sceny. Znalazła się wśród nich bieżnia z zawieszoną nad nią na stelażu tekturową koroną, po którą szybkim krokiem lub biegiem zmierza chory na władzę Ryszard III (Dominik Rubaj); jest też drabina, na której nie wiedzieć czemu przez większość spektaklu siedzi Małgorzata (Joanna Gonschorek), czy skrzynia będąca trumną opłakiwanego przez Lady Annę (Anna Sienicka) księcia Edwarda. Pozwala ona Lady Annie na znakomity prolog, ale później właściwie tylko przeszkadza aktorom, zwłaszcza że część z nich nosi maski zwierząt (alter ego natury Ryszarda III) i ma ograniczone pole widzenia. W rozeznaniu, kto jest kim, nie pomaga żonglerka postaciami, przez co właściwie tylko Ryszard III grany przez Rubaja to postać ciekawa, równie odstręczająca, co intrygująca, z cynizmu czyniąca swój największy oręż. Reżyser eksperymentuje, sięga między innymi po marihuanę, paloną przez aktorów w trakcie przedstawienia, nie brakuje też wątków homoerotycznych. Nad wszystkim króluje tu jednak chaos.

Z zupełnie innego porządku pochodzi propozycja firmowana przez Teatr Polski w Poznaniu. Lover’s complaint, w którym czynny udział wzięła jego reżyserka Mira Mańka, jest wielokrotnym powtórzeniem krótkiego poematu Szekspira Skarga zakochanej, opisującego dramat uwiedzionej słowami, odtrąconej i porzuconej kochanki. Mańka powołuje w tym celu nietypowy chór, składający się z pełnosprawnych aktorów oraz migającej aktorki i tłumaczki języka migowego. Powtórzeniom tekstu wypowiedzianego (wyśpiewanego, wyszeptanego) po polsku i angielsku w kolejnych odsłonach towarzyszy miganie – rzecz jasna również „chóralne”, wykonywane przez wszystkich aktorów. To zresztą najlepszy, na swój sposób niesamowity, moment spektaklu. Na co wpływ ma choreografia Michała Przybyły realizowana przez siódemkę aktorów ustawionych w szeregu i migających uproszczonym polskim językiem migowym. Jednak cały spektakl okazuje się ostatecznie warsztatową wprawką, zgrabną, ale dość statyczną i nużącą, przez co tekst w kolejnych wariantach powtórzeń wybrzmiewa coraz bardziej manierycznie. Mimo iż pierwsza odsłona Konkursu o Nowego Yoricka budzi niedosyt, drogę obraną przez organizatorów festiwalu zdecydowanie warto kontynuować.

Spośród pięciu propozycji konkursu SzekspirOFF najlepsze wrażenie zrobiły dwie: Imperium Strefy WolnoSłowej i Very Funny duetu Gruba i Głupia, czyli dramaturżki Patrycji Kowańskiej oraz tancerki, performerki i choreografki Dominiki Knapik. Imperium w sposób bezpośredni, dowcipnie i z taktem porusza temat migrantów na granicy polsko-białoruskiej, sięgając przy tym do Makbeta jako źródła metafory wywiedzionej z ożywionego Lasu Birnamskiego. Z dramatu Szekspira zapożyczono też widma ofiar. Migranci wypychani podczas kolejnych push-backów to wprawdzie nie oblicze zamordowanego Banka, ale setki anonimowych ofiar, skazywanych na cierpienie (a czasem i na powolną śmierć) przez ludzką obojętność. Jak ją przełamać? W jednym z kulminacyjnych, nieznośnie przedłużonych momentów spektaklu na scenie ustawiono trzy telefony, których dźwięk informuje o przyjściu wiadomości SMS. Krępującą ciszę przerwać może wyjście ze strefy komfortu – wejście na scenę kogoś z publiczności, kto przeczyta treść wiadomości do mikrofonu. Aktywizacja widzów podczas festiwalu przebiegała z różnym skutkiem, jednak gęsta dramaturgia, proste środki, po które sięgają występujący w Imperium cudzoziemcy, wiarygodnie przybliżają losy przerażonych, zdesperowanych, potrzebujących pomocy ludzi. To najdojrzalsze formalnie i dramaturgicznie przedstawienie SzekspirOFF, które wkrótce trafi na scenę Teatru Powszechnego w Warszawie.

Natomiast Very Funny już z założenia był widowiskiem niedokończonym. Kowańska i Knapik w strukturę swojego performansu wpisały błazeństwo i błaznowanie – wygłupiają się więc na scenie, ujawniając teatralne szwy. Dają widzom wgląd w proces koncepcyjny dzięki rejestracji rozmów online na Teamsie, przełamują konwencję występu, obśmiewając zarówno jego formę, jak i siebie, autoironicznie obnażając własne słabe strony. Very Funny zrywa z fałszywie pojętą poprawnością i niesie ważne przesłanie ciałopozytywności i samoakceptacji, dlatego otyła Kowańska jest roznegliżowana, a Knapik przyznaje się do depresji i artystycznego kryzysu. Obie performerki cytują liczne dzieła Szekspira, sięgając po kwestie błaznów. Ich działania mają posmak goryczy królewskiego błazna z Króla Leara. Niechlujna forma spektaklu, w którym performerki wygłupiają się, bekają, przekomarzają się i wreszcie całkowicie fizycznie obnażają, to chropowata, prowokacyjna pozłotka – za nią kryje się przejmująca metateatralna i niebanalna opowieść o procesie pracy nad sztuką i próba zdefiniowania siebie na nowo. Very Funny wyjechał z Gdańska z dwiema nagrodami – jurorską w konkursie SzekspirOFF (pamiątkowa statuetka i nagroda pieniężna w wysokości piętnastu tysięcy złotych) oraz honorową Nagrodą Dziennikarzy.

Nieoczekiwanie najbardziej zaskakujący okazał się Konkurs o Złotego Yoricka. Znalazły się w nim aż trzy spektakle poruszające kwestie osób niepełnosprawnych intelektualnie lub dotkniętych dysfunkcjami mowy i słuchu. Dołączono do nich kolorowy, zainscenizowany z rozmachem i bardzo naiwny Sen nocy letniej Wrocławskiego Teatru Lalek w reżyserii Jakuba Krofty i Marii Wojtyszko oraz spektakl, który rok wcześniej wygrał SzekspirOFF – How Beauteous Mankind Is! Sławka Krawczyńskiego i Anny Godowskiej – wyprodukowany przez Festiwal Szekspirowski, a w ciągu minionego sezonu ani razu nie grany. To znakomite formalnie przedstawienie, bazujące na pomysłowym ruchu oraz relacji bohaterów Burzy: Kalibana (Wojciech Jaworski) i Ariela (Borys Jaźnicki) z Prosperem, rok wcześniej w pełni zasłużenie odniosło triumf w nurcie offowym, jednak jego awans do umownie pojętego mainstreamu budzi spore wątpliwości i wskazuje na to, że kryzys polskich inscenizacji Szekspira na profesjonalnych scenach wciąż trwa. Myślę, że tym razem o Złotego Yoricka powinny się ubiegać jedynie pozostałe trzy produkcje, poświęcone problemom osób niepełnosprawnych.

Najmocniej wybrzmiały postulaty Snu nocy letniej z Teatru Współczesnego w Szczecinie w reżyserii Justyny Sobczyk i Jakuba Skrzywanka, z tekstem Skrzywanka i Moniki Świerkosz. Perspektywa bohaterów z komedii Szekspira oraz perspektywa osób niepełnosprawnych, wpisanych tu w role rzemieślników, wzajemnie się przenikają. Jednak tym, co wyróżnia tę wersję Snu…, jest dopisana scena wyjazdu osoby niepełnosprawnej do Brukseli, gdzie ma skorzystać z usług seksworkerki. Dopisano też role groteskowych Strażników Moralności – uosabiających zapędy prawicowych polityków i hierarchów Kościoła, którzy stawiają się w roli moralnej wyroczni na wzór muzułmańskich policji religijnych. Strażnicy przeciwstawiają się powszechnemu zgorszeniu, jakim jest seks pozamałżeński i seks osób niepełnosprawnych – wtargną nawet do wynajętego pokoju, by przerwać zbliżenie niepełnosprawnego z seksworkerką. Proces przygotowania wyjazdu (inspirowany doświadczeniami rodzeństwa Anny Alboth i Kuby Sulewskiego, którzy swoją opowieść opublikowali w Internecie) oraz samo spotkanie z pracownicą seksualną ukazano z wielką pieczołowitością, tworząc paradokumentalny teatr w teatrze. Niestety, scena, w której przywołany jest pełen hejterskich komentarzy sąd nad niepełnosprawnym, jego siostrą i seksworkerką poza znamionami linczu razi gazetową doraźnością.

Dużo rozważniej do kwestii samostanowienia oraz marzeń i pragnień osób z zespołem Downa podeszli twórcy spektaklu Podchodzisz moją samotność, będącego adaptacją Romea i Julii. Przedstawienie przygotował rezydujący w Teatrze Szekspirowskim gdański Teatr Razem. Za scenariusz i reżyserię odpowiada Dorota Bielska. Grają osoby z zespołem Downa, które wcielają się w licznych Romeów i Julie. W tle, za ustawianymi jako parawany drzwiami, które stanowią jedną z wielu barier dla niepełnosprawnych (szczególnie dla Romea poruszającego się na wózku inwalidzkim), co jakiś czas pojawiają się projekcje wideo z udziałem aktorów wcielających się w rodziców bohaterów. Osoby z zespołem Downa pragną żyć jak inni – znaleźć miłość, założyć rodzinę, mieć dzieci. Dowiadujemy się, dlaczego taka wizja nigdy się nie ziści. Chyba, że w teatrze? Skoro sztuka kończy się bez happy endu, po scenie samobójstwa aktorzy domagają się epilogu, w którym wezmą ślub z wybrankami serca. To ujmujące i jednocześnie infantylne rozwiązanie akcji jest ściśle związane z potrzebami i oczekiwaniami niepełnosprawnych aktorów (wspartych w finale spektaklu przez związany z Teatrem Razem integracyjny zespół muzyczny Remont Pomp).

Złotego Yoricka przyznano trzeciej, najlepszej konstrukcyjnie i dramaturgicznie propozycji tego konkursu z udziałem osób niepełnosprawnych. Romea i Julię w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie wyreżyserowały Dominika Feiglewicz i Zdenka Pszczołowska. One także postawiły wyłącznie na tytułowe postacie tragedii, tym razem zestawione w dwóch parach – osób słyszących (Karol Kubasiewicz, Marta Mazurek) i osób z dysfunkcją słuchu (Rafał Bołdys, Dominika Kozłowska). Pierwsza para do siebie mówi, druga miga. Jednak w kolejnych tanecznych sekwencjach niesłyszący Romeo tańczy również z mówiącą Julią, podobnie jak niesłysząca Julia z mówiącym Romeem. Podział na pełnosprawnych i niepełnosprawnych zostaje zniesiony. Głównym nośnikiem treści jest ciało i taniec, który okazuje się formą komunikacji możliwą dla każdego. Kameralne w gruncie rzeczy przedstawienie (włączające osoby niepełnosprawne w sferę zarezerwowaną stereotypowo dla osób bez dysfunkcji) przekonuje, że najwięcej barier tworzymy sami. Jednak zredukowany do kilku scen (balkonowej, intymnego spotkania kochanków, potajemnego ślubu i tragicznej śmierci) spektakl, posługujący się polskim językiem fonicznym i polskim językiem migowym, poza zamysłem jasnym od pierwszych minut, niczego więcej nie wnosi. Choć to najzgrabniejsza z festiwalowych propozycji poświęconych osobom niepełnosprawnym, dużo ciekawsze w swoim przekazie były szczeciński Sen nocy letniej i gdański Podchodzisz moją samotność.

Festiwal spod znaku konkursów miał jednak również silną reprezentację pozakonkursową, zarówno polską, jak i zagraniczną. Najgłośniejszym wydarzeniem była ostatnia produkcja Petera Brooka – Projekt Burza z paryskiego Théâtre des Bouffes du Nord. Doskonałe opanowanie rekwizytu, mocno zarysowane postaci i tradycyjny, przemyślany w detalach teatr świetnie rymowały się z Learem Andrzeja Seweryna w reżyserii Janusza Opryńskiego z Teatru Starego w Lublinie. Seweryn starcza za cały zespół, a zdziecinniałego starca, jego wariactwa i postępujące rozczarowanie światem odgrywa perfekcyjnie. Za swój wieloletni i niepodważalny wkład w popularyzację twórczości Szekspira otrzymał przyznanego po raz pierwszy, specjalnego Grand Yoricka. Piękny przykład kontrkultury dała z kolei Łódź Kaliska, przywożąc rozgrywanego symultanicznie kilkunastominutowego Makbeta. Słowiańską i ukraińską żywiołowością zarażał fizyczny Sen nocy letniej Kijowskiego Narodowego Teatru Akademickiego Mołodyj. Dyptyk spektakli inspirowanych Szekspirem prezentacją Billy’s Joy domknął też w Gdańsku belgijski zespół Needcompany Jana Lauwersa, przy którym nagość i mnogość bodźców Makbeta Łodzi Kaliskiej to dziecinna igraszka. Kunsztowny pod względem literackim i muzycznym był z kolei Szekspir i Bach w wykonaniu aktorki Charlotte Rampling i wiolonczelistki Sonii Wieder-Atherton.

Dwudziesta siódma edycja Festiwalu Szekspirowskiego była jedną z najlepszych w ostatnich latach, a Gdański Teatr Szekspirowski dzięki festiwalowi coraz wyraźniej pozycjonuje się jako promotor, propagator i producent spektakli teatralnych poświęconych swojemu patronowi.

 

 

XXVII Festiwal Szekspirowski

Gdańsk, 26 lipca – 6 sierpnia 2023

recenzent teatralny, absolwent polonistyki i slawistyki UG.