10/2023
Magdalena Drab

Strasznie

 

Lęk to wrodzona przypadłość ludzi i zwierząt. Natura wyposaża w niego wszystkich sprawiedliwie i nie wycofuje się z bojaźliwości mimo wielu lat ewolucji. Lęk to w końcu najbardziej niezawodne lekarstwo na ryzykowne zachowania. Zniechęca do chodzenia po gzymsach, rozmów z obcymi i spacerów w ciemności. Czasem jednak wydaje się, że ten instynktowny odruch zaczyna uruchamiać się w sposób nadmierny, jak wtedy, gdy zlęknione sarny umykają w zarośla z powodu byle szelestu, a trwożliwe staruszki zapobiegliwie tulą do serc swoje torebki. Niemniej korzyści z lęku muszą przeważać, skoro natura tak uparcie przy nim trwa. Zoopsycholog Hediger wysnuł wręcz teorię, że lęk stanowi niezbędny warunek przetrwania: „Tendencja do ucieczki, strach przed wrogiem, lęk przed ogólnym zagrożeniem […] jest tym afektem, który ma absolutnie dominujące znaczenie w świecie zwierzęcym. […] Jego brak prowadzi do śmierci jednostki i gatunku”. Trudno się z nim w pełni zgodzić. Jest mnóstwo innych, skuteczniejszych sposobów zapewniających gatunkom przetrwanie. Gdyby wszystkie stworzenia nieustannie przemierzały świat w histerycznym popłochu, nie znalazłyby czasu na jedzenie, rozmnażanie i inne znacznie bardziej kluczowe z punktu widzenia przetrwania czynności.

Psy, które kiedyś poradziły sobie z wrodzonym lękiem i postanowiły zjeść coś z ludzkiej ręki, mogą teraz liczyć na zbilansowane posiłki, opiekę weterynarza, suplementację, ciepłe wdzianko na zimę, a nawet leki antydepresyjne w razie pogorszenia samopoczucia. Również ich lęk, który jest przecież uczuciem nieprzyjemnym, może zostać zahamowany dzięki odpowiednim środkom. Gorzej na przezwyciężeniu lęku wyszły krowy, kury, owce i inne zwierzęta hodowlane. Odwaga ich praprzodków dała im co prawda dostęp do paszy, ale zdecydowanie skróciła życie i poziom satysfakcji z niego. Wygląda na to, że istoty chuderlawe i niesmaczne, o niskim potencjale spożywczym, powinny zaprzestać kierowania się lękiem, natomiast te pożywne powinny mu zaufać. Wskazówką pozwalającą ocenić poziom przydatności lęku może być również proporcja miękkości futerka i potencjału spożywczego. Im miększe futerko na lichszej muskulaturze, tym lęk odgrywa mniejsze znaczenie w ochronie gatunku.

Ta zależność nie sprawdza się jednak w przypadku człowieka. Muskulatura istoty ludzkiej jest rozwinięta. Egzemplarze z roku na rok są coraz lepiej utuczone, a w większości krajów odsetek osób dotkniętych nadwagą sięga około pięćdziesięciu procent. Ciała regularnie ludziom przybywa, zaś futerko wytarło im się już co najmniej pięćset tysięcy lat temu. Wydajemy się doskonałym materiałem na porcję rosołową – tłuściutkie, oskubane istoty. Jednak brak naturalnych wrogów sprawia, że możemy poruszać się po świecie bez lęku. Paradoks polega na tym, że tego nie robimy.

Prymitywny mózg gadzi odbiera byle zmianę tak samo jak bliską obecność tygrysa szablozębnego. Ludzie zaczynają uprawiać jogging, by symulować ucieczkę. Ale to nie zawsze się udaje. Stresu robi się więcej niż joggingu i ciało zaczyna wariować. Mózg myśli, że jego właściciel z pewnością musiał już zostać upolowany i wydaje mu mnóstwo nieprzydatnych poleceń w rodzaju zamierania lub silnego pocenia się. Lęk, jak każde lekarstwo w zbyt dużej dawce, staje się trucizną. I tu pojawia się to, co najbardziej fascynujące w lęku – parada sprzeczności. To, co zwierzęce, okazuje się jednocześnie cywilizacyjne. To, co miało uchronić cały gatunek przed eksterminacją, staje się dramatem jednostki ukrywającej się przed czarnym kotem lub ładnymi kobietami. Ogarnięci absurdalnymi fobiami ludzie udają się potem do odpowiednich specjalistów i uzyskują diagnozę. To, co wrodzone i powszechne w królestwie zwierząt, powołuje nagle mrówczy trud nadawania specjalistycznych, łacińskich nazw serii pomyłek mózgu gadziego. Wynik to prawdziwa poezja. Dendrofobia dotyka nieszczęśników, którzy mylą drzewa z zagrożeniem. Niechętni małżeństwom cierpią na gamofobię. Abemarofobia to przypadłość wszystkich, którzy drżą na myśl o przegapieniu przystanku autobusowego. Paraskewidekatriafobia nawiedza uprzedzonych do piątku trzynastego. Basifobia nie pozwala chodzić, zaś nieufność wobec liczby 666 zyskuje niepowtarzalną nazwę heksakosjoiheksekontaheksafobii (podejrzewam, że nauczenie się wymawiania tej nazwy może być równie czasochłonne jak leczenie samej fobii).

Co ciekawe, prymitywni lekarze całkiem nieźle radzili sobie z uczuciem lęku. Nie próbowali usunąć tego, co wrodzone i tak głęboko zapisane przez naturę, ale starali się przesunąć to na inny obiekt i doprowadzić tym samym do oczyszczenia chorego. Proces ten nosił nazwę katharsis. Natura być może obstaje przy lęku i dręczy nim ludzi, by nadać sens starej, wspólnotowej rozrywce zwanej teatrem. Być może zmaganie, choćby odegrane, jest z ewolucyjnego punktu widzenia bardziej korzystne dla ludzi od błogiej blazy dobrze karmionych zwierząt hodowlanych.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.