Historie cudowne
Zacząć pisać i zobaczyć, o czym się napisze. Przerwać. Przetrzeć okulary. W tym czasie rodzi się obraz, który sztywnieje w palcach w słowa, zdania.
Jak bardzo mnie uderzyło, kiedy ten profesor, nie pamiętam od czego, nie pamiętam jaki, powiedział, że nikt nie może poznać naszych myśli, zanim ich nie sformułujemy. A formułujemy je ostatecznie dopiero w momencie, kiedy je wypowiadamy. Wcześniej ich nie ma. Nie mamy myśli. Mamy magmę. Mamy obrazy. Mamy strzępy. Mamy małe kieszonki, w których poupychane są fragmenty tego, co przeżyliśmy w postaci ruchomych obrazów, dźwięków, zapachów. Nie mamy myśli. One się rodzą dopiero w tej bramie, którą wychodzą na świat.
Nie mogłem się z tym pogodzić. Biłem się z tymi słowami, prychałem, wyśmiewałem.
I teraz patrzę, jak spod palców wychodzą mi myśli. Nie miałem ich w głowie ani w sercu, ani nigdzie.
Miałem pewien plan. Jedyne, co miałem wcześniej, to pewien plan.
Nie kłam! Nie miałeś planu! Teraz naprędce go układasz! Patrzysz, co wypłynęło spod palców i do tego budują ci się plany i struktury. Płynne i niepewne siebie.
Skąd się wzięła tak silna wiara w to, że sztuka może zmieniać świat? Że może kształtować nastroje społeczne? Wpływać na decyzje? I potem rozczarowanie, że wszystko na marne. Taki wysiłek! Takie zaangażowanie! Tak się staraliśmy, tak nawymyślaliśmy i nie wpłynęła, nie ukształtowała, nie zmieniła nic. No może komuś coś w serduszku drgnęło i on to poniesie, tę zmianę. Skąd ta uzurpacja?
Wydaje mi się teraz, że sztuka nie kształtuje nastrojów, ale im ulega. Nie powoduje zmiany, ale ją rejestruje. Nie tworzy polityki, ale jest przez nią tworzona, nie jako jej narzędzie, ale jako ilustracja. A jeśli nie ulega, nie rejestruje, nie ilustruje, trafia w pustkę.
– Nurt chłopski się kończy – otrzymałem odpowiedź na pewne zapytanie. – I tak trwa już naprawdę bardzo długo, ale więcej aktualnie nie rokuje.
Szybko, szybko! Jeśli ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia w temacie wsi, to ostatni dzwonek! Albo już po dzwonku.
Dużo nie powiedzieliśmy, ale coś zostało odsłonięte, ukazane, i zostanie. Co teraz? Co następne? Szlachta była. Żydzi byli. Księża byli. Chłopi byli. Kolejny sezon i święci zasłużone triumfy kolejny znakomity spektakl o długim umieraniu starego mężczyzny. Tam ojciec-papież, tu bardzo osobisty ojciec. Ale jakoś podobnie. Z bardzo podobną, bardzo silną, wyraźną i jednoznaczną wymową: eutanazja to dobro.
Matki umierają bezszelestnie, pozostawiając świat w spokoju. Starzy mężczyźni umierają w potwornych cierpieniach, szpetnie, odrażająco, pozostawiając refleksję, że miłosierniej byłoby uśmiercać ich szybciej.
Jaka melodia zagra teraz? Kto ją pierwszy usłyszy? To przecież nie jest tak, że ktoś siedzi i wymyśla. To się czuje. To jest w powietrzu. Wymyśla się dopiero, kiedy już się zacznie pisać.
Przyszedł mi pod palce stary mężczyzna, którego naprawdę spotkałem. Rozmawialiśmy w kawiarni szpitala onkologicznego, gdzie pojawił się kolejny raz na badania. Miał raka żołądka. Wycięto mu ten żołądek. Pamiętam, jak mówi:
– Wie pan, ja nie wiem, jak to jest możliwe, że człowiek może przeżyć coś takiego. Przez długie dni i noce nie mogłem niczego przełykać. To znaczy miałem te kroplówki. Z głodu nie umierałem. Ale niech pan sobie wyobrazi, jak potwornie suche może być gardło, jak straszną rzeczą może być własny język, kiedy kolejny dzień nie można go zwilżyć nawet kroplą wody, bo kiedy nie ma żołądka, nawet łyk wody mógł mnie zabić. I kiedy już myślałem, że to jest to najgorsze, okazało się, że mam raka trzustki, wie pan, to nieuleczalny rak, bez szans, żadnych rokowań. I kiedy lekarz głośno powiedział o tym łyku wody, który może mnie uśmiercić natychmiast, bliska mi osoba postawiła na moim stoliku szklankę z wodą. I proszę sobie wyobrazić, jakiś głupi, wnerwiający ksiądz łaził i rozdawał obrazki. Różańcem sobie kręcił. Opalony. A ja niewierzący. Boże, ja go chciałem zabić. I w nocy patrzyłem na tę szklankę z wodą i na ten obrazek, który mi zostawił… I na obrazek… I proszę sobie wyobrazić, pół szpitala się zbiegło, personel, oglądać mnie, bo ten nieuleczalny rak trzustki się cofnął. A żołądek! Proszę pana, to jest cudowne i niesamowite, że żołądek człowiekowi jakoś odrasta! No w każdym razie tworzy się samo coś, co go zastępuje. I ja wróciłem do domu, do żony, do rodziny jeszcze na jakiś czas.
No i nadużywał słów „cudowne” i „niesamowite”. A ja nie wiedziałem, jak go pytać i o co. Słuchałem. A potem w niedowierzaniu potwierdzałem sprawę u ordynatora, żeby napisać reportaż.
No i chciał być opowiedziany teraz. Przyszedł, zupełnie nie na czasie, z powietrza. Spłynął pod palce. Tych historii cudownych jest sporo, różnego rodzaju. Odnotowuję je, pamiętam. Przeważnie nie mam pojęcia, co z nimi zrobić, bo nawet opowiadanie ich w towarzystwie jest jakieś krępujące. Historie cudowne, jeśli są prawdziwe, są najbardziej zawstydzające ze wszystkich, bo zawsze są niesprawiedliwe i słusznie mogą budzić gniew i straszny żal, że czemu, do cholery, zdarzają się tylko niektórym. Ale są. Jednak są. I nie mam pojęcia, co z tych puzzli wynika.