11/2023
Grzegorz Kondrasiuk

Przed i po

 

Tekst ten powstaje po wyborach, co sprawia, że najbardziej neutralne opinie po zapisaniu i opublikowaniu przybierają pozór dwuznaczności i stają się aluzjami, a każda informacja przekazywana wprost bywa odczytywana jako naprędce przygotowana taktyka przetrwania albo odzyskiwanie terenu…

W polityce zawsze jest jakieś „po” i jakieś „przed” wyborami. Tak jak w teatrze, który funkcjonuje w wiecznym trybie albo „przed” premierą, albo „po” premierze. Ale tym razem, i w polityce, i w teatrze, zdarzyło się to wyjątkowe „po”: wyniki wyborów, które sporo mogą zmienić. Za wcześnie, żeby przewidzieć, co dokładnie, choć niektórzy koledzy z branży teatralnej już zdążyli ogłosić proroctwa oraz kaznodziejskie nawoływania.

A ja, już po raz drugi w dość krótkim czasie, mam po prostu poczucie déjà vu. Po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie dość szybko okazało się, że w ciągu jednego dnia zdezaktualizowała się spora część teatru tworzonego przez lewą część polskiej sceny teatralnej – tą miłującą pacyfizm i czułość, najbardziej rozgadaną, jasno, dobitnie i bez wątpliwości stawiającą diagnozy. To uczucie właśnie powróciło. W ciągu jednej, powyborczej nocy zestarzała się spora część najświeższego repertuaru. Te wszystkie pracowicie dziergane sztuki interwencyjne, pokazujące mrocznego dyktatora o niewielkim wzroście, te nad wyraz wysublimowane interpretacje dramatów opisujących totalitarne zniewolenie czy klimaty weimarskie… Martwię się o reżyserów i dramaturgów. Jak się odnajdą? Bez mocnego, czytelnego punktu odbicia, w świecie bez dwóch biegunów, z przeterminowanymi aluzjami do tego, że czarne jest czarne, a białe – białe? W jaki sposób aktorki i aktorzy będą zgrabnie wymuszać brawko? Jakie flagi, jakie gesty i symbole będą pokazywać podczas ukłonów, kiedy opadną nastroje triumfalizmu i nadejdzie codzienność?

Ale istotne są zupełnie inne pytania. Po wyborach, których wyniki przyniosą nam tak wiele możliwych, nieprzewidywalnych scenariuszy, a także po tym wszystkim, co przeżyliśmy w ciągu ostatnich trzech lat – jak nadal mamy wierzyć w to, że teatr jest miejscem rzeczywistego namysłu nad scenariuszami przyszłości? Jak wmyślać się w ponoć ciągle ożywczy nurt oświeceniowej spuścizny? Jak wierzyć w założycielski manifest Immanuela Kanta, który w słynnym artykule odpowiadał na pytanie: „Co to jest Oświecenie?”, wyposażając nowoczesny rozum instrumentalny w odwagę pomyślenia na nowo o odziedziczonych porządkach i przyznając najwyższą rangę wyobraźni społecznej i politycznej?

Tej wyobraźni jakoś nie dostrzegam w polskim teatrze. Przez ostatnie sezony trafiał, raz po raz, kulą w płot. Nie zauważył nawet tego, co widać gołym okiem: jak wiele po lutym 2022 roku się zmieniło. Nie tylko nie potrafił przewidywać, ale i o niczym nowym nie mówił, tylko transmitował myśli zapisane gdzie indziej i przez kogoś innego. Im bardziej z pozoru nowoczesny, tym bardziej zachowawczy. Jeśli już miałby być narzędziem, to nie „społecznej zmiany” – tej z aktywistycznych fantazji – ale narzędziem do konserwowania status quo i ujednolicania poglądów, i ośrodkiem utwierdzania tożsamości garnących się doń wspólnot i małych społeczności, biernie przenoszącym opinie obowiązujące, podzielane przez większość. Nie z Kanta, ale z Schillera, nie Leona bynajmniej, a Friedricha, powielający w nieskończoność wariacje na temat jego Listów o estetycznym wychowaniu człowieka, jak zrzędzenie starej, postępowej ciotki. Który nadal nie wziął pod uwagę tego, co Jürgen Habermas pisał – już pół wieku temu! – o nowoczesności jako spadkobiercy oświecenia, o tym, że jego przesłanki są martwe, a my mamy do czynienia z konsekwencjami, choć przecież już w zupełnie innym świecie. I nie sądzę, żeby po wyborach, już w „wolnym kraju”, to zrozumiał – chyba że mówimy o dobrze znanych, nihilistycznych projektach Krystiana Lupy czy Krzysztofa Warlikowskiego.

Jeśli teatr ma być rzeczywistym miejscem debaty i wymyślania (lepszej oczywiście) przyszłości, i jeśli ma być rzeczywiście radykalny – to w warunkach, kiedy ster państwa przejmie opcja neoliberalna, teatr powinien upomnieć się o transfer społeczny i usługi publiczne. A wtedy może się zdarzyć – o zgrozo! – że będzie teatrem nostalgii po dwóch kadencjach rządów PiS-u. Choć doświadczenie podpowiada, że zanosi się na teatr „odzyskany”, ale tylko instytucjonalnie, i na konformistyczny teatr postępowy, ale wciąż nie polityczny i nie prospołeczny.

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.