12/2023
Artur Pałyga

Bohater naszych czasów

 

Kiedy odkryłem, że Abelard bił Heloizę i najwyraźniej również ją zgwałcił, od razu usłyszałem zew: „Wrzuć to do sieci! Wrzuć to do sieci!”. Przeczytałem raz jeszcze, sprawdziłem w innym źródle. No czarno na białym. Nie chciała i przymusił. I uciekł się do chłosty. Był jej prywatnym nauczycielem, starym dziadem, autorytetem, a ona młodziutką, średniowieczną emancypantką. Jedyną studentką pośród samych facetów. Niezwykle inteligentną, niesamowicie oczytaną siedemnastolatką. Jej wuj, kanonik Fulbert, pozwolił Abelardowi ją bić, gdy będzie nieposłuszna. A on bił, żeby ją zgwałcić. No tak wynika z ich listów, poczytajcie sobie.

No więc zgrabny fragmencik do sieci? A jak go zbanują? Trudno przewidzieć, czy nagle jakaś ciekawostka sprzed wieków nie potoczy się jak kamyk po śniegu, nie uruchomi lawiny, w efekcie której ktoś zażąda wycofania listów Abelarda z korespondencji Abelarda i Heloizy. I pozostaną nawoływania samotnej, tęskniącej, namiętnej w tych swoich słowach niesłychanie, Heloizy.

Nie, no bez przesady. Kto dziś czyta te średniowieczne pisma? Garstka hobbystów. To nie są mroki PRL-u, gdy po nowe wydanie Listów Heloizy i Abelarda stało się w kolejce kilkakrotnie dłuższej niż dziś po skrzydełka kurczaka w panierce w sobotni wieczór w wielkim sklepie.

A z drugiej strony – po co oddawać tę historię na pastwę czerni i bieli? To takie smutne, ta narastająca czarno-białość! No bił! No zgwałcił! No ale ona kochała! Z kolejnego fragmentu wynika bardzo jasno, że używanie przemocy było częścią ich gry miłosnej. Podczas prywatnych lekcji w domu Heloizy przerobili wszystkie punkty tak popularnej wówczas Sztuki kochania Owidiusza oraz dodali od siebie to, czego Owidiusz nie napisał.

Ciekawe, że nikogo to nie dziwiło. Wtedy, w tej rycerskiej, supermaczystowskiej epoce nie dziwne, że nie dziwiło, ale potem? Kiedy rosła romantyczna legenda najsłynniejszych, niezmyślonych kochanków na świecie? Tak, jakby to, co nie pasuje do obrazka, pozostawało niewidzialne.

– Ślepo spełniałam wszystkie twoje pragnienia – pisze Heloiza. – Nie chcę być twoją żoną – pisze już po urodzeniu mu dziecka. – Chcę być twoją ladacznicą.

Potem, już umieszczona przez niego w klasztorze, pisze, że nie jest w stanie skupić się na modlitwach, bo wciąż czuje go w ciele i na tym się skupia.

– Dla ciebie tu jestem! Nie dla Chrystusa! – pisze gorąco, gwałtownie, namiętnie. A on jest chłodny, spokojny i wykastrowany. Tłumaczy jej Pismo Święte. Co za związek!

Heloiza nie jest bohaterką naszych czasów. Na to, żeby odnaleźć się w dzisiejszych czasach, ta intelektualistka i emancypantka, przeciwniczka małżeństwa, zwolenniczka wolnej miłości z samego środka średniowiecza, była zbyt namiętna, zbyt gorąca, zbyt oddana i przede wszystkim zbyt uległa dużo starszemu facetowi, który ją uwiódł. Z całą pewnością nie jest bohaterem dzisiejszych czasów Abelard. Chyba że jako znak upadku, człowiek odchodzącego świata. Nawet jego uwielbienie rozumu, jego przebojowa naukowość, która przyciągała tłumy studentów z całej Europy – nawet to już jest stare. Jeszcze przed chwilą nie było. Ale już jest. Cała historia Abelarda i Heloizy, zarówno ta opowiadana po wierzchu, czyli wielka miłość i nic więcej, jak i ta rzeczywiście zapisana w listach, zestarzała się z pokolenia na pokolenie. Jeszcze przed chwilą była ważna. Dziś nikt już nie chce takiej miłości. Nikogo ona nie obchodzi. A ich tragiczne losy to już nie jedna z tych wielkich opowieści, które rzeźbią świat, ale historyczna ciekawostka. Ale jest tam w tle inna wielka postać, która tak jak wtedy, tak i dziś przeżyje ich oboje. To Bernard z Clairvaux, człowiek ducha, mistyk, populista oraz cudotwórca, przewspaniale czujący i rozumiejący tłum i jego wahania emocji. Szanował Abelarda jako swego największego wroga i doprowadził do jego unieważnienia. Uczucie, a nie rozum. Duchowość i mistycyzm, a nie dialektyka czy inne metody naukowe. Bernard odwiedził Heloizę w klasztorze i był pod wrażeniem jej osobowości. Z wzajemnością.

Wydarzeniem epoki był pojedynek słowny Bernarda i Abelarda przed tłumnie zebraną publicznością. Abelard był nawykły przemawiać do naukowców i studentów. Czuł się swobodnie w dyskusjach z intelektualistami i był w nich niepokonany. Był gwiazdą błyszczącą na firmamencie rozumności ludzkiej. Ale to nie był tłum rozumny. To był zwykły tłum. Taki sam jak dziś w sieci. Nie ten, który słucha ciekawie rozważań, wytrzyma zdanie wielokrotnie złożone, poczeka do kropki, ale ten, który faluje pod wpływem emocji jak trawa na wietrze. Nie ogród, ale dżungla. Nie staw, ale ocean. A Bernard z Clairvaux jest w tym doskonały. Ten wielki krytyk Kościoła, który bez ceregieli biskupów, kardynałów nazywał grubymi świniami, zboczeńcami, zgorszeniem dla świata, i który w próchniejącym Kościele tworzył własny, nowy, potrafił grać na emocjach tłumu jak Bach na organach. Taki talent spotyka się w świecie raz na sto lat, może rzadziej.

Bernard zaczął. Wypunktował błędy rozumu. Abelard nie potrafił nic rozsądnie odpowiedzieć.

– Czułem się, jakbym stracił mowę – mówił później.

Wygwizdano go.

Gdy słynny romans sławnego intelektualisty i emancypantki przestał rozpalać wyobraźnię tłumu, a sam Abelard przestał się liczyć, Bernard rozwinął swoją historię, którą zapalił świat. Wyprawę krzyżową już nie tylko dla rycerstwa, ale dla wszystkich. Wielką duchową przygodę, którą opowiedział tak, że chciał ją przeżyć każdy. To będzie bohater naszych czasów. Już gdzieś tu jest.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).