12/2023

Syrenie śpiewy

W litewskiej reżyserii nastąpiła zmiana pokoleniowa. Choć młodzi twórcy nie unieważniają tutejszej tradycji inscenizacyjnej, to nie oglądają się ślepo na swoich nauczycieli. W ich teatrze króluje opowiadanie historii.

Obrazek ilustrujący tekst Syrenie śpiewy

fot. Dmitrij Matvejev / „Sirenos”

 

Na Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Sirenos” po raz pierwszy przyjechałam do Wilna w 2012 roku. Odbywał się on wówczas pod hasłem „Wizjonerzy współczesnego teatru europejskiego”. Wśród zaproszonych na to wydarzenie były przedstawienia Romea Castellucciego i Rodriga Garcíi. Litewską witrynę reprezentowały nazwiska Jonasa Vaitkusa, Gintarasa Varnasa, ale przede wszystkim Oskarasa Koršunovasa. Właśnie nazwiska, bo był to czas, kiedy na Litwę wciąż jeszcze przyjeżdżało się na spektakle konkretnych twórców. Po jedenastu latach, choć wszyscy trzej wciąż są aktywnymi reżyserami, nie znalazło się dla nich miejsce w jubileuszowej, dwudziestej edycji „Syren”. Czym zatem stało się to wydarzenie po dwóch dekadach budowania wizerunku litewskiego teatru przed zagraniczną publicznością?

Teatr, który od kilku lat możemy oglądać na Litwie, sfeminizował się i odmłodniał. Mam tu na myśli oczywiście wiek i płeć reżyserów oraz reżyserek, choć nie brakuje i gościnnych twórców z zagranicy. Połączyło ich hasło tegorocznego festiwalu – to po prostu „Słowo”. Niekoniecznie rozumiane jako podstawowy budulec znaczeń w teatrze (bo przecież nie zawsze nim jest), raczej przyczynek do refleksji, jak słowa poszerzają, a w jaki sposób ograniczają nasze postrzeganie świata. Czy zawsze muszą być wypowiedziane, czy są najlepszym językiem komunikacji? I wreszcie – co mówią o ich nadawcach?

O tym, jak komunikacja poprzez język potrafi zawieść w najbliższym środowisku, czyli w rodzinie, mówi spektakl Fosylia Eglė Švedkauskaitė, nowej dyrektorki artystycznej (w styczniu tego roku razem z Kamilė Gudmonaitė i Antanasem Obcarskasem objęła stanowisko po zwolnieniu Koršunovasa) Litewskiego Narodowego Teatru Dramatycznego. Powstał on na podstawie Litwinów nad Morzem Łaptiewów, wstrząsających wspomnień Dalii Grinkevičiūtė z zesłania na Syberię. Książka jest dobrze znana na Litwie, dlatego reżyserka postanowiła wykorzystać ją do opowiedzenia nie o dramatycznych losach zesłańców, ale o tym, jak kolejne pokolenia radzą sobie z odziedziczoną po przodkach traumą.

W spektaklu widzimy dwa pokolenia rodziny Dalii – jej dorosłego bratanka z żoną oraz ich dzieci, którzy od muzealniczki dowiadują się, że w ich dawnym domu pod Kownem znaleziono słoik z zapiskami ciotki z zesłania. W scenerii sterylnego muzeum, którego głównym eksponatem są olbrzymie kręgi kręgosłupa jakiegoś pradawnego zwierzęcia, obserwujemy, w jaki sposób rodzina konfrontuje się z bolesnym dziedzictwem. Ojciec ucieka od przeszłości, którą mgliście pamięta z własnego dzieciństwa. Jego dzieci próbują ją zrozumieć – syn, początkujący dokumentalista, nagrywa kamerą strony dziennika i reakcje członków rodziny, rozmawia z muzealniczką, którą fascynuje znalezisko. Z kolei córka próbuje wczuć się w to, co czuła jej ciotka. Piękna jest scena, w której razem z ojcem leżą obok siebie, rozmawiając o tym, jak dwoje ludzi mogło spać na pięćdziesięciocentymetrowej pryczy.

W spektaklu Švedkauskaitė jest jakaś ujmująca naiwność i szczerość młodego pokolenia Litwinów wychowanych w cierpiętniczej tradycji. W ich imieniu reżyserka mówi: my tego nie przeżyliśmy, więc nie jesteśmy w stanie pojąć ogromu tego nieszczęścia. Ale to od nas zależy, czy ta pamięć o przeszłości pozostanie żywa i będzie nas dalej kształtować, czy zostanie zamknięta w gablocie jak muzealny eksponat.

Temat radzenia sobie z traumą przeszłości powraca także w spektaklu Gintarė Radvilavičiūtė Wybór w Wileńskim Teatrze „Lalka”. Inspirowane książką Edith Eger pod tym samym tytułem przedstawienie poprzez światło, taniec i wprawione w ruch formy opowiada historię baletnicy, która przeżyła Auschwitz. W całym oknie sceny na różnych wysokościach pojawiają się niekompletne ludzkie ciała, pojedyncze kończyny i korpusy, które aktorka-tancerka próbuje na różne sposoby wypełnić własnym ciałem. Nakłada je na siebie, tańczy z nimi, by wreszcie pozwolić im odpłynąć. Bo to nie tylko ludzkie ciała, zamęczone i zdeformowane w obozie koncentracyjnym – to przede wszystkim fragmenty wspomnień o ludziach, których już nie ma. Płynnie wyłaniają się ze scenicznej ciemności jak z zakamarków pamięci, by po chwili znów się w niej pogrążyć. Ascetyczne, przepiękne wizualnie przedstawienie konfrontuje widza z cieniami jego własnej przeszłości. I pokazuje, że czasem, aby żyć dalej, trzeba pozwolić im odejść.

Historia i pamięć są ważne dla Litwinów, dlatego nie dziwi fakt, że tak wiele miejsca poświęca im współczesny teatr. To nie zawsze dotyczy wojennych i okupacyjnych traum, to również potrzeba skonfrontowania się z własnym pochodzeniem i tradycją. O tym – choć na zupełnie różne sposoby – mówią spektakle dwóch młodych reżyserów: Naubertasa Jasinskasa i Gediminasa Rimeiki. Pierwszy wystawił w Teatrze Dramatycznym w Szawlach Found Found Found – przedstawienie inspirowane twórczością ojca chrzestnego amerykańskiej awangardy filmowej, Jonasa Mekasa; drugi sięgnął po klasyczny dramat Calderóna Życie snem.

Jasinskas zaprosił widzów do wiejskiej drewnianej chaty. Razem ze scenografką Eglė Kliučinskaitė powiesił w niej białe prześcieradła i porozstawiał w kątach różnej wielkości ekrany oraz kamery, które rejestrują sceny upozowywane przez piątkę aktorów. Zapisać życie człowieka i otaczającą go rzeczywistość takimi, jakie one są, bez cenzury i selekcji – tak Mekas rozumiał swoje zadanie jako filmowca. Celem Jasinskasa było przeniesienie na teatralną scenę metody twórczej Mekasa. Wykorzystując motyw rodzinnej wsi światowej sławy artysty pochodzącego z małego kraju w Europie Wschodniej, twórcy spektaklu afirmują skromne życie, swoje bycie tu i teraz. W pierwszej scenie spektaklu jedna z aktorek stwierdza, że jeśli ktoś jest myszką, to może nie powinien udawać wieloryba – tym bardziej że Litwa nie ma nawet dostępu do oceanu. Ta przewrotna fraza w ironiczny sposób odnosi się do wielu ambicji człowieka, który w pogoni za lepszym życiem przestaje doceniać to, co ma już wokół siebie.

Z niesprawiedliwym losem próbuje walczyć Zygmunt, główny bohater Życia snem. Młoda ekipa eksperymentalnego Laboratorium Sztuki i Nauki stworzyła współczesną inscenizację inspirowaną barokowymi formami. Widać je przede wszystkim w kostiumach bohaterów i szerokim geście aktorskim, słychać w muzyce Agnė Matulevičiūtė, która brzmienie kościelnych organów wkomponowała w muzykę elektroniczną. Ta teatralna z ducha zabawa w mieszanie konwencji i łączenie rzeczy pozornie do siebie nieprzystających służy Zygmuntowi do odkrycia prawdy o własnym przeznaczeniu. Bohater przyjmuje kolejne role – raz zdziczałego więźnia, a raz szlachetnego króla – badając granice otaczającego go świata konwenansów. To kolejne w programie tegorocznych „Syren” przedstawienie, które wykorzystując tradycyjne środki wyrazu, stawia wciąż aktualne pytanie o miejsce człowieka w świecie i jego prawdziwą naturę.

Pytanie o istotę człowieczeństwa stoi także w centrum Przemiany, którą w Litewskim Narodowym Teatrze Dramatycznym wyreżyserował Oliver Frljić. Jego wizja człowieka jest znacznie bardziej ponura niż u młodych Litwinów. Wykorzystując Kafkowski motyw przemiany Gregora Samsy w karalucha, chorwacki reżyser ukazuje miałkość człowieka – istoty z niewiadomych przyczyn uważającej się za najdoskonalszą formę bytu. Jego bohater jest zbiorowy – ubrana w szare kostiumy i zachowująca się podobnie zbita masa ludzka nie ma w sobie niczego indywidualnego – jedni naśladują drugich, wtapiają się w tłum, kolejno wcielają się w postać Samsy oraz bohaterów innych opowiadań Kafki. Frljić porównuje ludzi do karaluchów dosłownie – na scenie widzimy zbliżenia na owady zamknięte w szklanym pudełku, które próbują wydostać się z pułapki przed śmiercią. Z jednej strony nasuwa się pytanie o etyczność takich działań w teatrze, z drugiej to Frljić prowokacyjnie pyta nas, czy naprawdę współczujemy karaluchom. Bo oto w kolejnej scenie pojawia się inne żywe stworzenie – uroczy pies. W jednej ze scen krąży między przeszklonymi gablotami Muzeum Ludzkości, w którym zamknięci niczym wypchane eksponaty znajdują się aktorzy. Głos audioprzewodnika opowiada o gatunku ludzkim i jego umiłowaniu wolności – zwierzę nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego w imię wolności ludzie zabijali i doprowadzili do wyginięcia własnego gatunku.

Przemiana chorwackiego reżysera w gruncie rzeczy niewiele ma wspólnego ze swoim literackim pierwowzorem. Reżysera bardziej niż pasożytniczy charakter ludzkich relacji interesuje skłonność do autodestrukcji, która zdaje się być nieodłączną częścią naszej natury. Podobnie widzi to węgierski reżyser Árpád Schilling, który w wileńskim Teatrze Młodzieżowym wyreżyserował Barbarzyńców. Spektakl na podstawie książki Czekając na barbarzyńców południowoafrykańskiego pisarza Johna Maxwella Coetzeego stawia pytanie o to, kim są tytułowi barbarzyńcy: czy to ludzie żyjący u progu Imperium, którzy próbują się do niego dostać, czy raczej bezwzględni strażnicy strzegący jego granic? A może zwykli mieszkańcy przygranicznego miasteczka, którzy z obojętnością patrzą na ludzką tragedię nieznanych przybyszów?

Choć w spektaklu brak jest bezpośrednich odniesień geograficznych, na myśl przychodzi litewsko-białoruska (ale też polsko-białoruska) granica, którą w miesiącach poprzedzających premierę próbowało nielegalnie przekroczyć wielu przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Schilling pokazuje, jak trudno w sytuacji ekstremalnej zachować moralną przyzwoitość. Główny bohater – starzejący się sędzia i intelektualista – próbuje uratować torturowaną „dzikuskę”. Sędzia początkowo otacza ją ojcowską opieką, stopniowo jednak cielesny pociąg opanowuje jego słabą wolę. W finale przedstawienia widzimy upadek sędziego, który ubrany w kobiecą halkę stał się karykaturą samego siebie. Pojawia się pytanie, czy to wojna odczłowiecza, czy raczej w każdym człowieku, niezależnie od okoliczności, tkwi „barbarzyński” pierwiastek.

Litewski teatr nieczęsto dotyka spraw społecznie i politycznie aktualnych, a przynajmniej nie wprost. Pod tym względem wyjątkowy jest spektakl Milczenie syren z Litewskiego Narodowego Teatru Dramatycznego. Świeżo upieczona absolwentka Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru Laura Kutkaitė zebrała żeński kolektyw (wyjątkiem jest w nim Vilius Vilutis odpowiedzialny za światła) i zajęła się tematem #metoo w teatrze. Na scenie cztery aktorki – tytułowe syreny – w oczekiwaniu na przepływających obok ich wysypy żeglarzy tworzą kabaret, w którym opowiadają i śpiewają o nierównym traktowaniu, wykorzystywaniu, manipulacjach, gwałcie. Jak dowiadujemy się z programu do spektaklu, są to autentyczne historie kobiet ze środowiska teatralnego na Litwie. Wykorzystanie mitologicznego motywu syreniego śpiewu jest podwójnie symboliczne. Z jednej strony to głos ofiar, który nie chce być słyszany, z drugiej – rzekomo uwodzący mężczyzn, a przez to zrzucający część odpowiedzialności na same kobiety. Artystki podbijają jeszcze ten zarzut – w spektaklu nie brakuje scen ukazujących kobiety jako te, które milczą, usprawiedliwiają przemoc bądź nawet są jej współwinne. To ważny głos, zwracający uwagę na potrzebę solidarności środowiska – trudno jest bowiem walczyć z przemocowymi zachowaniami i nadużyciami seksualnymi, skoro kwestionują je same potencjalne ofiary.

To oczywiście nie wszystkie przedstawienia, które znalazły się w programie tegorocznej litewskiej witryny festiwalu „Sirenos”. Łącznie kuratorka Ana Ablamonova z siedemdziesięciu obejrzanych w minionym sezonie tytułów wybrała dziesięć. Niewątpliwie cieszy ich różnorodność – pod względem zarówno geograficznym (spektakle nie tylko z Wilna, ale też z Szawli czy Kłajpedy; ciekawe, że zabrakło Kowna), jak i bogactwa środków formalnych. Litewski teatr od dawna wyróżnia się silną tradycją inscenizacyjną – spektaklami opartymi na solidnym fundamencie literackim, ale z bogatą, dopracowaną w szczegółach i wieloznaczną scenografią, dopełniającymi ją światłami i muzyką, ze świetnym aktorstwem. W litewskiej reżyserii nastąpiła zmiana pokoleniowa. Choć młodzi twórcy nie unieważniają tutejszej tradycji inscenizacyjnej, to nie oglądają się ślepo na swoich nauczycieli. W ich teatrze króluje opowiadanie historii. Szukają własnych autorów, ścieżek i tematów, i coraz częściej znajdują dla siebie miejsce w teatrach państwowych. Oby ich głos był coraz głośniej słyszany.

 

absolwentka Wiedzy o Teatrze AT, wydawczyni programów informacyjnych i kulturalnych w TVP Wilno. Mieszka w Wilnie.