1/2024
Antonina Grzegorzewska

Twarzą w twarz

 

Ostatnio odnowiłam kontakt z pewnym znajomym sprzed lat, który ni stąd, ni zowąd zapałał chęcią rozmowy i przysłał mi wiadomość. Z czerstwego młodzieniaszka zamienił się w dostojnego mężczyznę, który zachował jednak nieco ekscentryczny sposób bycia. Gdy wymieniliśmy parę informacji na temat tego, jak przebiegło nam ostatnie dwadzieścia pięć lat, znajomy ów zaczął zasypywać mnie swoimi zdjęciami. Widać na nich, jak modli się, klęcząc, często w snopie światła padającym z okienka umieszczonego ponad wiszącym tam prostym drewnianym krzyżem. Zdjęcia dokumentujące jego pobożność każe robić swojej matce, która pewnie boi się odmówić, bo u znajomego nabożny nastrój zmienia się często w ataki szału. Gdy matka cierpliwie poczeka, aż syn upozuje swoje splecione dłonie, odchyli się odpowiednio i osiągnie oczekiwany wyraz twarzy przypominający ekstazę, może liczyć na grabienie przez niego liści i strząsanie jabłek ze starych jabłoni, które to prace człowiek ów również dokumentuje i rozsyła znajomym. Są to długie filmy kręcone telefonem ustawionym na ziemi, w trawie. W dalekim kadrze widać grabiącą figurę. Przyznaję, jest to nużące, choć zauważyłam prawidłowość, że zawsze po obejrzeniu tych relacji strząsam ze stołu okruchy i zamiatam pokój. Wieczorami dostaję ze czterdzieści fot obitych jabłek.

Gdy po dłuższym czasie zapytałam znajomego wprost, co sprawiło, że jego wiara stała się tak ekstrawertyczna, wysłał mi on zdjęcie czeskiej książeczki do nabożeństwa, nie opatrując tego żadnym komentarzem. Gdy starałam się wyjaśnić swe wątpliwości, napisał mi tylko: „No i po ptaku…”, po czym zupełnie przestał się odzywać.

Robienie sobie samemu zdjęć w każdej bez mała okoliczności życia codziennego to dziś już nagminne uzależnienie. Mojej rubryce felietonowej w „Teatrze” również towarzyszy selfie. Istnieją jednak artyści, którzy rozwinęli tworzenie swoich własnych wizerunków w sposób wybitny i transgresyjny, czego ikoną zdaje się Cindy Sherman. Jej wkład w rozwój gatunku, w fotograficzną autokreację jest oczywisty, przywoływanie jej w tym kontekście to dziś już tautologia. Sherman zrobiła wielką międzynarodową karierę. W końcu zadawała pytania o rolę kobiety i jej społeczną tożsamość, a kultura dojrzała do takich tematów i chłonęła je jak gąbka. Wielu anonimowych i nieanonimowych artystów, w tym Sherman, było bohaterami dużej wystawy zorganizowanej w 2017 roku w Galerii Saatchi w Londynie: „From Selfie to Self-Expression”. Przeglądałam archiwalne materiały z tej ekspozycji i najbardziej zapadła mi w pamięć fotografia przedstawiająca Hillary Clinton, która podnosi rękę w geście pozdrowienia. Przed nią, oddzielony barierką bezpieczeństwa, stoi tłum ludzi, wszyscy tyłem do bohaterki spotkania. Również unoszą dłonie, ale z telefonami. Robią sobie bowiem selfie z kandydatką na prezydentkę. Wystawa w Saatchi, która uwzględnia także autoportret van Gogha bez ucha, oraz szereg innych arcydzieł wielkich mistrzów, pomija najlepszego, według mnie, dwudziestowiecznego artystę autoportretu i związanej z nim kreacji – Tomasza Machcińskiego. Sherman mogłaby mu wiązać sznurowadła u butów.

Machcińskiego poznałam przypadkiem na początku lat dwutysięcznych, na kiermaszu ceramik zaprzyjaźnionych artystów. Barbara i Piotr Lorkowie umożliwili mu pokazanie swoich zdjęć na zaimprowizowanym stoisku. Niewielki, dziwnie poskręcany człowiek z brodą, osobowość. Zaintrygowana, zamiast kupić wszystkie, kupiłam tylko trzy zdjęcia, czego do dziś nie mogę odżałować. Zmarły w 2022 roku Machciński, zwany „człowiekiem tysiąca twarzy”, zrobił w ciągu całego życia dwadzieścia dwa tysiące autoportretów, w których stylizował się na wszelkie możliwe postacie z filmów, wizerunki różnych typów, tak męskich, jak i żeńskich, dokonując rzeczy niemożliwych z wielkim aktorskim zacięciem, ekspresją, wyczuciem stylu i gatunku. Rekwizyty i różnorakie ubrania kupował w lumpeksach, dokonywał niebywałych wręcz metamorfoz. Na szczęście Machciński dziś jest artystą odkrytym. Istnieje fundacja jego imienia, a także album z krytycznymi tekstami, wydany przez Fundację Sztuk Wizualnych. Prawdopodobnie genezą fotograficznej obsesji była tragiczna samotność osieroconego w czasie wojny artysty, który zapadł też na ciężką gruźlicę kości. Choroba unieruchomiła go na wiele miesięcy, odcisnęła się na jego zdrowiu do końca życia. Wychowany w domach dziecka, od wczesnej młodości tworzył fikcyjne albumy. Przebierał się i stylizował, wcielał w swoje potencjalne krewne, matkę, babki, ciotki. Chłopca zza żelaznej kurtyny, w wyniku korespondencyjnego kontaktu, zaadoptowała amerykańska aktorka filmów klasy B Joan Tompkins.

Pod koniec listopada Opera Narodowa w Amsterdamie poinformowała o sprzedaży dziewięciu i pół tysiąca kostiumów w ciągu jednego weekendu. Machcińskiego nie byłoby stać na takie luksusy. Jednak to właśnie on powinien być patronem wszystkich garderób teatralnych w Polsce oraz rozpoznanym w świecie ojcem twórczego selfie.

plastyczka, dramatopisarka, autorka m. in. dramatów On, Ifigenia, Migrena, laureatka konkursu „Dramatopisanie”, w ramach którego napisała dramat La Pasionaria.