2/2024
Grzegorz Kondrasiuk

Nikt, o sobie

 

Czytam w większych ilościach J.M. Coetzeego, chcąc zrozumieć, o co chodziło Krystianowi Lupie w Balkonach, i dlaczego Warlikowski wchodzi właśnie w próby z Elizabeth Costello, skoro Coetzee popełnił co najmniej kilka arcydzieł, do których Costello w żaden sposób nie dorasta. (To nie należy do sprawy, ale ciekawe są te powroty, krążenie niektórych nazwisk, kiedy już mijają mody). Lupa w Balkonach po swojemu czyta Chłopięce lata, Młodość i Lato, autobiograficzną trylogię południowoafrykańskiego pisarza. To obszar aż nazbyt dobrze znany, którego granice wyznaczali kiedyś Rousseau i jemu podobni. Koncept pod tytułem: stoję przed wami cały, płacę walutą autokompromitacji za możliwość mówienia prawdy, za pisanie bezlitosne wobec siebie, ludzi napotkanych po drodze, świata i jego porządków. I oto zjawia się niejasne, niepowiązane bezpośrednio lekturowe skojarzenie: niedawno, w teatrze, byłem w podobnym miejscu… Podobnym – i niepodobnym…

Z recenzją jednego spektaklu, o którym pewnie P.T. Czytelnicy „Teatru” słyszeli, noszę się długo. Obserwuję triumfalny pochód tego, znakomitego przecież i pisarsko, i reżysersko, i aktorsko (przede wszystkim aktorsko!) spektaklu, zgarniającego nagrody chyba na wszystkich festiwalach, które odwiedza. Widziałem te owacje, zachłystywanie się płaczem niektórych widzów. Nie wiem, czy ta recenzja w ogóle powstanie, a jeśli tak – będzie jedną z trudniejszych w moim życiu. Ten tekst nią nie jest, jest rozbiegówką, próbą przekonania samego siebie, że „trzeba napisać”. Mam wątpliwości: po co mi to? Na dobrą sprawę, po co pisać takie recenzje, narażać się na przykład na dozgonną nienawiść, albo i choćby niechęć artysty, skądinąd sympatycznego, którego kiedyś poznałem, a nawet o którym pisałem z uznaniem?

Mateusz Pakuła jest, jak wiadomo, autorem sztuk oraz autobiograficznej prozy Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję i reżyserem spektaklu na jej podstawie. Ciągle nie mogę mu wybaczyć, że w towarzystwie kilku setek przypadkowych osób musiałem oglądać zdjęcie jego ojca wykonane, jak się domyślam, niedługo po śmierci, może jeszcze na łóżku szpitalnym. Że pokazał mi ten strzęp człowieka – jak się czasem mówi czy pisze, z braku lepszego określenia – zabitego przez raka. Dlaczego musiałem, musieliśmy to zdjęcie zobaczyć? Dlaczego ufam na przykład J.M. Coetzeemu, jako autorowi prozy autobiograficznej, a nie ufam Mateuszowi Pakule, choć pracują w tym samym gatunku i w tej samej materii? Gdzie jest ta granica ekshibicjonizmu, której Coetzee – bezwzględny, kostyczny i empatyczny zarazem – ani razu nie przekroczył, a za którą Pakuła w swojej książce umościł się na stałe? Chciałbym Pakule odpowiedzieć na jego spektakl słowami Emily Dickinson: „Jestem Nikim”, i go zapytać: „A ty kim? / Czy ty także jesteś Nikim?”.

Kiedy niezbędny, ekstremalny narcyzm pisarza zderza się z trzeźwą świadomością, że jest się Nikim, nieciekawym Nikim, kończy się opowiadanie własnego życia ulepionego ze złudzeń i wyobrażeń – a zaczyna prawdziwa, bezwzględna spowiedź. Zaczyna się obserwowanie siebie, jak owada nabitego na szpilkę. Nikim była Dickinson, Nikim jest Coetzee. Żeby stać się tym owadem, Nikim, trzeba porzucić wizję siebie jako Kogoś, bohatera, rycerza, kochanka. Opłakać tamtego siebie i pozwolić, by obeschły łzy. Kto tego nie zrobi – to nawet czyniąc wstydliwe, autokompromitujące wyznania, dokonując obnażenia – ciągle pracuje na rzecz konstrukcji tej lepszej, heroicznej wersji samego siebie.

W swojej opowieści Pakuła jest rycerzem wyruszającym na osobistą krucjatę z hasłami eutanazji na sztandarach. Perfekcyjny w szermierce słownej ironista i aktywista, płomienny retoryczny pogromca wszystkich swoich wrogów, z Kościołem katolickim na pierwszym miejscu. „Fakty, nie opinie” – powtarzają aktorzy, raz po raz, zdaniami Pakuły. Moim zdaniem: jednak rozpacz i emocje, a nie fakty. Autor przyjął ogromną dawkę cierpienia, po ostrych bojach z NFZ-etem i polską służbą zdrowia najwidoczniej pozostaje w jakiejś wersji PTSD. Niestety, za pomocą teatru, dobrego teatru, swój syndrom podtrzymuje, nie pozwala mu wygasnąć. Próbuje obiektywizować, ale kiedy się mówi ze środka własnego cierpienia, niewygasłej żałoby – jest to trudne, o ile nie niemożliwe. Do drużyny na swoją krucjatę zaprasza żyjących i nieżyjących członków swojej rodziny, widzów, jurorów festiwali teatralnych. Ale co z takimi jak ja, którzy nie chcą w tej drużynie walczyć? Z takimi, którzy nie podzielają jego analizy zjawisk, a tylko autorowi i jego rodzinie współczują? Którzy nie zatrzymują się na współczuciu, nie dają się obezwładnić ogromnymi emocjami, ale traktują książkę i spektakl Pakuły, zgodnie z jego deklaracjami, jak wypowiedź w debacie publicznej, a więc poddają go ocenie?

„Pozostał z pytaniem, co począć z tym epizodem, jak go wpasować w historię o własnym życiu, którą sobie opowiada” (J.M. Coetzee).

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.