Pasztet z wkładką edukacyjną
W dzisiejszej poczcie znalazłam zapowiedź majowego koncertu Academy of Ancient Music – pod hasłem „Sons of England”. Autorzy koncepcji programowej wieczoru zwrócili uwagę, że na przełomie XVII i XVIII wieku ustrój Wielkiej Brytanii wywrócił się na nice. Wszedł w pierwszą fazę kształtowania demokracji, z jednej strony głęboko niesprawiedliwej, pyszałkowatej i przeświadczonej o własnej wyjątkowości, z drugiej zaś mimo wszystko otwartej, przyjmującej do grona raczkującego narodu geniuszy ze wszystkich stron świata. Twórczość „Brytyjczyków z urodzenia” reprezentują zatem nazwiska Johna Dowlanda, Henry’ego Purcella i Johna Blowa; „Brytyjczyków z wyboru” – między innymi Francesca Geminianiego i Georga Friedricha Händla. Do kategorii „Brytyjczyków z przypadku” trafił tylko jeden muzyk: czarnoskóry Ignatius Sancho, urodzony w 1729 roku na statku niewolniczym płynącym z Afryki do brzegów hiszpańskiego Wicekrólestwa Nowej Granady. Jego matka zmarła wkrótce po porodzie. Ojciec popełnił samobójstwo w trakcie przeprawy przez Atlantyk. Kiedy Ignatius skończył dwa lata, właściciel przekazał go w prezencie swoim trzem niezamężnym siostrom w Greenwich. Być może chłopak podzieliłby tragiczny los innych ówczesnych niewolników, gdyby nie książę Montagu, który po osiemnastu latach pobytu u sióstr zabrał go do siebie, zwrócił mu wolność, zapewnił wszechstronne wykształcenie i uczynił kamerdynerem swojej żony.
Sancho przeżył patrona o przeszło trzydzieści lat. Przeszedł do historii jako żarliwy działacz ruchu abolicjonistycznego w Wielkiej Brytanii, przyjaciel portrecisty Thomasa Gainsborough, aktora szekspirowskiego Davida Garricka i włoskiego skrzypka Felicego Giardiniego, autor zaginionego traktatu o teorii muzyki i twórca ponad sześćdziesięciu zachowanych kompozycji, między innymi tańców instrumentalnych oraz pieśni do słów Szekspira. Był pierwszym czarnoskórym, który zyskał prawa wyborcze w Zjednoczonym Królestwie, a po śmierci doczekał się nekrologu w brytyjskiej prasie.
W programie londyńskiego koncertu znalazło się także prawykonanie utworu inspirowanego twórczością Sancha – autorstwa Rodericka Williamsa, anonsowanego wyłącznie jako kompozytor, bez słów „wybitny” ani „jeden z najznakomitszych” w swoim pokoleniu. Musiałam skonsultować się z młodszą koleżanką po fachu, żeby się upewnić, że chodzi o naprawdę wybitnego barytona, pierwszego w Wielkiej Brytanii man of colour, który wcielił się na brytyjskiej scenie w postać Oniegina. W 2023 roku Williams znalazł się w wąskim gronie kompozytorów, których dzieła uświetniły ceremonię koronacyjną króla Karola III i jego żony Kamili. W zapowiedzi wieczoru organizatorzy zaznaczyli z dobitną mocą, że ta muzyczna narracja przełoży się na historię, która ukształtuje naszą wspólną przyszłość.
Zobaczymy, jak będzie. Na razie odnotowuję sygnały, że świat muzyczny – balansując na skraju wyczerpania – stwarza się od nowa, szuka nowych wątków, tematów, odniesień do dawnych praktyk wykonawczych. Już we wrześniu ubiegłego roku, kiedy na festiwalu Bayreuth Baroque zachwyciłam się spektaklem Händlowskiego Flavio, re de’ Longobardi w inscenizacji Maksa Cenčicia, pojawiły się pierwsze nieśmiałe podejrzenia, że następny sezon przebiegnie pod znakiem pasticcia – z grubsza rzecz biorąc, barokowej z ducha konwencji, której istotą jest łączenie fragmentów rozmaitych oper w pojedynczym utworze na motywach odrębnego libretta.
Wbrew obiegowej opinii nie jest prawdą, że pasticcia, operowe „pasztety w cieście” traktowano jako rozrywkę poślednią, nastawioną na poklask mniej wyrobionej publiczności. W wielu przypadkach autorski zamysł libretta odgrywał znacznie istotniejszą rolę niż tożsamość uczestniczących w przedsięwzięciu kompozytorów. Pasticcia ceniono równie wysoko, być może nawet wyżej niż dzieła nowe i oryginalne, traktowane często jako punkt wyjścia do późniejszych kompilacji. Zmierzch konwencji nastąpił dopiero w połowie XIX wieku, wraz z romantycznym kultem jednostki oraz ideą niepoddającego się dalszym zmianom dzieła muzycznego.
Nawrót zainteresowania pasticciem dokonał się na przełomie stuleci, w naturalnej symbiozie z nurtem wykonawstwa historycznego. W roku 2011 Jeremy Sams napisał libretto do The Enchanted Island na motywach Burzy i Snu nocy letniej Szekspira. Premiera tej quasi-barokowej opery z muzyką Händla, Vivaldiego, Jeana-Philippe’a Rameau, André Campry i Jeana-Marie Leclaira odbyła się na scenie nowojorskiej Metropolitan Opera. Za ciosem poszli następni: Krystian Lada podjął pierwszą autorską próbę zreinterpretowania konwencji pasticcia w operowym thrillerze The Mysteries of Desire dla Operaen på Holmen w Kopenhadze. W dyptyku Rivoluzione e Nostalgia w La Monnaie opowie historię czterdziestoletniej przyjaźni – której początek przypadł na czas rewolty 1968 roku – językiem arii, fragmentów chóralnych i orkiestrowych z piętnastu wczesnych oper Verdiego. Na Międzynarodowym Festiwalu Händlowskim w Getyndze George Petrou przedstawi Sarrasine na motywach opowiadania Balzaka.
Jedni się burzą, inni przekonują, że Europa właśnie w ten sposób będzie dochodzić źródeł swej tożsamości. Pozostaje pytanie, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna nasz kontynent. Może wschodnia linia demarkacyjna przebiega na Uralu, a może dopiero na Odrze, za którą w samych Niemczech liczba widzów spektakli operowych przekracza rok w rok ogólną liczbę ludności w naszym kraju. Wolałabym nie doczekać spektaklu ani koncertu pod hasłem „Synowie Polski”. Nie tylko dlatego, że tytuł brzmi dziwnie anachronicznie w realiach współczesnego świata.