Charakter pisma
Sherman umoczył pióro trzy razy w kałamarzu i wygładził starannie papier, przejęty tym, że ma pisać do senatora.
– Drogi przyjacielu i kolego, Tip Thomasie.
Sherman znów umoczył pióro i pisał zamaszyście.
– Tak?
– Zaraz. Zastanawiam się… Dalej.
Sherman zaczął pisać te słowa, ale sędzia przerwał mu.
– Tego nie pisz. Zacznij jeszcze raz. Kiedy mówię „dalej” i namyślam się, nie pisz tego.
– Pisałem to, co pan sędzia dyktował.
– Kieruj się rozsądkiem, na Boga!
– Robię to, ale gdy pan sędzia dyktuje, piszę to, co słyszę.
– Zacznijmy jeszcze raz. Początek brzmi: Drogi przyjacielu i kolego, Tip Thomasie. Zrozumiałeś?
– Czy mam napisać to „zrozumiałeś”?
– Oczywiście, że nie.
Polskiemu czytelnikowi powyższy fragment z Zegara bez wskazówek Carson McCullers musi wydawać się znajomy. Dialog niezbyt rozgarniętego pisarza z wymyślającym na bieżąco i dyktującym list mocodawcą każdemu przywołuje na myśl Zemstę Fredry i kanoniczne „mocium panie” wpisane w materię tekstu. U Fredry scena ta jest z gruntu komediowa, u McCullers raczej tragikomiczna, jednak obie dotyczą epistolarnego rzemiosła.
W naszych czasach rzadko obcujemy tak z papierem, jak i z pisaniem listów. Maile, nawet osobiste, są jednak czymś innym, głównie dlatego, że nie szeleszczą, gdy się je otwiera. Czyta się je bez potknięć, nie towarzyszy im indywidualny rys, krój liter, rodzaj sygnatury. Nie jesteśmy narażeni na mordęgę wielokrotnego czytania fragmentów listu, które nadawca skreślił nonszalanckim bazgrołem – wtedy różnica między czytaniem a rozszyfrowywaniem zaciera się, jak adres zawieszony na piersi Basi z powieści Makuszyńskiego, zalany mlekiem i niemożliwy do odczytania.
Wydawane na szeroką skalę korespondencje między znanymi osobami świata kultury, sztuki czy nauki często wymagały specjalistów, którzy potrafili odczytać trudne i zupełnie nieczytelne charaktery pisma. Na gruncie polskim figurą bezprecedensową jest Józef Czapski i jego potworny, niczym zygzak, sposób pisania. Podtrzymywanie niezliczonych wręcz korespondencji było możliwe dzięki nabytej w końcu maszynie do pisania (ten zakup Czapskiego błogosławił na przykład Sławomir Mrożek), jednak pozostawała ona jedynie dopełnieniem dla ciągłego użycia pióra czy ołówka, wrośniętych w dłoń malarza na równi z pędzlem. Porywy pisarskie Czapskiego były nagłe i spontaniczne, często kreślił krótkie notatki i zwięzłe liściki. Wydawać by się mogło, że jego myśli biegną tak szybko, że malarz nie może ich uchwycić, i że ta nerwowa ostra linia, niewyszczególniająca kaligraficznych zasad i odrębnych form przynależnych literom, wiąże się z owym pościgiem za myślą, ale też jest gonitwą z czasem.
Rozszyfrowywanie pism Józefa Czapskiego trwało i trwa nadal. Ekspertem w tej dziedzinie jest Janusz Nowak, dzięki któremu kolejne fragmenty dzienników czy notatek malarza mogły pojawić się w druku.
Pedro Almodóvar w swoim filmie Czym sobie na to wszystko zasłużyłam? z 1984 roku wprowadza wątek podrobionych dzienników Hitlera, tworzonych przez genialnego falsyfikatora charakterów pisma, jednego z mieszkańców madryckiego mrówkowca.
Parę lat temu odkryto, że cenny rękopis Galileusza, który był w posiadaniu Uniwersytetu Michigan od 1938 roku, jest dziełem najsłynniejszego fałszerza manuskryptów w XX wieku; podrabiał on i puszczał w obrót dokumenty m.in. Kolumba, Lutra czy Leonarda da Vinci. Zarobione pieniądze wydawał na siedem kochanek, których istnienie ukrywał przed żoną, co samo w sobie jest w końcu rodzajem misternego fałszerstwa i wymaga swoistej biegłości. Tobia Nicotra w końcu został aresztowany. W jego domu odkryto cały warsztat fałszerza.
Kwestia ręcznego pisma powróciła do mnie ostatnio po raz kolejny za sprawą prezentu, który z dumą przywiózł mi mąż z targu staroci. Myśląc, że kupuje dzieła zebrane Lopego de Vegi w spektakularnym i eleganckim albumowym tomie, kupił faksymile rękopisów dramatopisarza, znajdujące się w archiwum manuskryptów w Maladze. Odczytanie Lopego de Vegi, wprawdzie prostsze niż Czapskiego, jest jednak ponad moje siły. Myślałam, że może moja starsza córka zainteresuje się książką jako ciekawostką, ale nauczycielka od hiszpańskiego w szkole odradziła jej czytanie Lopego de Vegi, a także Pedra Calderóna de la Barca, jak i wielu innych autorów, uznając ich za nudnych i zupełnie niewartych wysiłku.
Przez grafologów mogłyby być badane również fragmenty tekstów pomazane atramentem. Często to irytacja, gniew, frustracja i zdecydowany sprzeciw wobec samego siebie są emocjami wiodącymi rękę skreślającego pisarza. W wielu rękopisach skreślanie naruszające strukturę papieru jest ekwiwalentem walenia łbem o ścianę.
Osobną kwestią są autografy i dedykacje. Najbardziej cenię sobie jedną, wpisaną na tytułowej stronie przez pewnego znajomego. „Bardzo żal mi rozstawać się z tą książką, droga Toniu, ale nie miałem czasu zająć się Twoim prezentem, a wypadało Ci coś dać, więc przyjmij proszę ten spod serca wyjęty album, którego brak w bibliotece będę zapewne odczuwał każdego dnia”.