4/2024
Dorota Kozińska

Piękny umysł

 

Pisałam niedawno esej o utworze Jana Dismasa Zelenki i przy okazji znów zajrzałam do Muzykofilii Olivera Sacksa, gdzie słynny neurolog, w rozdziale poświęconym muzyce, szaleństwu i melancholii, powołuje się na własny przykład nieprzepracowanej żałoby. Po śmierci ukochanej ciotki Sacks popadł w dziwne odrętwienie i stracił zdolność przeżywania prawdziwych emocji. Przestała go także przejmować muzyka, mimo że zawsze był zapalonym melomanem. Pewnego wieczoru wybrał się na koncert i nudził się aż do ostatniego utworu, którego nigdy wcześniej nie słyszał – nic mu też nie mówiło nazwisko kompozytora. Tama puściła już po pierwszych taktach Lamentationes Jeremiae Prophetae.

Znam ten rodzaj przełomu z doświadczeń własnych i moich kolegów. Nasze reakcje bywały nieraz bardziej spektakularne niż opisane przez Sacksa łzy, które stanęły mu w oczach, kiedy z estrady padły słowa o samotnym owdowiałym mieście.

Szewc bez butów chodzi, neurolog Sacks był chorobliwie nieśmiały, cierpiał na prozopagnozję (zdarzało mu się nie rozpoznawać siebie samego w lustrze), a pod koniec życia, kiedy czerniak odebrał mu wzrok w jednym oku, zaczął doznawać złożonych halucynacji – podobnych jak u starszych pacjentów z rozpoznanym zespołem Bonneta, którego etiologia wiąże się między innymi z wyobcowaniem społecznym. Prozopagnozji poświęcił słynną książkę Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem, opartą na analizie przypadku dotkniętego tym zaburzeniem śpiewaka. O rzadkim zespole Bonneta, w którego przebiegu pacjenci zdają sobie sprawę z nierealności swoich omamów, ale przeważnie bardzo lubią ich doznawać, pisał w wydanych niedługo przed śmiercią Halucynacjach. Zyskał ogromną rzeszę entuzjastów na całym świecie, mimo że w środowisku wzbudzał liczne kontrowersje: pewien bioetyk wygarnął mu kiedyś bezlitośnie, że pomylił swoich pacjentów z karierą literacką, a omawiane przez niego przypadki kojarzą się raczej z paradą dziwolągów niż z doświadczeniami poważnego lekarza.

Mnie w jego książkach uderzyło coś innego: Sacks odczarował tak zwane szaleństwo. Uświadomił niejednemu czytelnikowi, że w każdym tkwi odrobina wariata, że każdy mózg jest inny, że nie ma jedynie słusznego sposobu percepcji rzeczywistości i okazywania emocji. Ja na przykład w dzieciństwie nie znosiłam słuchać bajek, za to potrafiłam godzinami wsłuchiwać się samotnie w odgłosy ulicy. Zwłaszcza w zimie, kiedy wszystko brzmiało inaczej. Chłonęłam skrzyp butów na nieuprzątniętym śniegu i krystaliczny stukot obcasów na odśnieżonym chodniku. Pamiętam, że każdy dźwięk był wyraźny, ale bardzo szybko ginął, jakby pękając na mroźnym powietrzu. Podczas jazdy na tylnym siedzeniu samochodu wyobrażałam sobie biegnącego obok konia. Co ciekawe, umiałam go sobie wyobrazić wyłącznie biegnącego w lewo – czyli musiałam siedzieć przy prawym oknie. Kiedy mój omam galopował w prawo, obraz ciągle się rwał, doprowadzając mnie do gwałtownych mdłości.

Czytając wiele lat później Muzykofilię, odnalazłam siebie przynamniej w jednej trzeciej przypadków opisanych przez Sacksa. I nie pobiegłam w panice ani do neurologa, ani do psychiatry. Raczej poczułam wdzięczność, że Sacks – czy to z racji zainteresowań muzycznych, czy też z powodu własnej powikłanej osobowości – zadał sobie tyle trudu, by wniknąć w mózgi osób jakkolwiek powiązanych z tą dziedziną. Materiału do badań miał aż nadto. Muzycy do niego lgnęli, i to nie tylko po to, by lepiej zrozumieć samych siebie. Opisane przez Sacksa historie zaczęły inspirować kompozytorów. W 1986 roku Michael Nyman napisał jednoaktową operę The Man Who Mistook His Wife for a Hat, której premiera w londyńskim Institute of Contemporary Art odbiła się szerokim echem i pociągnęła za sobą kilka kolejnych inscenizacji, także w Polsce.

W Muzykofilii, wydanej w roku 2007, Sacks celnie zwrócił uwagę, że muzykalność może być również źródłem problemów. Powołał się między innymi na przykład Tobiasa Pickera, już wówczas jednego z najwybitniejszych amerykańskich twórców operowych. Wyjaśnił, że Picker cierpi na zespół Tourette’a, zaburzenie neurologiczne powiązane z występowaniem licznych tików. Kiedy jednak panowie się poznali i Picker zaczął opowiadać o „wrodzonych zaburzeniach”, nawet Sacks się nie spodziewał, że rozmówca ma na myśli swoją muzykalność. Później wyszło na jaw, że w przypadku Pickera obydwie przypadłości tworzą przeciwwagę. Życie kompozytora przebiega pod znakiem zespołu Tourette’a, ale muzyka pozwala mu utrzymać chorobę w szachu: „Gram nią, manipuluję nią, naśladuję ją, wykorzystuję na każdy możliwy sposób”.

Jak to działa w praktyce, miałam okazję przekonać się przy okazji Lili Elbe, wystawionej w ubiegłym roku w Theater St. Gallen, w reżyserii Krystiana Lady, i wkrótce potem wyróżnionej niemiecką nagrodą OPER! w kategorii „Best World Premiere”. Można ją jeszcze obejrzeć na platformie OperaVision – lepiej to jednak uczynić, przeczytawszy wpierw całą Muzykofilię. Przyjaźń Sacksa z Pickerem rozpoczęła się w 1994 roku i rozwinęła w wieloletnią wzajemną fascynację. Można zaryzykować twierdzenie, że to Sacks był akuszerem jego pierwszej opery Emmeline. W 2005 zdołał go przekonać do muzycznej adaptacji swoich Przebudzeń. Picker napisał wpierw doskonale przyjęty balet z choreografią Aletty Collins (2010). Do książki Sacksa wrócił już po jego śmierci, komponując Awakenings z librettem swojego męża Aryeh Lva Stollmana (notabene neurologa), na zamówienie Opery w Saint Louis (2022).

Niewiele w życiu zawodowym sprawiło mi tyle radości, co list od Pickera i Stollmana z podziękowaniem za moją recenzję Lili Elbe. Chciałabym kiedyś poznać ich osobiście. O niezwykłościach budowy i funkcjonowania muzycznego mózgu wiemy z Pickerem od Sacksa. Może Stollman kiedyś mi wytłumaczy, dlaczego mój urojony koń nie potrafi biec w prawo.

krytyk muzyczna i teatralna, tłumaczka, wykładowczyni, latynistka.