Algorytmy rządzą światem
Znany dobrze w Polsce belgijski reżyser Luk Perceval przygotował dla berlińskiej publiczności interpretację 1984 George’a Orwella. Antyutopia o totalitaryzmie brzmi przerażająco w obliczu wojny w Ukrainie oraz apatii obywateli Rosji.
fot. Jörg Brüggemann
Głównego bohatera 1984, Winstona Smitha, gra równocześnie czterech aktorów, choć reżyser myślał z początku o obsadzeniu w tej roli aż szesnastu artystów. Paul Herwig, Gerrit Jansen, Oliver Kraushaar, Veit Schubert są na scenie przez dwie i pół godziny trwania spektaklu, wcielając się w role także innych występujących w utworze bohaterów, na przykład członków partii. Są do siebie podobni: wszyscy mają około czterdziestu pięciu, pięćdziesięciu lat, wszyscy chodzą w szarych garniturach o różnych odcieniach. Cały czas mówią: do siebie, o sobie, przyjmują rolę narratora, monologują, potem dialogują. Wypluwają z siebie masę tekstu, szepczą, bawią się słowami. Ucinają swoje wypowiedzi, przeszkadzają sobie, przekrzykują się. Za chwilę w harmonii wypowiadają równo kolejne zdania. W tym szaleństwie jest jednak metoda: czterech aktorów stanowi zwarty organizm, który ucieleśnia wewnętrzny świat bohatera, jego myśli: nieposkładane, dynamiczne, odbiegające od siebie, rwane. Uosabiają oni także bezbarwne masy, brak indywidualności, zatarcie dychotomii – „ja” versus „oni”. Winston w oczach Luka Percevala to neurotyczny mężczyzna w średnim wieku, z łysiną i okularami, w którego wnętrzu gnieżdżą się przede wszystkim strach, brak ufności i zagubienie. Siedzi w nim kilka osób: kłócą się ze sobą, odzwierciedlając skrajne stany, nie umieją odpowiedzieć na pytanie, gdzie jest prawda, a gdzie kłamstwo. Trudno sobie wyobrazić, że tylko jeden aktor mógłby grać główną rolę.
Julia (w tej roli Pauline Knof) w powieści Orwella to młoda, atrakcyjna kobieta, która mimo panującego reżimu ma chęć i odwagę żyć tak, jak chce, spotykać się z mężczyznami, bawić się, uprawiać z nimi seks. Spełnia swoje obowiązki partyjne, powtarza obowiązujące slogany, ale robi swoje, bo wie, że partia nie odbierze jej młodości i energii. W spektaklu Percevala to dojrzała kobieta, która nie emanuje seksem ani cielesnością, nie jest typem kusicielki. Świadoma swojego wieku, doświadczona, pozbawiona młodzieńczych nadziei, chce po prostu być kochaną, boi się samotności. Towarzyszą jej ubrane tak jak ona trzy kobiety, które tworzą chór (pod kierownictwem Annunziaty Matteucci). Nie wypowiadają żadnych kwestii, zamiast tego śpiewają stare polifoniczne pieśni, tworząc przeciwwagę dla „szarego”, wciąż mówiącego i obecnego na scenie Winstona. Wprowadzają one metafizyczną, nierealną atmosferę. Pieśni, których słów nie rozumiemy, są wzruszające, niosą ze sobą wspomnienia z przeszłości, kolory, emocje. To także znak tradycji, która nie przetrwała, zagubionej przeszłości, kultury. Dzięki specjalnemu nagłośnieniu głosy dochodzą do naszych uszu z różnych stron, otulają widza. Przenoszą na chwilę w ciepły świat harmonii, łącząc kobiecość ze sferą magiczną.
Związek Julii i Winstona to relacja pełna sprzeczności: Winston boi się Julii, wie, że spotkania z nią skończą się sądem i śmiercią. Na dobrą sprawę całe jego życie to tylko strach. Julia wydaje mu się na początku szpiegiem – ale jednocześnie nadaje sens jego egzystencji. Oboje decydują się przystąpić do podziemnej organizacji przeciwko rządzącej partii, czyli do Bractwa, obiecują sobie wierność. Zostają aresztowani, poddani torturom, w końcu zaś się zdradzają. Spektakl w Berliner Ensemble kończy się jednak nieco inaczej niż powieść. Zamiast rzuconego beznamiętnie spojrzenia i udawania, że nic się nigdy nie wydarzyło, byli kochankowie chcą się ponownie spotkać. Jest w tym finale nadzieja, którą reżyser uzasadnia w programie spektaklu: „Chciałem pozostać na poziomie metaforycznym, zakończyć wiosną, choć doskonale wiem, że będzie coraz zimniej”.
Przedstawienie Percevala to Sprechtheater, czyli teatr mówiony, który jeden z niemieckich krytyków teatralnych określił mianem Sprechkonzert. Słowa, sposób ich wypowiadania, akcentowanie ich brzmienia, ich powtarzanie, wyszeptywanie lub dzielenie na głoski – to główne środki aktorskie. Na początku trudno złapać rytm spektaklu, dopiero po kilkunastu minutach zgrywamy się z tą estetyką.
Choć premiera przedstawienia Percevala odbyła się w listopadzie 2023, a w reżyserskim opracowaniu powieści Orwella nie ma żadnych nawiązań do wojny na wschodzie Europy, trudno dziś nie myśleć o nagłej śmierci Aleksieja Nawalnego w kolonii karnej na Syberii. 1984 jest aluzją do reżimu Stalina, współczesny odbiorca inscenizacji tej powieści myśli zaś o Putinie i wojnie w Ukrainie. Długa scena torturowania Winstona to obraz męczący, wobec którego trudno zachować obojętność. Aktorzy zdejmują marynarki i koszule, wspinają się po drewnianych rusztowaniach, wiszą na nich, przybierają niewygodne pozycje. Widzimy, jak drewno wrzyna się w ich ciała, pot kapie z twarzy. Pozbawione koszul męskie ciała leżą nienaturalnie powyginane, ręce lub nogi przytrzymują drewniane belki. Ból, o którym mówią aktorzy, momentami staje się nie do zniesienia.
Głównym elementem scenografii Philipa Bußmanna są wielkie lustra, w których odbijają się sylwetki aktorów odgrywających rolę Winstona. Dzięki oświetleniu zamiast czterech mężczyzn widzimy czasem całą scenę pełną męskich sylwetek w szarych garniturach. Gdy scena obrotowa, na której się znajdują, zaczyna się poruszać, w lustrach pojawiają się odbicia widzów. Oni też należą do masy, do zbiorowości, wydaje się, że niczym się od siebie nie różnią. Gdy scena się obraca, widzimy drewniane rusztowania, na których zamontowane są lustra – to one będą miejscem tortur Winstona.
Świetnie znany, oswojony tekst literacki w interpretacji Percevala staje się przerażająco aktualny. Wielu z nas odczuwa dziś strach przed wojną, rosnącymi w siłę totalitaryzmami, populizmem, słabnącą wszędzie demokracją, ale i postępem technologicznym. Jednak jest to również świat rządzony przez algorytmy i fake newsy. W programie spektaklu czytamy wypowiedź reżysera: „Algorytmy wpływają na to, co widzę w mediach, na moje wybory – kto lub co podejmuje decyzje, które określają moją, naszą rzeczywistość? […] Czy to ja? W jakim stopniu mam na nie wpływ? Dla mnie te procesy decyzyjne i możliwości wpływu na coś stają się coraz mniej uchwytne”. W tej sytuacji nawet nie dziwi, że aktorzy wypowiadają swoje kwestie wyświetlane na prompterze. Widz może ich kontrolować, także podczas przerwy, kiedy na zmianę odczytują księgę Goldsteina, głównego przeciwnika partii nawołującego do walki z totalitaryzmem. Czytana przez aktorów księga to manifest, tekst o podziałach społecznych, systemach politycznych. To w nim pada porażające zdanie, znane wszystkim, którzy kiedykolwiek czytali Orwella: „Wojna to pokój”.
Partia, totalitarne rządy, system, który zawsze patrzy i kontroluje – to wszystko siedzi w głowie Winstona. Czy on sam jest twórcą systemu? Czy może sam sobie zaufać? Kto nim rządzi? Może po prostu strach albo algorytmy, które dziś podpowiadają, co mamy zjeść na obiad, co kupić, gdzie iść i co robić. Znamienne, że praca Winstona polega na przepisywaniu rzeczywistości w Ministerstwie Prawdy. Czy informacje, które do nas docierają, są zatem wytworem czyjejś fantazji o świecie, czy też są oparte na faktach? Kto je tworzy: człowiek czy maszyna? Te pytania można dzisiaj zadać czatowi GPT. Na pewno „wypluje” z siebie szereg odpowiedzi. Czy w nie uwierzymy, to już inna sprawa. Spektakl Percevala uzmysławia jednak, że owa manipulacja może pochodzić nie tylko z zewnątrz, ale też z nas samych. Gdziekolwiek zaprowadzi nas postęp technologiczny, rządzić będzie nami nasz własny lęk.
Berliner Ensemble
1984 George’a Orwella
adaptacja, reżyseria Luk Perceval
premiera 18 listopada 2023