5/2024
Grzegorz Kondrasiuk

Wojna, złudzenia, pobożne życzenia

 

Wojna wszystko zmienia, pisałem, wobec wojny musimy wszyscy określić się na nowo. Okazało się, że nie musimy. Wojna, tamta wojna, nie-nasza-wojna, ukraińska, prowadzona tuż obok, za granicą, a przecież jakby na innej planecie, zmieniła niewiele, a najbardziej byśmy chcieli, żeby nie zmieniła niczego. Zresztą, o jakim „my” mowa? Może kiedyś istniało, przez jakiś czas wykonywaliśmy różne ogólnospołeczne gesty, a potem okazało się, że tylko „nam” się wydawało, że ono istnieje.

W tej opowieści – nazwijmy ją oficjalną i ogólnospołeczną, łatwą do przyjęcia prawdą – zamieszkały dwa zaprzyjaźnione narody. Jeden jest narodem bohaterskim, żołnierzem walczącym z Rosją o wolność waszą i naszą, a drugi – jego niezawodnym, szlachetnym pomocnikiem. Przyzwyczailiśmy się do tej historii, czegoś przecież trzeba się złapać. Tylko że im dłużej to wszystko trwa, tym bardziej rozpada się ona na liczne, niepasujące do siebie kawałki.

„Nie udawaj, że rozumiesz” – mówi Bliadski Circus Queelektyw, co jakiś czas pojawiający się na warszawskiej Scenie Przodownik i w berlińskim Maxim Gorki Theater. „Feministyczno-queerowa, ukraińsko-polska grupa rezydująca w Teatrze Dramatycznym im. Gustawa Holoubka” zaproponowała hybrydyczną formę pt. Fucking Truffaut, której reżyserię podpisała Ukrainka Roza Sarkisian. Kiedy w Teatrze Powszechnym, w spektaklu Radio Mariia, prawiła nam o katolicko-fundamentalistycznej Polsce, było to przewidywalne włączenie się w dobrze już osłuchany chór. Tu przemawia z wnętrza perspektywy ukraińskiej, trafia i zaskakuje. Ukraina nie jest monolitem, z czego już zdajemy sobie sprawę, obserwując i słuchając Ukraińców przebywających na emigracji albo śledząc newsy o przebiegu przymusowej mobilizacji w drugim roku pełnoskalowej wojny.

Fucking Truffaut jest spektaklem, choć jego spektaklowa natura wyłania się powoli zza luźnej, kabaretowej kompozycji, zza dragowych przebieranek, improwizacji i zgrywów niejakich Babci i Vrony, poprzetykanych songami niesamowitej Aleksandry Malatskowskiej i materiałami wideo, kręconymi w jakiejś ziemiance przez niebinarnego żołnierza Antoninę Romanową. Panują wygłup i prowokacja, zgniła, zombiastyczna atmosfera, dragowy duet to martwe clowny jak z esejów Baudrillarda, ironia kładziona jest grubymi warstwami, a kwestie przydzielane są losowo. Dlatego na początku wydaje mi się, że filmiki „z okopów” są inscenizowane, że to pastisze nowego, ale już dobrze znanego tiktokowego żołnierskiego gatunku. Do czasu, bo główną osią dramaturgii jest, przekazane bardzo na serio, doświadczenie Antoniny, do której należy też bardzo mocny, dotkliwy finał (jego przesłania nie będę tu zdradzał). Filmowe migawki ujawniają całą wyrazistość autentyku – mysz skradająca się po resztki, żarty o tym, jak się wypróżnić pod czujnym okiem ruskich dronów, rozważania o motywacjach: poszłam na wojnę, bo trzeba było pójść, nigdzie nie szłam, to wojna przyszła do mnie, poszłam na wojnę, bo chciałam zarobić, poszłam na wojnę, bo to był eksperyment, poszłam na wojnę, bo jestem niebinarna, a zabicie Putina i jego ludzi to także jest obowiązek niebinarnych, poszłam, bo chciałam sobie postrzelać z karabinu, a tu dali mi od razu moździerz i teraz strzelam moździerzem, celujesz, walisz, i jest w porządku, tutaj ręce, tutaj nogi, tam głowa. To tak jak z opowieścią, rozpada się, nie można już jej uspójnić, i to też jest w porządku. „Dzięki wojnie trafiliśmy na Broadway – wyśpiewuje Bliadski Queelektyw – wszyscy moi przyjaciele poginęli, pojechałam na wakacje”. Bo przecież wojna jest tam, a my siedzimy sobie tu, jest miło, oglądamy spektakl, a nawet zapraszamy na scenę znane „gościnie” z polskiego światka feministyczno-aktywistycznego. Na scenie pojawiają się duże czarne plastikowe worki z logotypami UE, dziękujemy za prezenty od Unii Europejskiej, zaglądamy do środka, nie ma tam trupów, tylko queerowe kostiumy… „Nie potrzebuję twojego współczucia, nie musisz wpłacać na zrzutkę”. Świata nie da się naprawić, można tylko czuć, bez roszczeń. „Nie udawaj, że mnie rozumiesz”…

Myślałem o tym rozszczelnieniu narracji o wojnie, o odświeżającym trudnym spojrzeniu, a potem przypomniały mi się Puppenhaus Jędrzeja Piaskowskiego z TR-u i Dobrze ułożony młodzieniec Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina z łódzkiego Teatru Nowego. Myślałem o queerowej scenie wyimaginowanego romansu Małego Powstańca i żołnierza Wehrmachtu, na tle autentycznych projekcji płonącej Warszawy. Myślałem o zgrabnym i jakże logicznym wyjaśnianiu faktu, że łódzki trans Eugeniusz Steinbart w czasie wojny stał się volksdeutschem i zadenuncjował swoją polską teściową. Myślałem o łatwym europejskim pacyfizmie i o jednym z refrenów przejmująco wyśpiewanych przez Aleksandrę Malatskowską: „Kto zawiera pokój z oprawcą, jest zabójcą”.

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.