Dusza Elizabeth Costello
Dowiedziałem się, że plac przed Nowym Teatrem w Warszawie nosi od niedawna imię Elizabeth Costello. Ucieszyła mnie ta wiadomość, bo cenię i lubię tę niepokorną pisarkę, stworzoną ze słów, myśli, niepokoju, bezradności i marzeń J.M. Coetzeego. Nawet jeżeli na scenie zjawia się ona pod postacią zbyt płaczliwej, jak dla mnie, Mai Ostaszewskiej, słucham jej z uwagą. Na szczęście w najnowszym spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego ta wyjątkowa kobieta wciela się aż w pięć aktorek i jednego aktora!
Teatr jest dobry, bo gdybym naprawdę miał taką matkę jak Costello, pewnie wolałbym nie słuchać jej wykładów. Zwłaszcza zaś unikałbym oficjalnych kolacji, na które zapraszają ją fundatorzy nagród literackich. Byłoby mi wstyd za jej bezkompromisowość, na którą mnie nie stać. Rozumiem więc Johna, syna pisarki, który „wolałby, żeby matka nie przyjechała” na jego uczelnię (pechowy zbieg okoliczności), bo „cena, którą on płaci, i cena, którą będzie musiał zapłacić, jeśli ta wizyta źle wypadnie, wydaje mu się zbyt wysoka”.
Jest to przede wszystkim cena lęku przed kompromitacją. Podczas wykładu, a potem kolacji – obie sceny zaczerpnięte z Żywotów zwierząt Coetzeego – matka nie tylko wyraża swoje radykalne poglądy, ale także testuje życiowy habitus syna. Sprawdza jego reguły działania, a zwłaszcza myślenia, dzięki którym udaje mu się nie przekraczać „pewnej” granicy. Jest to granica między pomyślanym a wypowiedzianym, którą ignorują tylko osoby odważne lub głupie. Syn Costello głupi nie jest, ale brakuje mu śmiałości, którą ma matka.
Dzięki teatrowi bez wstydu wsłuchuję się więc w głos pisarki, która z niezgody na masową praktykę zabijania zwierząt hodowlanych uczyniła swoją życiową misję. Nadal jednak rozumiem syna i utożsamiam się z nim. Nie tylko ze strachu przed ryzykiem wypowiedzenia myśli zbyt radykalnej, ale też z obawy przed błędem. Syn jest profesorem fizyki i w jego świecie fałszywe teorie prowadzą do realnych katastrof. Spada samolot, wali się dom, giną ludzie. Poważny błąd świadczy również o braku kompetencji, wyklucza więc z grona osób obdarzonych nie tylko przywilejem, ale i odpowiedzialnością.
Syn boi się więc pomyłki i jej konsekwencji, dlatego denerwuje go nadmierna pewność matki. Wtedy zwłaszcza, gdy pisarka porównuje przemysł mięsny do Holokaustu: „Jesteśmy otoczeni przedsięwzięciem opartym na upokorzeniu, okrucieństwie, uśmiercaniu, które mogłoby rywalizować ze wszystkim, do czego była zdolna Trzecia Rzesza, więcej, które nad tamtym góruje, to nasze jest bowiem przedsięwzięciem niekończącym się, bez ustanku sprowadzającym na świat króliki, szczury, drób i bydło po to tylko, żeby je zabić”. Czy ta analogia jest prawdziwa? – pyta w myślach syn i modli się (metafora), żeby przy kolacji matka nie wróciła do tezy wypowiedzianej na wykładzie.
Coetzee sfomułował ją bardzo dokładnie, a potem skontrował głosem Abrahama Sterna, innej fikcyjnej postaci. „To, że Żydzi byli traktowani jak bydło, nie oznacza, że bydło jest traktowane jak Żydzi” – napisał w liście do pisarki Stern i nie przyszedł na kolację. Synowi nie wypadało tego zrobić, choć przy stole przeżywa katusze, zwłaszcza że polemikę z Costello podejmuje jego żona. Nora otwarcie krytykuje teściową, więc w cenę, jaką syn płaci za wizytę matki, trzeba wliczyć konflikt dwóch kobiet jego życia, co świetnie pokazał Warlikowski.
Coetzee wymyślił postać Elizabeth Costello i ciągle podtrzymuje ją przy życiu, by formułować sądy ryzykowne, nie płacąc za to ruiną własnego habitusu noblisty. Jednocześnie wkłada wiele wysiłku, by postać ta nie grała roli politycznej rozrabiaczki, którą łatwo zignorować. Polemika z poglądami pisarki prowadzona jest w jego prozie na najwyższym poziomie, a filozoficzny, kulturowy i społeczny spór o to, jak budować nasze relacje ze zwierzętami, nie zostaje rozstrzygnięty. Zmusza nas to do decyzji indywidualnych, a więc najtrudniejszych. Postać pisarki nasycona jest przy tym prawdziwymi uczuciami, które reżyser umiejętnie wydobywa. Czujemy, że pytania przez nią formułowane nie byłyby tak dociekliwe, a odpowiedzi tak przejmujące, gdyby nie ból wewnętrzny, który odczuwa.
John jest matką przytłoczony, docenia jednak jej inteligencję, wtedy zwłaszcza, gdy dociskana, formułuje kolejną zaskakującą myśl. Na przykład tę o zwierzętach traktowanych jak jeńcy wojenni. Dopiero wtedy, tłumaczy, zaczęliśmy współczuć zwierzętom, gdy je pokonaliśmy. Zamiast współczucia potrzebna jest więc uwaga (by nie traktować zwierząt jak rzeczy), wyobraźnia (by je zrozumieć) i odwaga (by nie wtłaczać ich w nasze kategorie myślowe). Matka umie się na nią zdobyć, choć wtedy mowa jest już tylko o małpach i psach, a nie o trzodzie, i w takich chwilach syn jest z niej naprawdę dumny.
Ostatecznie nie wątpi w szczerość jej batalii na rzecz wegetarianizmu i wierzy, że wzięła się ona z pragnienia ocalenia własnej duszy, która „dotknięta świadomością winy, nie może czuć się dobrze”. Myślę jednak, że największe wrażenie robi na nim bezradność sławnej matki. „John, nie wiem, czego chcę. Po prostu nie chcę siedzieć w milczeniu” – wyznaje pisarka, i właśnie tę frazę zapisałbym na fasadzie Nowego Teatru, który stoi teraz przy placu imienia Elizabeth Costello.