6/2024
Dorota Kozińska

Przysięga króla elfów

 

Niedługo wakacje. Czas, w którym młodsi oddają się podróżom, słodkiemu lenistwu i przechadzaniu wśród morwowych krzewów, starsi zaś gorączkowo próbują zaprowadzić porządek we fruwających po całym domu papierach, poutykanych w biurku dyskach zewnętrznych i innych pogubionych nośnikach bezcennych treści. Innymi słowy, posprzątać po całorocznych próbach przekazania wiedzy adeptom krytycznego fachu. A przy okazji zastanowić się, czym będą ich zanudzać w przyszłym roku akademickim.

Ja już wiem. Młodych eskapistów ciągnie do wymyślonych światów, więc opowiem im o Weberze, któremu los za życia nie szczędził zarówno sukcesów, jak i gwałtownych awantur, choć kompozytor raczej nie zaznał smaku prawdziwej porażki. Urodził się w 1786 roku i wzrastał w dość zwariowanym otoczeniu: jego ojciec był skrzypkiem i kapelmistrzem, matka aktorką i śpiewaczką, najstarszy z rodzeństwa Carl uczył się grać na gitarze i fortepianie, z zapałem muzykowali też dwaj młodsi bracia. Franz Anton wcześnie odkrył talenty pierworodnego i kształcił go gruntownie, aczkolwiek z przerwami. Po krótkim pobycie w Hamburgu, gdzie papa prowadził trupę teatralną, Carl kontynuował lekcje u oboisty Johanna Petera Heuschkela. Kiedy miał lat dwanaście, osierociła go matka. Chłopiec pobierał dalsze nauki w Salzburgu u brata Josepha Haydna. Po przeprowadzce do Monachium uczył się śpiewu i gry na organach. Pierwsze poważne kompozycje stworzył około 1798 roku. Wszystkie zaginęły. Na przełomie wieków zajął się drugą ze swych największych pasji – litografią. Podczas studiów w Wiedniu zaprzyjaźnił się z Meyerbeerem. W 1803 odniósł pierwszy sukces operą Peter Schmoll und seine Nachbarn. W wieku osiemnastu lat dostał posadę kapelmistrza teatru miejskiego we Wrocławiu.

I wtedy rozpoczęła się jego prawdziwa kariera, choć niedoświadczony gołowąs zbyt ochoczo wziął się do reform w operze i narobił sobie wrogów. Zmienił rozkład przestrzenny sekcji smyczkowej, powiększył orkiestrę, próbował wprowadzić ambitniejszy repertuar – i trafił na tak bezwzględny opór podwładnych, że w końcu całkiem stracił głowę. Któregoś dnia, ponoć przez pomyłkę, napił się z butelki po winie kwasu azotowego. Przeżył, stracił jednak głos i na tyle długo dochodził do zdrowia, że zaciągnięte długi i niechęć mocodawców zmusiły go do rezygnacji z posady. Potem bywało różnie: w 1810 roku wylądował w areszcie w związku ze skandalem natury honorowo-finansowej. Zapożyczył się u pewnego obywatela, obiecawszy jego synowi posadę na dworze, żeby wybronić go od służby wojskowej. Długu nie oddał, posady nie załatwił, syn wierzyciela poległ na wojnie.

Nieszczęsny dłużnik wykaraskał się jakoś z tej biedy i przez kilka lat działał kolejno w Pradze, Berlinie i Dreźnie, gdzie w proteście przeciwko hegemonii opery włoskiej walczył z zapałem o ustanowienie opery narodowej. Z tego czasu pochodzą żarliwe manifesty Webera, które zapewniły mu miano jednego z najważniejszych prekursorów publicystyki muzycznej. Przełom nadszedł w 1821 roku, po entuzjastycznie przyjętej drezdeńskiej premierze Wolnego strzelca, w którym kompozytorowi udało się zrealizować wszelkie założenia nowego gatunku. Niestety, z późniejszą o dwa lata wiedeńską inscenizacją Euryanthe nie poszło już tak gładko. Na nic się zdały wątki fantastyczne, klarowność roboty kompozytorskiej, liryczne melodie i wspaniała orkiestracja. Opera poniosła fiasko w Wiedniu: po części przez grafomańskie libretto Helminy von Chézy, która narrację – znaną choćby z Szekspirowskiego Cymbelina – zagmatwała do granic śmieszności i prawdopodobieństwa. W 1824 roku Weber przyjął zamówienie londyńskiej Covent Garden na Oberona. Nie był specjalnie przekonany do tego pomysłu, wiedział jednak, że musi czym prędzej zatroszczyć się o byt żony z dwójką maleńkich synów.

Operę zatem napisał. Trzyaktową, prawdziwie romantyczną, jedyną w swoim dorobku powstałą do angielskiego libretta – autorstwa dramaturga i antykwariusza Jamesa Planché, na motywach poematu Christopha Martina Wielanda, który z kolei nawiązał do trzynastowiecznej chanson de geste o Huonie z Bordeaux. Premiera odbyła się 12 kwietnia 1826 roku pod batutą kompozytora i zakończyła prawdziwym tryumfem, którym Weber nie zdążył się nacieszyć. Cierpiał na zaawansowaną gruźlicę. Miał już kłopoty z chodzeniem. Zadyrygował dwunastoma przedstawieniami i umarł 5 czerwca.

Oberon zaczął żyć własnym życiem. Przez kolejne czterdzieści lat nie schodził z afiszy teatrów w całej Europie. W 1857 roku, po premierze w paryskim Théâtre Lyrique, zachwycił samego Berlioza. Na początku XX wieku zrobił furorę w Metropolitan Opera, w latach trzydziestych święcił tryumfy na festiwalu w Salzburgu, po wojnie doczekał się wspaniale przyjętej inscenizacji w Operze Paryskiej, pod batutą André Cluytensa.

A potem przepadł, podobnie jak ściągnięty kiedyś z sieci rarytas, daremnie poszukiwany podczas porządków zapis przedstawienia z frankfurckiej Alte Oper w 1986 roku, pod kierunkiem zmarłego niedawno Seijiego Ozawy, z udziałem fenomenalnego Philipa Langridge’a w partii tytułowej. Zdaje się, że była to przeniesiona z festiwalu w Edynburgu inscenizacja Franka Dunlopa, tego samego, który zrobił tam kiedyś furorę Marią Stuart Schillera i teatralną adaptacją Wyspy skarbów Stevensona. Głowy nie dam. Sprawdzę, jak znajdę. Przede mną całe wakacje.

krytyk muzyczna i teatralna, tłumaczka, wykładowczyni, latynistka.