6/2024
Obrazek ilustrujący tekst Teatralna postać musi mieć kształt

fot. Patryk Chenc / Teatr Polski w Bydgoszczy

Teatralna postać musi mieć kształt

Szukam w bohaterach wewnętrznych sprzeczności, skłóceń – w ich biografiach, emocjach, czy też w sposobach fizycznego bycia w świecie. To uruchamia moją wyobraźnię” – mówi Damian Kwiatkowski, aktor Teatru Polskiego w Bydgoszczy, w rozmowie z Anną Jazgarską.

 

ANNA JAZGARSKA „Panie prezydencie… Telefon… Gdy znów zadzwoni, to nie będą dobre wieści”. To słowa Generała, Twojej postaci z przedstawienia Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceaușescu Julii Holewińskiej w reżyserii Wojciecha Farugi. W tekście to zdanie krzyczy. Twój Generał wypowiada je z zacinającym słowa lękiem, skulony, struchlały. Przyznam, że czytając sztukę Holewińskiej, wyobrażałam sobie tę postać zupełnie inaczej, niż Ty ją zbudowałeś.

 

DAMIAN KWIATKOWSKI Bardzo się cieszę, że to dostrzegasz. Z Julią pracuję trzeci raz, uwielbiam jej teksty. Praca z nimi jest wymagająca, jest wyzwaniem dla aktora, ale też daje wielkie sceniczne możliwości. Sztuki Julii to po prostu świetna literatura. Bardzo wiele można z nich wziąć dla siebie – wiedzę o świecie, o różnego rodzaju zjawiskach społecznych, politycznych, kulturowych.

Moje pierwsze spotkanie ze sztuką Ostatnie dni… było dość niecodzienne. Po przeczytaniu jej uznałem, że jest na swój sposób… łatwa. Miałem wrażenie, że nauczę się tekstu i to po prostu popłynie. Wydawało mi się, że mam w sobie wielką gotowość na moją postać, że właściwie zbudowałem już w sobie tego Generała. I tak pracowałem z tym tekstem przez pierwsze dwa tygodnie prób. Aż nadszedł kryzys – poczułem, że jestem w kropce. Dotarło do mnie, że to, co do tej pory zrobiłem, to, jak zrozumiałem tę postać, nie daje absolutnie nic mojej potencjalnej widowni. Zacząłem drążyć, szukać, wertowałem biografie przywódców. Kluczem do mojego Generała uczyniłem jego wewnętrzny strach, dotyczący wielu obszarów i objawiający się na wiele sposobów. Strach, z którego moja postać wyrosła, który jest wpisany w jej DNA i który przecież jest przez nią intencjonalnie reprodukowany. Miałem poczucie, że jego najbardziej podstawowym symptomem będą kłopoty z mówieniem, trudności w artykulacji. Zaproponowałem ten pomysł z wielkim oporem, ale Wojtek zareagował na niego bardzo entuzjastycznie i znakomicie go poprowadził. Strach mojej postaci jest poniekąd strachem wszystkich innych bohaterów i bohaterek Ostatnich dni…, zagnieżdża się w nich i odbija na zewnątrz.

 

JAZGARSKA Lubisz tę postać?

 

KWIATKOWSKI Bardzo. Staram się jej strach zróżnicować, przedstawić na poziomie emocji, zaznaczyć w fizyczności, w tonacji głosu. Ale robię to z uwagą. Mój bohater ma przecież ogromne znaczenie dla losów rodziny Ceaușescu, ma wielką moc. Nie mogę strachem stłamsić wszystkich znaczeń, które ta postać nosi w sobie. Generał w bardzo przewrotny sposób modeluje ten świat.

 

JAZGARSKA To postać pomiędzy światami. Jest łącznikiem dworu Ceaușescu z resztą kraju, ale jego status „pomiędzy” ma głębszy wymiar. To nie pierwsza Twoja rola tego rodzaju. Wewnętrzny konflikt jest fundamentem Twoich ról?

 

KWIATKOWSKI Szukam w bohaterach wewnętrznych sprzeczności, skłóceń – w ich biografiach, emocjach, czy też w sposobie fizycznego bycia w świecie. To uruchamia moją wyobraźnię. W przedstawieniu Maria Antonina. Ślad Królowej [tekst pilgrim/majewski, reżyseria Wojciech Faruga, premiera w Teatrze Polskim w Bydgoszczy 17 lutego 2018 roku – przyp. A.J.] gram Ludwika XVI, który w porządku fabularnym funkcjonuje najpierw jako dziecko, a finalnie jako dojrzały mężczyzna. Pracując nad rolą, obejrzałem po raz kolejny Co gryzie Gilberta Grape’a? Lassego Hallströma i moją uwagę przykuła scena, w której grany przez Leonarda DiCaprio chłopiec Arnie siedzi na drzewie. Trudno było orzec, czy się śmieje, czy płacze, czy jest w nim radość, czy rozpacz. Tak samo z moim bohaterem: Ludwik-dziecko nie identyfikuje swoich emocji, nie potrafi z tej fali, która go zalewa, wyodrębnić konkretnych stanów czy uczuć. Chciałem, by widz patrzący na moją postać również nie miał pewności co do jej emocjonalnej kondycji.

 

JAZGARSKA W jednej ze scen grana przez Michalinę Rodak córka Ceaușescu pyta Generała: „Skąd jesteś?”. Twój bohater odpowiada: „Znikąd”. Dawno nie słyszałam w teatrze nic tak dojmująco wiarygodnego.

 

KWIATKOWSKI Dziękuję, że zwróciłaś uwagę na ten moment, bo to jedno z najważniejszych, najbardziej poruszających mnie zdań, które wypowiadam w tym przedstawieniu. Nie powiem nic oryginalnego – każdą postać przepuszczam w jakiś sposób przez własną wrażliwość, przez własne doświadczenia. I to zdanie w różny sposób rymuje się ze mną, z moją biografią. Pochodzę ze wsi, ze świata, który jest mi ogromnie drogi, ale jest bardzo odległy od mojej obecnej codzienności. Tych dwóch planów mojego życia nie łączy zależność lepszy/gorszy. One są po prostu dalekie sobie, są różne. Bardzo lubię miasto i moje życie w nim, a jednocześnie mam w sobie wielką miłość i czułość do moich rodzinnych stron.

A to poczucie bycia „znikąd” jest mi na swój sposób bliskie i pewnie zawsze będzie częścią mojej tożsamości. Mnie, podobnie jak moją postać, również spotkało wiele szczęścia, gdy ludzie uwierzyli we mnie. Moje życie zawodowe, mimo wielu trudnych sytuacji, widzę jako pełne życzliwości ze strony ludzi, z którymi w bliższy czy dalszy sposób przyszło mi pracować. Myślę tu o wielu moich koleżankach aktorkach, na przykład o Małgorzacie Trofimiuk czy Małgorzacie Witkowskiej, ale też i o Wojciechu Farudze, z którym od bardzo dawna się przyjaźnię.

 

JAZGARSKA Twoja współpraca z Wojciechem Farugą to nie tylko praca aktorska w reżyserowanych przez niego przedstawieniach. Wielokrotnie mu asystowałeś, między innymi przy W środku słońca gromadzi się popiół Artura Pałygi w Narodowym Starym Teatrze (premiera z 8 marca 2014 roku) czy przy Mewie według Antoniego Czechowa w Teatrze Powszechnym w Warszawie (premiera z 8 kwietnia 2017 roku). Do części jego przedstawień opracowałeś ruch. Teatr Farugi jest niezwykle gęsty i intertekstualny. Taki teatr jest Ci najbliższy?

 

KWIATKOWSKI Spotkaliśmy się, kiedy obu nam nie było łatwo. Debiut Wojtka nie doszedł do skutku, ja ukończyłem szkołę i nie miałem właściwie żadnych perspektyw na przyszłość. Współpracowałem z Teatrem Rampa w Warszawie, ale nie czułem, aby miało to być moje miejsce na stałe. To nas zbliżyło. Obserwuję twórczość Farugi i uczestniczę w niej od dawna. Jego teatr próbuje wyjść poza to, co proponują polskie sceny. To reżyser opiekuńczy wobec swoich zespołów aktorskich. Nie „wypuści” na scenę postaci niegotowej, obudowanej wątpliwościami. W jego teatrze bardzo interesuje mnie ta wspomniana gęstość – przedstawienia intrygujące intelektualnie i estetycznie, otwierające wiele wątków, kreślące bardzo szeroki horyzont semantyczny. Bliskie są mi tematy, po które sięga Wojtek. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby jego propozycje mnie zniechęcały czy po prostu nudziły. Przeciwnie, są za każdym razem impulsem do szerszych poszukiwań, do eksploracji danego obszaru, problemu. To teatr trudny dla aktora. Jest on swoiście filmowy, bywa przez to chimeryczny i nie zawsze taki sam – mówię tu o kolejnych graniach tego samego spektaklu. Na pewno nie jest to teatr, który da się przejść suchą nogą. Mnie jednak ta specyfika bardzo motywuje.

 

JAZGARSKA Powiedziałeś, że Twój początek był trudny. Patrząc z boku na Twoją teatralną aktywność, wydaje się, że jesteś obecnie w bardzo dobrym momencie zawodowym. To wyświechtane pytanie, ale: czy czujesz się spełniony?

 

KWIATKOWSKI Tak, ale to nie jest permanentny stan. Zawodowe spełnienie jest dla mnie raczej tymczasowym efektem jakichś zdarzeń, nie zaś poczuciem, które pewnego dnia się pojawia i odtąd trwa już na zawsze. Bardzo doceniam to wszystko, co mnie spotkało, ale satysfakcja z dobrze wykonanego zadania, z zadania chwalonego czy nagrodzonego, trwa u mnie chwilę. Każde dobre słowo, które słyszę po premierze, bardzo mnie cieszy, ale ta radość utrzymuje się zazwyczaj dosłownie jedną noc. Rankiem pojawia się niepokój – czy znajdę w sobie zasoby na zbudowanie kolejnej roli? Mam dystans do pracy i do informacji zwrotnych, które na jej temat otrzymuję. To wynika również z lęku przed utkwieniem w jednym miejscu. Obserwuję środowisko i zauważam w nim przypadki – bardzo smutne – wiecznego odcinania kuponów od świetnej roli, od udanego sezonu. To nigdy nie kończy się dobrze. Nie chciałbym wpaść w tę pułapkę samozadowolenia. Dlatego wolę już swój wieczny niepokój.

Niedawno spełniło się jedno z moich wielkich marzeń – wystąpiłem w operze. Niewielu aktorów dramatycznych ma tę możliwość. Rola El Duende w spektaklu María de Buenos Aires Astora Piazzolli [Teatr Wielki – Opera Narodowa w Warszawie, premiera z 16 marca 2023 roku – przyp. A.J.] to zupełnie wyjątkowe zawodowe doświadczenie, bardzo różne od mojej codziennej pracy. Opera to mechanizm wymagający niebywałej precyzji, znakomitej organizacji scenicznego czasu, bezwzględnej współpracy z całym zespołem. Ta dyscyplina początkowo mnie sparaliżowała, ale na szczęście czułość osób realizujących to przedstawienie pomogła mi przezwyciężyć trudności.

 

JAZGARSKA Debiutowałeś piętnaście lat temu w przedstawieniu dyplomowym Olgi Chajdas – I’m sorry według Zbigniewa Hołdysa w Szkole Aktorskiej Haliny i Janusza Machulskich w Warszawie. Pamiętasz, z czym wchodziłeś wówczas na scenę?

 

KWIATKOWSKI Na pewno były to wielkie oczekiwania. Wyobrażałem sobie, że wszyscy przyjdą nas oglądać i dosłownie rzucą się na nas, będą nas sobie wydzierać do swoich przedstawień, do swoich teatrów. To się oczywiście nie wydarzyło.

Spotkanie z Olgą Chajdas wspominam jako niesamowitą przygodę, bardzo uważne wprowadzenie na zawodową drogę. Olga dała nam ogromne poczucie bezpieczeństwa i komfort pracy, włożyła ogrom wysiłku, by nasz dyplom był żywotny. Była wtedy dla mnie, dla nas „teatralną matką”: zadbała o dostęp do miejsca, które wykupiło później nasze przedstawienie i wystawiało je przez rok. Nie mogłem doczekać się tej pracy, między innymi dlatego, że od dziecka teatr był dla mnie kobietą. Ludzie myśląc o różnych miejscach, często je personifikują. Ja myśląc o teatrze, zawsze widziałem w wyobraźni kobietę, z całym tym potencjałem, który identyfikuję jako kobiecy.

Wracając do moich oczekiwań – myślałem, że będzie dużo lżej, niż faktycznie później było. Wyobrażałem sobie ten zawód jako dużo łatwiejszy. Nie spodziewałem się, że te wszystkie legendy mówiące o trudnościach w zawodowym realizowaniu się okażą się być tak bliskie prawdy. Wierzyłem, że jeśli poświęcę kilka miesięcy na zbudowanie jakiejś arcytrudnej roli, to mój wysiłek zawsze zostanie zauważony i będzie procentował. Tak nie było.

 

JAZGARSKA Zawodowa rzeczywistość okazała się trudna, ale pracowałeś.

 

KWIATKOWSKI Po moim debiucie z propozycją przyszedł Grzegorz Mrówczyński, zagrałem Leona w jego adaptacji Matki Witkacego. Był to rok 2010 i Scena Mrowisko Teatru Rampa w Warszawie. W tym samym czasie Wojtek Faruga zaczął pracować z kolektywem teatralnym 52°43’ N 19°42’ E PROJECT nad przedstawieniem Carson City. Początkowo byłem do tego pomysłu nastawiony dość sceptycznie, ale finalnie dołączyłem do obsady.

 

JAZGARSKA Powstała świetna tetralogia. Z Carson City z 2010 roku i pokazanym premierowo rok później San Fernando Valley zjeździliście międzynarodowe festiwale. Twoje role w tych przedstawieniach zostały zauważone przez krytykę.

 

KWIATKOWSKI Tak, z Carson City zjechaliśmy trzy kontynenty, graliśmy to przedstawienie w Europie i obu Amerykach. To wtedy Wojtek zainspirował mnie do aktorskiej pracy, polegającej nie tylko na czerpaniu z własnych zasobów, ale także na rozglądaniu się wokół. Na przeczesywaniu tekstów kultury w poszukiwaniu fragmentów, różnych skrawków, które mogłyby pomóc w zbudowaniu fundamentów danej postaci. Nie chodzi oczywiście o kopiowanie cudzej pracy, ale o przyjrzenie się konkretnemu gestowi, momentowi czy sytuacji, które mogą być bliskie postaci, nad którą pracuję. W Carson City grałem ratownika medycznego, osobę z gruntu dobrą, ale z powodu pewnych trudności – wikłającą się w tragiczne zdarzenia. Moją wielką inspiracją był Benigno z filmu Porozmawiaj z nią Pedra Almodóvara, którego genialnie zagrał Javier Cámara. Właściwie chodziło wyłącznie o spojrzenie tej filmowej postaci. Ono dało mi wtedy wszystko, złapałem je i miałem swojego bohatera, poczułem jego kształt. Te dwa pierwsze przedstawienia zrealizowane z Farugą uświadomiły mi także, jak istotną sprawą jest ruch, że to on jest dla mnie jednym z najważniejszych narzędzi konstruowania roli.

 

JAZGARSKA Przyznam, że hasło „ruch” było pierwszym, które zapisałam, przygotowując się do rozmowy z Tobą. Odnoszę wrażenie, że każdorazowo bardzo szczegółowo nad nim pracujesz. Pamiętam bardzo dobrze wejście Twojego Gombrowicza w Ameryce Julii Holewińskiej i Tomasza Szerszenia. Twój bohater ustanawia się tam właśnie poprzez ruch – przekorny, ironiczny, bardzo zaczepny.

 

KWIATKOWSKI Tak, opracowanie ruchu mojej postaci jest dla mnie absolutną podstawą. I znów – żadne to moje odkrycie, ale w ruchu mamy wszystko i ruch może być wszystkim. Może wyrażać relację danej postaci z resztą scenicznego świata, łączyć poszczególne elementy scenicznej rzeczywistości. Co ważne, to myślenie o ruchu mojego bohatera zawsze przebiegać musi dwutorowo, musi obejmować postać w jej indywidualności, musi też skupiać się na istnieniu tej postaci w kontekście jej wszystkich pozostałych relacji – z każdym, szeroko rozumianym obiektem. Od jakiegoś czasu współpracuję z Akademią Muzyczną w Bydgoszczy, gdzie na Wydziale Wokalno-Aktorskim prowadzę zajęcia ze studentami. Miałem okazję uczyć tam między innymi ruchu. To bardzo cenne doświadczenie, pochylam się nad tym zagadnieniem z jeszcze innej strony, niż robię to na co dzień.

 

JAZGARSKA Mówisz o pracy wykładowcy z wielkim entuzjazmem.

 

KWIATKOWSKI Bo to dla mnie niebywale wartościowe doświadczenie! Aktorstwo się zmienia i jest to kwestia także – o czym mamy obowiązek pamiętać – zmian pokoleniowych. Często mówię swoim studentom, że tak naprawdę więcej uczę się od nich, niż oni ode mnie. Podpatruję, po które teksty kultury sięgają, jacy twórcy ich inspirują, co najbardziej ich dziś obchodzi. Ci ludzie są dla mnie wielką inspiracją. Pracując z nimi, wspominam sytuacje z moich studiów, kiedy słyszałem od osób uczących mnie, co mam oglądać, kogo mam słuchać. A mnie te wskazania kompletnie nie interesowały, bo ze swoimi lekturami byłem zupełnie gdzie indziej. Nie chciałbym więc teraz pouczać z wysokości. Staram się uważnie słuchać młodych osób. Zależy mi na tym obszarze mojej pracy, myślę o uczeniu innych jako o zajęciu, które chciałbym wykonywać na stałe.

 

JAZGARSKA „Koncept Julii Holewińskiej i Tomasza Szerszenia, że Witold(o) Gombrowicz […] nie miałby takiej mocy i takiego łobuzerskiego wdzięku, gdyby nie jego kreacja. Jest pyszny jako gombrowiczowski bufon i zarozumialec, prowokator i kompleksiarz, geniusz i gówniarz jak należy” – napisał o Twojej roli Jacek Sieradzki, umieszczając ją w kategorii „zwycięstwo” w swoim Subiektywnym spisie aktorów teatralnych.

 

KWIATKOWSKI Jestem bardzo wdzięczny za to wyróżnienie – znalezienie się w spisie Jacka Sieradzkiego, i to w takiej kategorii, to ogromna nagroda. Co więcej mogę dodać? Może tyle, że nad Gombrowiczem pracowałem tak, jak zawsze pracuję z postacią. Całość obrazu kształtuje oczywiście reżyser, ale ja staram się, żeby moja rola stanowiła jakieś kontinuum. Nawet jeśli finalnie nie ma na to miejsca na scenie. Nawet jeśli reżyser nie uznaje potrzeby przeprowadzenia postaci na scenie, bo taki akurat ma pomysł na spektakl, ja i tak według takiego wzoru przygotowuję postać – musi ona stanowić jakąś ciągłość. Nawet jeśli jej immanentną cechą jest, jak w przypadku Witoldo, wychodzenie poza definiowalną skończoność. Może to zabrzmi konserwatywnie, ale nie potrafiłbym i nie chciałbym pracować na scenie z jakimś eksperymentalnym zarysem postaci, z jakąś improwizowaną mozaiką. Teatralna postać musi mieć kształt, podejmowane przez nią działania muszą być ulokowane w jej ogólnym doświadczeniu, kondycji, biografii. Nie potrafię inaczej pracować.

A postać Gombrowicza budowałem z myślą, że jest to człowiek z nerwem na wierzchu, wiecznie w ruchu, nieustannie rozemocjonowany, niespokojny. Cały czas mielący w głowie nieskończone treści, które ciągle przestawia, neguje. Jest przy tym wiecznie niezadowolony, głównie z samego siebie. I nie może się zmieścić w żadnych ramach. Pracując nad tym bohaterem, miałem w głowie wyśmienite kreacje Luisa de Funèsa, ale też przyszły do mnie wówczas pewne wspomnienia z dzieciństwa. Jako mały chłopiec często spędzałem wakacje u cioci, która emanowała szczególnego rodzaju energią – w specyficzny sposób karciła dzieciaki, miała również jakąś niebywałą umiejętność panowania nad przestrzenią, zarządzania nią. I tak powstał Gombro, z francuskiego komika i mojej cioci Ewy. (śmiech)

 

JAZGARSKA Jacek Sieradzki wyróżnił Cię także za rolę Topolskiego w Komediantce, debiucie reżyserskim Anity Sokołowskiej. Autorką adaptacji tekstu Reymonta była Maria Wojtyszko. Myślę sobie, że przez te wszystkie lata pracowałeś bardzo często ze świetnymi sztukami: autorskimi dramatami lub bardzo dobrymi adaptacjami wielkich tekstów kultury. A co sądzisz o tak zwanym pisaniu na scenie? O tekstach, które pozostawiają wiele miejsca na improwizację? Pytam o to, bo jakiś czas temu usłyszałam od aktora o podobnym do Twojego doświadczeniu, że ma dość pracy ze sztuką, która pisze się dopiero na scenie, że z wielką radością pracuje zawsze z dramatem rozumianym jako skończone dzieło literackie.

 

KWIATKOWSKI Ostatnio naprawdę sporo grałem z różnymi tekstami. Maria Wojtyszko zrobiła świetną adaptację klasycznej powieści, dramaty Julii Holewińskiej to teksty napisane od początku do końca przez nią samą. Pracowałem też w modelu, gdzie brano sporo z nas, aktorów i aktorek, a tekst powstawał właśnie niejako na scenie. I w każdym z tych przypadków o sukcesie decydowała jakość, nie sama forma. Słaba, niedopracowana konstrukcyjnie czy znaczeniowo sztuka nie wygra w żadnej konkurencji. Lubię teksty skończone, te, które są gęste i wiele się w nich dzieje. Takie są na przykład sztuki Julii Holewińskiej. Jej Katyń. Teoria barw i Ameryka to bodaj najtrudniejsze teksty, z którymi przyszło mi pracować. Ale z założenia nie mam nigdy oczekiwań co do sztuki, z którą mam pracować. Zawsze traktuję sztukę jako partyturę – to ja ostatecznie decyduję, co do niej włożę. Nawet jeśli dostaję niewiele tekstu, co się jednak dość rzadko zdarza, moim zadaniem jest go postawić na scenie, wypełnić. Lubię mierzyć się z każdą dramaturgią, ale to jej jakość ma największe znaczenie.

 

JAZGARSKA A te nagrody, wyróżnienia w rankingach są ważne?

 

KWIATKOWSKI Nie mogę wypowiadać się za wszystkich, ale czuję, że dla ludzi bliskich mi pokoleniowo – tak, są ważne. Ukończyłem szkołę aktorską w 2009 roku i dla osób z mojego otoczenia, wchodzących do zawodu te piętnaście lat temu, Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej był jednym z nielicznych stałych konkursów z indywidualną nagrodą aktorską. Czekaliśmy na werdykt, marzyliśmy – ja marzyłem – o swoim nazwisku na liście nagrodzonych osób i przedstawień. W moim przekonaniu i w opinii wielu ludzi z mojego środowiska to po prostu prestiżowa, istotna nagroda. Cieszą oczywiście wygrane czy wyróżnienia na rozmaitych festiwalach, ale z tego rodzaju wydarzeniami bywa taki problem, że pojawiają się one i znikają, jak wiemy – z wielu powodów. Przez co nie zawsze zapisują się w szerszej pamięci. A wspomniany konkurs jest w świadomości mojego pokolenia „od zawsze”, i co istotnie – regularnie co roku, dlatego też znalezienie się wśród laureatów jest, myślę, zapamiętywane i rezonuje w całym środowisku. Przyznaję, że zdarzało mi się fantazjować raz czy dwa: a może teraz moja kolej? (śmiech)

 

JAZGARSKA Tak też się wydarzyło. I to właściwie w Twoim pierwszym pełnym sezonie teatralnym na etacie w bydgoskim teatrze. Premiera Innej duszy według tekstu i w reżyserii Michała Siegoczyńskiego miała miejsce pod koniec maja 2019 roku. Za role w tej adaptacji wstrząsającej, opartej na faktach powieści Łukasza Orbitowskiego – Ty, Igor Kowalunas, Krzysztof Prałat, Michał Surówka i Małgorzata Trofimiuk otrzymaliście indywidualne nagrody aktorskie w XXVI Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Wyobrażam sobie, że taki start może być niebywale motywujący, ale może też nieco przytłoczyć.

 

KWIATKOWSKI W Bydgoszczy zacząłem od roli we wspomnianym przedstawieniu Maria Antonina. Ślad Królowej. Jeszcze w trakcie prób Łukasz Gajdzis, ówczesny dyrektor, bardzo szczerze powiedział mi, że z różnych powodów nie będzie dla mnie stałego miejsca w zespole. Ale po premierze sytuacja zmieniła się i z początkiem marca 2018 roku zostałem zaproszony na etat. I już to właściwie było dla mnie jednocześnie niezwykle motywujące i w jakiś sposób onieśmielające, ponieważ o pracy w Teatrze Polskim marzyłem chyba od zawsze. Jako student przyjeżdżałem tu regularnie, do dziś pamiętam te nieszczęsne noce spędzone w budynku bydgoskiego dworca – rozkład jazdy pociągów nie sprzyjał szybkim powrotom do domu po przedstawieniu, a gdzieś trzeba było się podziać. W Teatrze Polskim to były czasy dyrekcji Pawła Łysaka, bardzo ciekawy okres w polskim teatrze i fantastyczny czas dla bydgoskiej sceny – świetne przedstawienia Mai Kleczewskiej, Pawła Wodzińskiego. Zachwyciłem się wtedy tutejszym zespołem, jego praca wywarła na mnie oszałamiające wrażenie. A do pracy w Bydgoszczy przyjechałem najpierw jako asystent Wojciecha Farugi, który reżyserował tu przedstawienie Trędowata. Melodramat [dramaturgia Paweł Sztarbowski, premiera z 7 maja 2014 roku – przyp. A.J.]. Wtedy i w późniejszej pracy aktorskiej przy Marii Antoninie czułem wyższość tego miejsca nade mną. Miałem poczucie, że nie zasługuję na nie.

 

JAZGARSKA Nie spodziewałam się takiego wątku w Twojej opowieści o Bydgoszczy. Od czasu dyrekcji Pawła Łysaka zespół zmienił się, ale z częścią osób, które podziwiałeś w czasach studenckich, pracujesz teraz na co dzień.

 

KWIATKOWSKI Małgorzata Trofimiuk, Małgorzata Witkowska, Jerzy Pożarowski – to wybitne osoby, które kiedyś podziwiałem z widowni, a teraz pracujemy wspólnie, co niezmiennie napawa mnie dumą. Obie Małgosie to teraz moje bliskie przyjaciółki i, nie ukrywam, mentorki, od których wiele czerpię. W teatrze zawsze, jak już mówiłem, ogromnie inspirowały mnie kobiety. Zresztą w życiu prywatnym było podobnie – myślę tu o mojej mamie czy siostrach, z którymi łączy mnie wyjątkowa więź. Kiedy jako młody człowiek trafiłem na asystenturę do Farugi, bardzo dużo nauczyłem się od moich koleżanek, od współpracowniczek. Oczywiście – ze szkoły aktorskiej wyniosłem sporo, zawdzięczam studiom fundamenty moich zawodowych zasobów, przede wszystkim rodzaj umiejętności asekuracyjnych, pomocnych w moim przekonaniu w codziennej pracy, zwłaszcza na początku zawodowej ścieżki. Ale tego, co najbardziej przydatne, tego, co ośmieliło mnie w pierwszych latach pracy i wprowadziło do zawodu, nauczyłem się od kobiet. I mam tu na myśli różne aspekty pracy, od sposobów na budowanie roli po umiejętność zawalczenia o własne miejsce w zawodzie, o swoistą integralność w pracy teatralnej. Karolina Adamczyk, Mirosława Żak i Julia Kijowska to inne kobiety, którym zawdzięczam w dużej mierze to, jak obecnie funkcjonuję na scenie. One nauczyły mnie, że już podczas pierwszej próby, jeszcze trzymając tekst w ręku, możemy bez kompleksów rzucić się w rolę, wpaść w swoją postać. Od nich nauczyłem się efektywnego zarządzania czasem – nie marnowania go na nieskończone „przymiarki” do pomysłu, lecz maksymalnego wykorzystania na realizację koncepcji. Odważnie i bez wiecznego podpierania się wyniesionymi ze studiów kołami ratunkowymi. Aktorskim wzorem jest dla mnie Jerzy Pożarowski, aktor, który jest w stanie zagrać wszystko. Uczyć się od niego mogliby nie tylko ludzie wkraczający dopiero do zawodu.

 

JAZGARSKA Teatr Polski w Bydgoszczy jest w bardzo dobrej formie. Jeździcie na festiwale, zdobywacie nagrody. Warunki Waszej pracy są jednak dość skomplikowane, właściwie pracujecie na placu budowy. Remont budynku miał trwać piętnaście miesięcy, zakończenie planowano na początek listopada 2023 roku. Tymczasem mija pierwsza połowa 2024, a finału prac nie widać. Chciałbyś o tym porozmawiać?

 

KWIATKOWSKI Wszyscy jesteśmy już tą sytuacją potwornie zmęczeni i zaniepokojeni. Rzeczywiście, jako teatralny zespół, artystyczny i administracyjny, jesteśmy w bardzo dobrej formie. Sporo jeździmy po kraju, regularnie wyjeżdżamy za granicę. Nasze przedstawienia budzą zainteresowanie, mówi się o nich, pisze, nie narzekamy na brak publiczności, tak lokalnej, jak i przyjezdnej. Ale od długiego czasu dysponujemy dramatycznie niewystarczającą przestrzenią i nie wiem, jak długo jeszcze damy radę tak funkcjonować. Ja na przykład potrzebuję przed przedstawieniem około trzydziestu minut względnej ciszy, skupiam się wtedy i wyciszam. W obecnych warunkach, aby mieć ten spokój, muszę schodzić do piwnicy. Aktualnie właściwie nie mamy w teatrze swojego miejsca, nie mamy garderoby. A przedstawienia realizujemy wyłącznie na małą scenę.

 

JAZGARSKA Bardzo dobrze ogrywacie też nieteatralne przestrzenie. Ciekawie wypadł na przykład Srebrny glob według tekstu i w reżyserii Michała Buszewicza z Twoją rolą księżycowego kolonizatora.

 

KWIATKOWSKI To prawda, ten i inne pomysły przedstawień poza naszą sceną udały się. Ale mimo wszystko publiczność chce „prawdziwego” teatru, nie szkoły czy magazynu, ale sceny z widownią. Chce przestrzeni odświętnej, wyjątkowej.

 

JAZGARSKA Mówisz bardzo ciepło o Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Wiążesz z nim kolejne lata pracy?

 

KWIATKOWSKI Tak, Teatr Polski widzę jako „moje miejsce”. Dołączając do zespołu, nie przypuszczałem, że popracuję tu tak długo. Ale jest mi tu po prostu dobrze. Zawodowo – i we wszystkich relacjach, które tu zbudowałem. Ale też warto, przynajmniej raz na jakiś czas, zmienić środowisko. Ja potrzebuję takich zmian. Na moje aktorstwo ogromny wpływ ma międzyludzka wymiana energii. Funkcjonowanie wyłącznie w jednej rzeczywistości zawodowej byłoby dla mnie w jakiś sposób blokujące, skazałoby mnie na stagnację. Dlatego nie zamykam się na propozycje. One co jakiś czas przychodzą, rozważam je zawsze bardzo wnikliwie. Ale staram się też nie wybiegać jakoś szczególnie daleko w przyszłość. Nie pozwala mi na to teraźniejszość, w której mam na szczęście sporo zajęć.

 

JAZGARSKA Za kilka godzin znów staniesz na scenie jako Generał. Ostanie dni… premierowo zagraliście w weekend wyborów parlamentarnych w Polsce. Zdanie, które przytoczyłam na początku naszej rozmowy, profetyczna wypowiedź Twojego bohatera, rymowało się wtedy nadzwyczaj silnie z pozateatralną rzeczywistością.

 

KWIATKOWSKI W opowieści o Ceaușescu, którą uruchamiamy, odbija się wiele obrazów z naszej aktualnej rzeczywistości. To nie jest przedstawienie polityczne, lecz fantazja. Ale fantazja zbudowana przez Julię Holewińską na fundamencie realnych i porażających zdarzeń historycznych. A historia, jak przecież dobrze wiemy, lubi się powtarzać. Prawa osób nieidentyfikujących się jako heteroseksualne, prawa reprodukcyjne kobiet, prawa dzieci – wszystko, o czym mówimy historią Ceaușescu, jest wciąż, przynajmniej w Polsce, w obszarze spraw niezałatwionych. To wręcz szokujące, jak bliska naszej codzienności bywa ta teatralna opowieść. A zdanie wypowiadane przez Generała można rozumieć jako wspólny głos społeczeństwa, które ma już dość czekania na lepsze, które straciło cierpliwość. Dlatego ten spektakl cały czas tak mocno rezonuje. Wierzę, że możemy nim powiedzieć jeszcze bardzo wiele.

 

JAZGARSKA Dziękuję za rozmowę.

 

absolwentka UG, doktor nauk humanistycznych.