10/2024

Laboratorium wojny

Trudno jest odpowiedzieć na pytanie, o czym jest spektakl Fucking Truffaut. Że mowa będzie o wojnie – to oczywiste, mniej oczywiste, że w formie kabaretu, choć kabaret jako rodzaj artystycznej wypowiedzi nie pierwszy raz sprawdza się jako lek na złe czasy.

Obrazek ilustrujący tekst Laboratorium wojny

fot. Karolina Jóźwiak / Fundacja Reszka

 

Będą więc piosenki, skecze, monologi i filmy. Próżno tu szukać kategorycznych tez. Nie brak za to trudnych pytań i eksperymentów. I właśnie dzięki pewnej nieuchwytności twórczynie i twórcy grupy Bliadski Circus Queelektyw zrobili rzecz ważną i świeżą, która ciekawi, ale też pozostawia widzów w stanie lekkiego zagubienia i konsternacji. A to dlatego, że częścią ich estetycznej i dramaturgicznej strategii jest wywoływanie w nas na przemian niepokoju i poczucia żenady. Jest śmiesznie, choć jest też strasznie. Czy z wojny wolno się śmiać? Podobno im więcej widzów i widzek ukraińskich, tym większe niosą się salwy śmiechu, więc chyba można. Wspomniana nieuchwytność nie ma w tym przypadku nic wspólnego z chaosem – dramaturgiczna konstrukcja spektaklu jest precyzyjnie przemyślana.

Strukturę nadają mu filmy z frontu. Ich bohaterką jest Antonina Romanova, osoba niebinarna, artystka, a od pewnego czasu także żołnierka. Jak sama mówi, decydując się iść na wojnę, nie przypuszczała, że ktokolwiek naprawdę da jej do ręki broń, a teraz strzela do Rosjan z moździerzy. Powracające, kolejne nagrania są rdzeniem, wokół którego krążą inne postacie, ale też tematy spektaklu. Filmy Antoniny, w czasach mediów społecznościowych i nieograniczonych możliwości śledzenia działań wojennych, nie powinny być niczym nadzwyczajnym – a jednak są. Z całą mocą uderza siła obrazu, o którym – w przeciwieństwie do sytuacji dziejącej się na scenie – wiemy, że jest rzeczywisty. Że szczury biegające po prowizorycznym schronieniu są prawdziwe i że metry dzielą Antoninę od latających pocisków. Osobny frontowy wideoskecz poświęcony jest zresztą historii o kamikadze przelatującym obok jej ucha w trakcie załatwiania potrzeb fizjologicznych w lesie. Tu reżyserowało życie.

Ale chociaż obraz nie kłamie, to opowieści bohaterki – przy całej powadze sytuacji w jakiej się znajduje – słuchamy z dziwną, pewnie trochę niepokojącą fascynacją, a także z poczuciem, że wideo jest jednak skuratorowanym performansem. I nikt nas żadną prawdą o życiu na wojnie nie mami. Praca nad spektaklem polegała właśnie na tym, aby mimo wojennego położenia Antoniny uruchomić taki rodzaj myślenia, który pozwoli odkryć jej obecność nie tylko jako żołnierki, ale także jako performerki. Przełomowe okazało się pytanie: „Dlaczego poszłaś na wojnę?”. Antonina udzielając odpowiedzi, bawi się absurdem i zmyśleniami, zostawiając na boku ciężar tego pytania:

 

Dlaczego poszłam na wojnę? Jakby to w ogóle było takie pytanie, że siedziałam i myślałam… iść, kurwa, albo nie iść. To nie ja poszłam na wojnę, to wojna przyszła do mnie.

Dlaczego poszłam na wojnę? Musiałam jakoś zarobić, no więc poszłam. Teatr nie dawał zarobić, a tu proszę, takie wolne stanowisko. To czemu nie?

Dlaczego poszłam na wojnę? Bo wojna to sprawa prawdziwych niebinarnych ludzi, jak jesteś niebinarną osobą, to masz to udowodnić, masz wziąć broń i napierdalać Moskali.

(A. Romanova, Fucking Truffaut, scenariusz

udostępniony dzięki uprzejmości autorki)

 

Tym, którzy pytają, co wojna ma wspólnego z queerem, artystki odpowiadają: wszystko. Osoby niebinarne są jej częścią, Antonina walczy o wolną Ukrainę.

Obok filmów powracającym motywem spektaklu są piosenki. Ich autorką i wykonawczynią jest Alexandra Malatskovska, występująca w długiej wieczorowej sukni niczym konferansjerka tego wydarzenia. To właśnie od piosenek reżyserka Roza Sarkisian wraz z kompozytorką rozpoczęły pracę nad spektaklem. Na tym etapie istotny wpływ miała również lektura książki The Cultural Politics of Emotion Sary Ahmed i wywiedziona z niej refleksja o tym, jaki rodzaj emocji trzeba w ludziach uruchomić, aby zaangażować ich w ważną dla nas sprawę, do czego wprost nawiązuje jeden z utworów spektaklu. Aktorka w imieniu osób dotkniętych wojną zwraca się w tekście ballady do reszty świata: „Give me your anger! Give me your pain! Give me your hate! You don’t need to donate!” – nie pieniądze są tu walutą przetargową, ale empatyzowanie z ofiarami wojny. Brak w tym logiki ekonomicznej, rządzi logika emocjonalna. Ze wszystkich elementów spektaklu muzyka, a także teksty piosenek wydają się tym, co najbardziej osobiste, a więc i poruszające. Niewątpliwie wpływa na to ekspresja performerki, ale i napięcie, jakie obecne jest w jej ciele – gra całą sobą, a nie tylko dłońmi, łapie kolejne akordy na klawiaturze instrumentu i wykrzykuje to, co w trakcie dwóch ostatnich lat zdążyliśmy już tak oswoić, że niemal o tym zapominamy. Śpiewa o narodzie w żałobie.

Pianina ustawione są po prawej i lewej stronie sceny, na środku stoi kanapa, co nadaje scenografii salonikowy charakter. Z góry zwisa ciemnozielony tiulowy materiał, zamykając kompozycję ze wszystkich stron w symetrycznej ramie. Ale salonik ma dosyć upiorny klimat. Dominującymi kolorami scenografii są biały i czerwony, co w połączeniu z niebieskim światłem czy zielonymi projekcjami daje poczucie jakiejś śliskości i zagrożenia. Na to wrażenie wpływa również obecność dwóch pozostałych osób performerskich, drag queens – Babci oraz Vrony. Rozbebeszony brzuch z wychodzącymi wnętrznościami Babci i rajstopy Vrony o wzorze imitującym przekrój mięśni w nogach, a także upiorne charakteryzacje twarzy kierują nasze kulturowe wyobrażenia w stronę potworów czy innych pozaziemskich istot. Stroje Babci i Vrony są ich własnością, nie zostały przygotowane specjalnie do przedstawienia. Ten rodzaj dragu (#dragmonster #horrordrag) uprawiają na co dzień, a w Fucking Truffaut działa on z dużą mocą. Ich zachowanie – raczej niepoważne, wręcz klaunowskie – sprawia, że nie da się statusu tych postaci łatwo zaszufladkować. Babcia i Vrona chodzą po scenie, komentują straszne rzeczy w śmieszny sposób i jedzą kiełbasę z paczek pomocowych, a jej zapach niesie się po całej niewielkiej widowni Przodownika. Z czarnych worków podarowanych przez życzliwych Europejczyków wyjmują plastikowe mewy, sztuczne kwiaty, dekoracje imprezowe i brokatowe kreacje. „To wszystko jest od dobrych serc!” – komentują. Niekiedy są na granicy poprawności politycznej, a jednocześnie dalecy od wszczynania konfliktu. Ich niedefiniowalność pozwala na więcej. Queerują opowieść o wojnie, a samym byciem w tej historii wytwarzają inną narrację, nie pozwalając przechylić się jej w stronę dawno utartych schematów wojennych opowieści i prostych wzruszeń. Swoim cynizmem, ale też dzięki kabaretowej formie, przypominają, że to nie jest historia o nas, nie możemy się z nią utożsamić, chwilę przejąć i wyjść z niczym, czy jeszcze gorzej – z satysfakcją przeżycia czegoś głębokiego, z poczuciem bycia lepszymi ludźmi.

W świetle obecnych w sferze publicznej dyskusji na temat polityk tożsamości oraz tego, jak ważna jest, także w teatrze, reprezentacja, niektórych może dziwić decyzja o tym, aby zespół tworzący spektakl – tak silnie ukontekstowiony w ukraińskiej rzeczywistości – był polsko-ukraiński. Krysia Bednarek, dramaturżka Fucking Truffaut, opowiada, że wchodząc w proces powstawania przedstawienia, zapytała reżyserkę, co ona może wnieść do pracy nad tematem bezpośrednio jej przecież niedotyczącym. W odpowiedzi usłyszała, że wojna nie jest kwestią wyłącznie ukraińską, a więc i ten spektakl nie jest wyłącznie ukraiński – i jeżeli prawo do wypowiedzi artystycznej odnoszącej się do wojny w Ukrainie zostawimy jedynie osobom ukraińskim, to wojna nigdy się nie skończy, bo ludzie nie potraktują jej jako wspólnej sprawy.

Spektakl, który możemy zobaczyć w Warszawie w Teatrze Dramatycznym, ale też w Berlinie w Maxim Gorki Theater, był tworzony kolektywnie przez grupę kreatywnych osób, choć jak mówi dramaturżka: „Kolektywność to idea utopijna, do której się raczej dąży, niż ją spełnia”. Ten kolaż, złożony z tak różnych głosów i estetyk, spina się w coś swoistego, zupełnie świeżego i z pewnością wyjątkowego. Zarówno muzyka czy scenografia, jak i drag czy wideo są obecne w spektaklu jako składniki równoważne i kompatybilne. Ich podstawowym zadaniem nie jest chyba opowiedzenie – nawet subiektywnej – historii o wojnie, ale wywarcie wrażenia, które poprzez sferę zmysłową i emocjonalną zostanie przechowane w pamięci ciała. To spektakl o niesłychanie ostrych konturach tego, co wizualne – zapisujący się wspomnieniem obrazów. A jednocześnie też spektakl płynnych myśli, poszukujący, proponujący, który niczego radykalnie nie rozstrzyga.

 

Tekst powstał dzięki rozmowie z Krysią Bednarek, dramaturżką spektaklu Fucking Truffaut.

Bliadski Circus Queelektyw

Fucking Truffaut

reżyseria Roza Sarkisian

premiera w Berlinie 11 listopada 2023

premiera w Warszawie 27 grudnia 2023

– absolwentka kierunku produkcja teatralna oraz organizacja widowisk na UŁ, studentka studiów magisterskich na kierunku Wiedza o Teatrze AT. Pracuje w dziale organizacji Instytutu Teatralnego w Warszawie.