I love Finland
Czerwone alerty ostrzegające przed potwornymi upałami zdarzały się w tym roku tak często, że nie przywiązywałam do nich żadnej wagi. W południowohiszpańskim skwarze czułam się jak dojrzały owoc, jak wulkan z pulsującą lawą. Gdy podzieliłam się tymi metaforami z mężem, uznał on, że te akurat rysy dostrzega u mnie z równą siłą w zimie, w okresach stopniowego stygnięcia natury. Mój mąż myli się głęboko. Nerwowy kłąb nieuporządkowanych myśli to jeszcze nie jest czerwony alert. Upał to niepokój, na który nie ma siły; rozlewa się on po opuchniętych członkach jak czerwona ciecz wlana do wody, i traciłby na mocy, gdyby nie ulegać mu w sposób wyłączny jedynie w letnich miesiącach, jakby w odpowiedzi na jego ognisty zew. Chodzi o rozżarzenie, o serce, które jest słońcem w zenicie.
Skwar to bezruch, a śniegi to sanie. Gorąco to pragnienie, zimno to głód. Podlegam czerwonym alertom jak pańszczyźniany chłop i posłusznie płacę swoją dziesięcinę, powtarzając w każdej telefonicznej rozmowie: „No u nas upały, czerwony alert”. Czerwone alerty zniecierpliwiły mnie, tak jak na dłuższą metę nudne byłyby spacery przez pola czerwonych maków. Znudziło mnie wszystko, co południowe, co śródziemnomorskie, co afrykańskie i co hiszpańskie, znudziłam się więc nadawaniem listów iberyjskich, uznając, że ta głowa na mapie Europy pęka od letniego udaru, a ja wraz z nią.
Mapa Europy to głowa, wysoki but i pies – tak mnie uczono w szkole.
Pomiędzy psem a Polską mieści się pięknie proporcjonalne morze.
Wspólnotę krajów bałtyckich odczułam któregoś dnia na pobliskiej hiszpańskiej plaży, na którą poszłam z córką i jej klasowymi koleżankami. Traf chciał, że ojcami dziewczynek byli Fin, Estończyk i Szwed. Siedzieliśmy tak na plaży, narzekając na meduzy, które w upale bywają tu prawdziwą plagą i uniemożliwiają kąpiele, i mówiliśmy o Bałtyku, o sinicach.
Jeśli w Hiszpanii czujemy mentalną więź z jakimś narodem, są to Finowie. To z zaprzyjaźnionym Ollim Wirmanem rozpaczaliśmy po wybuchu wojny w Ukrainie, to on pojmował, czym jest rosyjski reżim i jak beznadziejna stała się europejska sytuacja. Dla Hiszpanów Ukraina to jakieś niewyraźne antypody niewyraźnego wschodu, nie rozumieli naszego przerażenia. Stąd zaczęliśmy budować naszą emigracyjną więź z Finlandią, krajem zaskakująco bratnim i rozumiejącym nasze historyczne doświadczenia. Naród dzielny, nieliczny, ale bardzo tożsamościowo i językowo określony, przez wieki opanowany przez Szwecję, nieustająco zagrożony przez Rosję, opłakujący swe utracone ziemie, Karelię, miasto Wyborg. Państwo rozumiejące dramaty przesiedleń odzyskało niepodległość w 1917 roku, lecz tę ogłosił car Rosji, Mikołaj, w małym kościółku w drewnianym miasteczku Porvoo, które zwiedzałam tego lata. Kraj zbieraczy jagód i grzybów (cudownie fioletowe dłonie ciotki naszego gospodarza, Tepy, której zawodem jest zbieractwo). Ale także kraj o wysokiej kulturze architektonicznej, wspaniałej gościnności i wielkiej dumie narodowej.
I właśnie tam, w Finlandii, zrozumiałam, że geniusz Finów polega na okiełznaniu czerwonego alertu i przejęciu tropikalnej aury, oswojeniu jej i zamknięciu w małych drewnianych domkach. Sauna jest dla Finów rytuałem, jak dla Japończyków parzenie herbaty. Jest wiele rodzajów pary, powiedział mi Hannu Wirman, mistrz sauny. Jest wiele kluczy, według których można ją zbudować, jednak sauna staje się przestrzenią osobistą każdej bez mała fińskiej rodziny, ciepło zimno, ciepło zimno. Finowie nie boją się kąpać w lodowatych jeziorach (ja poznałam uroki Oksjärvi), skaczą doń zahartowani, znają te jeziora z uprzednich połowów ryb, znają je jak runo leśne swoich lasów, centymetr po centymetrze.
Sunęłam motorówką skaczącą po falach Zatoki Fińskiej jak na wyboistej drodze. Miejsce niespodzianka, kolejne w bogatym fińskim planie, okazało się być maleńką wysepką Klovharun, dostępną dla zwiedzających tylko sześć dni w roku. To tu Tove Jansson spędzała letnie miesiące przez czterdzieści lat. Domeczek na sterczącej z wody skale zachowany jest w nienaruszonej formie, łącznie z przyprawami umieszczonymi w półeczce zbitej z dryfujących u podnóża wysepki desek. W piwnicy (budowa była możliwa po odpaleniu dynamitu w litej skale) znajduje się sauna. Możemy domniemywać, że słynne zdjęcie Jansson pływającej tuż przy wyspie z wiankiem kwiatów na głowie zrobiono tuż po parowej sesji.
Tove wiedziała, że jest lato Muminków i jest zima Muminków, a wyciskanie z siebie siódmych potów w momencie gorącego zawieszenia, a następnie wskakiwanie w zimną taflę wody jest egzekucją dokonaną na czerwonym alercie, ostrym cięciem. Teatr powinien być tym samym, to pozaintelektualne biologiczne doświadczenie. Sauny są klaustrofobiczne, trzymają w kleszczach, lecz dają moc sprawczą, gdy wlewamy wielką chochlą wodę, która syczy na rozgrzanych kamieniach. Sauna to rodzaj parowozu. W saunie jesteś, jesteś sam. Dlatego wolę ją od widowni i sceny – zbiorowość jest złodziejką tlenu, czy tego chcemy, czy nie. Lubię sama zarządzać parą. A teatr to cudza gra.