Powrotów nie będzie?
WspółKongres Kultury… Kto był, ten wie, kto nie był, ale się interesuje, ten może część, tę najbardziej bezpieczną, odsłuchać na jutubie. A kto nie słyszał ani nie był, to widać nie musi, i powinien się z tego cieszyć. Dlaczego? I skąd to „współ-”? Może ten potworek językowy powstał od „współczucia”, wobec wszystkich nas złapanych w pułapkę zawodu z branży kulturalnej? Z materiałów jednak wynika, że od słowa „wspólnota”…
Program został ułożony przez Radę Programową (najbardziej rozgarnięta i progresywna część branży…), ale kluczowe jego elementy dodało ministerstwo. Tak sądzę, bo nie przypuszczam, aby to Rada wpadła na pomysł dawania prime time’u otwarcia Rafałowi Trzaskowskiemu na przedkampanijny stand-up, w którym zdradzał swoje marzenia, by „wygrywać wybory – z kulturą i dla kultury”. Nie posądzam też jej o siłę przebicia zdolną ściągnąć na imprezę także ministra finansów oraz ministra rodziny, pracy i polityki społecznej. Odklejone wystąpienie prezydenta Warszawy można uznać za wyegzekwowanie politycznej kontrybucji za wątpliwy przywilej debatowania w Pałacu Kultury i Nauki. Doceniam za to zaproszenie ministrów jako ambitny plan holistycznego myślenia o kulturze oraz przełamania tzw. silosowości (choć zabrakło tutaj ministrów edukacji, nauki, a przede wszystkim – cyfryzacji).
Uzasadnieniem nazwy było zaproszenie „społeczeństwa” do decyzji o tym, na jaki temat będzie się rozmawiało, i głosowania nad ostatecznym kształtem programu. Tak więc współKongres był efektem kompromisów, związanych z przemieszczaniem się pomiędzy różnymi piętrami systemowej i obywatelskiej budowli zwanej państwem. Samo w sobie miało to posmak prowizorycznego mapowania, ze wszelkimi konsekwencjami. Popatrzmy na ten mapping: do wygranej wystarczyło minimum 68 głosów, aby wejść do programu z listy 199 tematów zgłoszonych przez „społeczeństwo”. Głosowało niemal 1 800 osób, czyli 58% z ponad 3 000 zarejestrowanych. Mało. Taki jest realnie rozmiar najbardziej aktywnej grupy na naszej agorze. Czy pozostali nie mają poczucia, że to jest w jakimkolwiek stopniu o nich? I jak to się ma do głównej idei tego spotkania – czyli napisania „nowego kontraktu społecznego, z udziałem strony rządowej i społecznej”?
Dwa pierwsze miejsca wśród debat „społecznych” zajęły te poświęcone zapobieganiu nadużyciom władzy i transparentności mechanizmów finansowych. Wśród pozostałych dwudziestu znalazły się jeszcze takie dwie: o kulturze folwarku i o tym, cytuję, „jak władze robią nas w… i co z tym zrobić”. Z tej strony mamy więc i brak zainteresowania, i kryzys zaufania wobec instytucji publicznych. Wobec tego na paradoks zakrawa fakt, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego sformułowało naprawdę interesujący, mocno idealistyczny program oparcia się na wielu – to słowo padało na współKongresie wielokrotnie, może najczęściej – „społecznych” politykach kulturalnych. Wracała też znana, mocno zgrana diagnoza problemu – rządy PiS pozostawiły w kulturze zgliszcza: upolitycznienie, uznaniowość, klientyzm. Cóż z tego, że kultura była jednym z priorytetów, skoro zaprzęgnięto ją w służbę propagandy politycznej? Należy wdrożyć program naprawczy, oparty na odbudowie zaufania, transparentnych procedurach, niezależnych ekspertach, no i właśnie – uspołecznieniu. Nie ma powrotu, ani do narracji zaproponowanej przez PiS, ani do poprzednich rządów PO – tak brzmi w dużym skrócie stanowisko MKiDN-u, dla którego dobitnego przedstawienia zorganizowano współKongres.
Deklaracje te mają duży potencjał, by się szybko i źle zestarzeć. W jaki sposób mają powstać te „społeczne” polityki, skoro już na początku ich tworzenia zakłada się wykluczanie znacznej części myślących inaczej niż lewicowa bańka światopoglądowa? Nie zaproszono chyba naprawdę nikogo, kto kwestionowałby ten paradygmat, choć oczywiście natychmiast do głosu doszły różnice pokoleniowe, socjalne czy napięcia geograficzne. Wyliczenia nie są niewinne, a zwłaszcza ich kolejność. Przeczytajmy zatem zdanie z opisu debaty na temat „kultury (nie) dostępnej”, do której zapraszamy „na przykład osoby neuroróżnorodne, migranckie, o niskim statusie ekonomicznym oraz kapitale kulturowym, w kryzysie bezdomności, czy mieszkające z dala od centrów kultury”. O tych wymienionych na szarym końcu wielokrotnie się upominano, pytając: „Czego nie widać z Warszawy?”, tak jak często rozmawiano o biedzie w kulturze. Może doczekamy się sfinalizowania ustawy o statusie artysty?
Wśród wielu naprawdę otwierających wystąpień wyróżniła się prezentacja Marka Krajewskiego. Pokazał on wyniki badań uczestnictwa w kulturze, z których jasno wynika, że „kultura wyciekła z sektora”, by zapytać: „Jaka jest rola instytucji w sytuacji, kiedy dziś to wielkie, komercyjne platformy cyfrowe ze swoimi algorytmami są prawdziwymi instytucjami?”.
PS A co o teatrze? Teatr na współKongresie wyszedł na największego patusiarza pośród wszystkich dziedzin aktywności kulturalnej.