
Radość
Kiedy już wiadomo, że na pewno, że tego nic i nikt nie zmieni, decyzje zapadły, Pracownik czepia się nadziei, że przecież dobrze wykonuje swoją pracę i to, co robi, ma sens, a to ma być tylko zmiana szefa, a nie likwidacja placówki i stworzenie w jej miejsce nowej pod tym samym szyldem. Pracownik zasypia z obawą, budzi się z nadzieją. Pracownik patrzy w lustro i powtarza sobie, że przecież jest coś wart, jest coś wart, jest coś wart. Że nie jest tylko kaprysem szefa, częścią jego osobistej wizji. Pracownik rozumie, że zmiany, zmiany, zmiany, świat się zmienia, nie można stać w miejscu, kto stoi w miejscu, ten się cofa itd. itp. Pracownik potrafi dokonać zmian. Idzie do pracy, patrzy w niebo i myśli sobie, jakich zmian mógłby dokonać. Pracownik obawia się zmian, ale jest na nie otwarty. Pracownik obawia się tych zmian, które niszczą to, co Pracownik z innymi pracownikami przez lata zbudował. Pomiędzy jednym przystankiem a drugim Pracownik ma zapaść sensu. Czarno przed oczami. A może nic nie zbudował? Nic znaczącego? Nic wartościowego? Poświęcił tyle pracy pomyłce? A może to było wartościowe, ale przestało? – myśli Pracownik, próbując wygrzebać się z mroku.
Po przyjściu do pracy Pracownik nieoczekiwanie dla samego siebie dostaje drżączki. Trzęsą mu się ręce. Opiera je na biurku i w krótkim proroczym błysku widzi inne ręce, nowe ręce oparte na tym samym biurku, które Pracownik wciąż jeszcze nazywa swoim biurkiem. Pracownik myśli o dzieciach. O swoich dzieciach, którym trzeba kupić ubrania i jedzenie, jedzenie i ubrania, i różne inne rzeczy, które powinny mieć dzieci, żeby się nie wstydziły, żeby nie wyrastały na ludzi z zaniżonym poczuciem wartości, jak Pracownik. Pracownik nie może się skupić. Pracownik nie może się skupić. Odpala się diabelski młyn w głowie Pracownika. Gdzie szukać nowej pracy? Do czego on się nadaje? Kto go zechce? Jak to się robi, żeby ktoś chciał? Jaką strategię przyjąć? Czy będzie musiał kłamać, udawać, maskować, naddawać, tańczyć ten taniec pod tytułem: „Zawsze marzyłem o pracy u was! Wy też będziecie szczęśliwi, jeśli mnie przyjmiecie!”? Czy nie dopadnie go apatia, poczucie rezygnacji, totalna kapitulacja, której skradanie się czuje już w zakamarkach ciała i duszy?
Pracownik nie jest w stanie wykonywać swojej pracy, jak należy, ponieważ nie może się skupić. W głowie przerzuca nazwiska osób, do których chyba powinien zadzwonić, żeby się dowiedzieć, co u nich słychać i niby przy okazji, mimochodem zapytać, czy nie słyszeli, haha, o jakiejś pracy, haha haha, w której Pracownik mógłby pracować, gdyby się okazało, że to nie zmiana szefa, tylko zmiana szefa, pracowników i wszystkiego oprócz treści napisu na szyldzie nad drzwiami, bo drzwi też będą wymienione, oraz szyld, a więc faktyczna likwidacja.
Pracownik dzwoni do osób. Dowiaduje się, że owszem, jest rynek pracownika, ale fizycznego, i jeśli Pracownik chciałby się przebranżowić na pomocnika budowlanego, to jest duża szansa. Pracownik serio rozważa tę myśl i zastanawia się, ile cegieł jest w stanie przenieść w ciągu dnia. Pracownik póki co postanawia obrócić to w żart. Ale ta myśl pulsuje pod spodem. Osoby, do których dzwoni Pracownik, pocieszają go. Przecież to tylko zmiana szefa! Wiadomo, coś tam pozmienia, zreformuje, upodobni do czegoś, co mu się podoba. – Ale przecież ciebie nie wyrzuci! – mówią osoby.
To troszeczkę pokrzepia Pracownika. – No bo faktycznie. Czemu miałby wyrzucić akurat mnie? – zastanawia się Pracownik i coraz bardziej wydaje mu się to niedorzeczne. I z tą nadzieją Pracownik wita nowego szefa.
Jako pracownik przeżywałem to kilkakrotnie. Kilka razy w dziennikarstwie, na uczelni, w teatrze. Do opisanego momentu za każdym razem wyglądało to z grubsza podobnie. A potem to mam różne warianty. Raz przez kilka miesięcy już się wydawało, że będzie w porządku, tylko trzeba się nauczyć zmian w pracy, i nagle łup, łup, łup, jedno wypowiedzenie za drugim. Reorganizacja. I zapaść. Nie każdy, nie zawsze potrafi się z takiej zapaści w całości pozbierać. Raz nowy, progresywny szef zaczął od przemówienia, że można być spokojnym, z nikogo nie zrezygnuje. Po czym po cichu, pojedynczo zaczął rezygnować pod różnymi pretekstami, zawsze jakoś tłumacząc. Bo przecież musiał zatrudnić swoją ekipę, a liczba miejsc pracy nie jest z gumy. Zawsze nowy szef przyprowadzał swoich ludzi. Zawsze musiał zrobić dla nich miejsce, zwalniając starych. Im bardziej progresywny szef, tym więcej starych musiał zwolnić, żeby przyjąć nowych. Nie zawsze od razu. Nie zawsze naraz. Nigdy nie przetrwałem przyjścia nowego szefa. Zawsze się łudziłem. Zawsze przechodziłem w jakiejś wersji opisany powyżej proces. Zawsze ciężko to przeżywałem. Każdy to ciężko przeżywa. To miażdżące uczucie – okazać się niepotrzebnym. Okazać się niepasującym. Okazać się złogiem. Niby każdy, kto przeżył turbokapitalistyczne lata dziewięćdziesiąte w Polsce, powinien być uodporniony. Ale jakoś nie. Oczywiście, może się to potem okazać wyzwalające, radosne, wspaniałe. Może się potem okazać, że to była najlepsza rzecz w życiu, to uwolnienie. I że tyle by się dobra nie stało, gdyby nie ta utrata pracy. Tak się naprawdę często okazuje, gdy się już przejdzie strefę mroku.
Życzę wszystkim pracownikom, którzy przechodzą zmianę szefa, czyli często faktyczną likwidację zespołu, żeby, jeżeli już się to stanie, doznali tej radości!