
Egzekucje
Ma on syna, który żywcem zostanie obdarty ze skóry, później namaszczony miodem i postawiony u wylotu gniazda os, gdzie stać będzie, póki nie zbliży się na trzy ćwierci i szczyptę jeszcze do śmierci, później wskrzeszą go gorzałką lub innym mocnym wywarem; a wreszcie, gdy nadejdzie najbardziej upalny dzień, jakiego można się spodziewać, postawią go odartego ze skóry pod ceglaną ścianą, a oko słońca będzie spoglądać nań z południa, póki nie zginie okryty chmurą much.
Ta relacja Autolycusa z Opowieści zimowej Szekspira przypomniała mi się, gdy chora tkwiłam po uszy w serialach Breaking Bad i Better Call Saul. El Paso i Albuquerque, w których dzieje się akcja filmów, położone tuż przy meksykańskiej granicy, otoczone są rozległymi malowniczymi piaszczystymi pustkowiami, w których jedyną roślinnością są rzadko rozrzucone kaktusy i suche trawy. Rdzawe skały stanowią doskonałą scenografię dla mafijnych porachunków. Chmura much i obdarty ze skóry skazaniec stojący w „oku słońca” to obraz egzekucji, która mogła zostać zaprojektowana przez mściwy kartel. Jej sensem, jak każdej egzekucji, jest nie tylko widowiskowość, ale i przestroga. Egzekucje dzielą się na publiczne i tajne, choć te drugie to raczej morderstwa na zlecenie. Szklany klosz Sylvii Plath zaczyna się relacją z egzekucji Rosenbergów na krześle elektrycznym; moje pokolenie pamięta jeszcze rozstrzelanie małżeństwa Ceaușescu. Pokolenia wcześniejsze przyzwyczajone były do oglądania wisielców i samego wieszania; o miejskich egzekucjach lekkim tonem wspomina ich uczestnik Samuel Pepys w swoich dziennikach. W naszej świeżej pamięci miastem, na którego mieszkańcach dokonywano publicznych ulicznych mordów w czasie okupacji, jest Warszawa, sama zgładzona z zimną krwią i metodycznie, jak na profesjonalną egzekucję miasta przystało.
Nasza cywilizacja ufundowana jest na jedynej swego rodzaju egzekucji – Boga na krzyżu.
Georges Bernanos w dramacie Dialogi karmelitanek z 1948 roku inspirował się powieścią Gertrudy von Le Fort Ostatnia na szafocie. To autentyczna historia z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej, której kulminacją jest zgilotynowanie szesnastu sióstr zakonnych. Dialogi karmelitanek posłużyły później Poulencowi do skomponowania opery.
W nocie tłumaczki, Marii Wierzbickiej, umieszczonej na końcu polskiego wydania dramatu Bernanosa, pojawia się relacja z egzekucji: „Pierwsza weszła na szafot najmłodsza, siostra Konstancja, która według relacji jednego z patrzących wyglądała jak królowa idąca po swój diadem. Przez cały czas zakonnice śpiewały psalmy i hymny. […] Śpiew umilkł, gdy spadła głowa ostatniej skazanej – matki przeoryszy. W dziesięć dni później zakończył się we Francji okres terroru”.
Pewnym ewenementem w świecie odrąbanych głów jest płynąca rzeką i śpiewająca swą pieśń głowa Orfeusza. Zwykle obcięte głowy zastygają w przerażonym grymasie urwanego hymnu, modlitwy czy obelgi.
„Dam sobie głowę uciąć, że…”
Obcięta głowa królowej Marii Antoniny, obcięta głowa meksykańskiego kapusia współpracującego z policją, jadąca na wolno kroczącym żółwiu, skrzywiona twarz meduzy Caravaggia z galerii Uffizi, wszystko już mi się miesza…
Na szczęście zdarzają się też cudowne ułaskawienia. W Robinsonie Kruzoe, wersji Stanisława Stampf’la według Daniela Defoe, pojawia się informacja, że w sytuacji, gdy skazaniec wstępujący na szafot dowiaduje się o swym ułaskawieniu, „ceremonii tej asystuje cyrulik, aby krew puścić w razie, gdy nagła radość zatrzyma bicie serca obdarzonego wolnością człowieka”.
Z kolei w Idiocie Dostojewskiego książę Myszkin dywaguje o skazanym na publiczną egzekucję człowieku, który szedł na szafot, gdy nagle „przeczytano wyrok śmierci przez rozstrzelanie za przestępstwo polityczne. Po dwudziestu minutach przeczytano ułaskawienie i wyznaczono inny stopień kary”. Skazany w tym skondensowanym przedśmiertnym czasie „miał wrażenie, że przez te pięć minut przeżyje tyle żywotów, że teraz nie musi jeszcze myśleć o ostatniej chwili, więc nawet ułożył sobie pewien plan: wyliczył czas na pożegnanie się z towarzyszami, przeznaczając na to dwie minuty, potem przeznaczył jeszcze dwie minuty, żeby pomyśleć ostatni raz o sobie, a następnie, żeby po raz ostatni spojrzeć dokoła siebie”. Tykający czas skazańca zaczął mu się okrutnie dłużyć, tak że zaczął lamentować w duchu: „A gdyby tak nie umrzeć! Gdyby tak przywrócić sobie życie – co za nieskończoność! […] Zamieniłbym każdą minutę na całe stulecie, nic bym nie utracił, każdą chwilę bym liczył i odliczał, każdą bym należycie wykorzystał!”. W końcu zaś ta myśl przerodziła się w nim w taką złość, „iż pragnął, aby go jak najprędzej zastrzelono”.
Cudowne, gdy ułaskawienie przychodzi na czas i skazaniec nie tylko zdąży zrealizować swą ostatnią przedśmiertną zachciankę, ale jeszcze dostaje w prezencie nowy pakiet dni, tygodni, a może i lat. I tak Mackie Majcher, po zjedzeniu ostatnich w życiu szparagów, na chwilę przed powieszeniem zostaje ułaskawiony: „Królewski goniec tu pędzi w cwał, tu pędzi w cwał, tu pędzi w cwał”.