
Zakaz dyskomfortu
Najbardziej zdumiewające, jeśli chodzi o słowo „komfort” i jego odmiany, jest to, że stało się młode i postępowe. A „dyskomfort” zestarzał się. To zupełnie zwariowana przewrotka.
Coraz częściej słyszymy, że coś jest niekomfortowe, że ktoś poczuł się niekomfortowo, więc musiał to przerwać. Musiał wyjść. Musiał opuścić. Musiał odejść. Bo poczuł się niekomfortowo.
Kiedy usłyszałem to w kontekście teatru, sprawdziłem definicję.
Komfort, według słownika PWN, to „ogół warunków zewnętrznych zapewniających człowiekowi wygodę, odznaczających się dostatkiem i elegancją” oraz „stan zaspokojenia potrzeb fizycznych i psychicznych oraz braku kłopotów”. Krótko mówiąc, wygoda i beztroska. Niczym niezakłócona wygoda w beztroskim nastroju.
„Do teatru nie wchodzi się bezkarnie” – jest na drugim biegunie. Jest stare, wyżute, podejrzane, groźne, ponure, skompromitowane.
Ustawiając się na sztorc wobec obowiązkowego komfortu, od razu poczułem się staro. Jak głos ze śmietnika historii. Nikt się nie lubi tak czuć, więc szybko zacząłem szukać argumentów za komfortem, szukać zrozumienia, empatyzować, wyzbywać się złogów ironii, oczyszczać się ze starych skojarzeń. Przecież to wszystko nabrało nowych znaczeń, nowej treści. I wtedy mnie to zdumiało. Że komfort, wygoda, dostatek są po stronie nowości, młodości, nowej fali życia. Jak to? Jak to się stało? Jak to jest możliwe? Nie kojarzę żadnej innej epoki w dziejach świata, w której tak by się to ustawiło. Jasne, bywały epoki hedonistyczne, sybaryckie, wrogie wszelkiej ascezie, wyrzeczeniu i podobnym sprawom, ale nie stawiały na piedestale wygody, dostatku i niezmąconej beztroski. Nie na serio.
Przy czym ma ten komfort zadziwiające oblicza. Świecące się ostrzeżenie, że film zawiera przemoc, wulgaryzmy i seks, jest komfortowe. Przemoc to może być powtarzająca się przerażona twarz torturowanej ofiary lub pojawiające się przez dwie sekundy markowane uderzenie pięścią. Wulgaryzm może zaczynać się na „kurde balans”, a seks na pocałunku, nieważne. Groźny napis ostrzegawczy daje poczucie komfortu. Komfort polega na tym, że widz jest uprzedzony.
„Spektakl zawiera sceny przemocy słownej i fizycznej, toksyczne relacje, morderstwo, samobójstwo oraz naraża na poważny dyskomfort związany z ponurym zakończeniem, bez żadnej nadziei” – to opis Romea i Julii. Coraz więcej tego rodzaju opisów w teatrze, mających zapewnić uczuciom widza wygodne bezpieczeństwo.
Film można wyłączyć. Z teatru nie jest tak wygodnie wyjść. Trzeba się narazić na dyskomfort przechodzenia pomiędzy ciasnymi rzędami, przed głowami innych widzów, po ciemku. Dlatego ostrzeżenia powinny być wyczerpujące. Przecież znacznie bardziej niż pojedynek na szpady lub pięści, albo śmierć kochanków, w dyskomfort może wprowadzić widza głoszenie przez postać poglądów, które wywołują w widzu złe emocje.
„Uwaga! Jedna z postaci sztuki wypowiada poglądy zdecydowanie konserwatywne!” – należałoby ostrzegać przed Zemstą. Oraz: „Uwaga! W sztuce afirmowane są poglądy liberalno-lewicowe!” – przed spektaklami Mateusza Pakuły.
Takie ostrzeżenie działa w dwie strony. Chroni przed dyskomfortem widzów o innych poglądach, którzy mogliby się w trakcie zżymać i denerwować, a przecież nie za to płacą, a z drugiej strony przyciąga tych, którzy właśnie wtedy czują pełny komfort, gdy słyszą swoje poglądy utwierdzane ze sceny.
Oprócz aury nowoczesności, oświecającej nieoczekiwanie wywyższenie poczucia komfortu, uderzająca jest apodyktyczność tegoż. Komfort jest wymagany. Żądanie komfortu przedziwnie zbliżyło się do wymogu respektowania praw człowieka. Osoba, która czuje się niekomfortowo, może z tego powodu domagać się zadośćuczynienia. Bo komfort zakłada się z góry, jako oczywisty wymóg. Jeżeli z powodu poczucia dyskomfortu można zmienić szkołę, studia, rzucić pracę, zerwać związek, to tym bardziej można wyjść z teatru i domagać się zwrotu pieniędzy za bilety. Stąd przecież te pojawiające się coraz częściej ostrzeżenia przed spektaklami. Z przyjęcia założenia, że poczucie niezmąconej wygody i niezakłóconej beztroski jest prawem człowieka. Zmącenie tej wygody, zakłócenie beztroski nie jest okej, albo i nawet jest godne potępienia. Narosło oczekiwanie, że nic nie powinno nas niemile zaskoczyć. Trochę tak, jakby bambizacja bajek dla dzieci zagarniała świat dorosłej kultury.
Czy jest to niepokojące zjawisko? Raczej nie. Jest tak oderwane od życia, tak fałszywe, skłamane, tak bardzo pełne hipokryzji, tak wykoślawione i tak śmieszne w swojej nadętej powadze, że nie ma szans długo się utrzymać i w sojuszu dziadków z wnukami będzie funkcjonowało jako wdzięczny przykład aberracji rozumu. W to wierzę.