New York, New York
Olga Ciężkowska w historii o Eve Adams nie stawia na konkrety, lecz na niedopowiedzenia i pęknięcia. Ten swoisty brak sprawia, że mamy do czynienia raczej z chaosem niż subtelną opowieścią, która naprowadza nas na ważne tropy, obecne także w naszej rzeczywistości.

fot. Klaudyna Schubert / Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Nieustraszona miłość Eve Adams w reżyserii Olgi Ciężkowskiej, ze scenariuszem Martyny Wawrzyniak oraz Patrycji Kowańskiej, to kolejna premiera Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, na którą bilety wyprzedają się na pniu. Temat wpisuje się bowiem w bardzo ważne i popularne w ostatnich latach odkrywanie zapomnianych herstorii. Tym razem mamy obietnicę poznania postaci Eve Adams, czyli Chawy Złoczewer, znanej także jako Eve Kotchever. To polska Żydówka z Mławy, która w 1912 roku jako młoda dziewczyna wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Jej postać poznaliśmy lepiej za sprawą wydanej w 2024 roku przez Wydawnictwo W.A.B. książki Jonathana Neda Katza Odważne życie Eve Adams w niebezpiecznych czasach. Autorki scenariusza bez wątpienia książkę czytały, bo cytują z niej choćby listy Eve, ale widać też wyraźnie, że pewne fragmenty biografii stały się kanwą do wybranych scen, które rozgrywają się na deskach teatru.
Nikt nie chce zagrać Eve Adams – od wymiany zdań piątki aktorów na scenie (znany i jednak nie zawsze dobrze się sprawdzający „teatr w teatrze”) rozpoczyna się przedstawienie. Jasne, postać Eve Adams jest mocno nieuchwytna, ale kto przeczytał książkę Katza, wie, że z tej biografii można wyłowić sporo konkretów. Reżyserka tego nie robi. Stawia na niedopowiedzenia, szczeliny, pęknięcia. Ten swoisty brak sprawia, że mamy do czynienia raczej z chaosem niż subtelną opowieścią, która ma nas naprowadzać na ważne tropy, obecne także w naszej rzeczywistości.
Na scenie pojawiają się: Małgorzata Gałkowska, Dorota Pomykała, Alicja Wojnowska, Mikołaj Kubacki, Łukasz Stawarczyk. Grają czasem siebie samych, innym razem postaci z dwudziestowiecznego Nowego Jorku, a czasem… no właśnie. Czasem w zasadzie nie bardzo wiemy kogo. Publiczność „dla ułatwienia” dostaje krótkie informacje wyświetlane na ekranie, najpierw kim Eve była (choć skupienie się wyłącznie na tym, że była lesbijką, jest dla mnie zupełnie chybione) albo co się z nią działo w kolejnych dekadach. A wystarczyłoby, żeby aktorki i aktorzy odegrali to na scenie. Spektakl pomija ogromną część życia Adams jako zaangażowanej działaczki politycznej. Bohaterka kolportowała lewicowe czasopisma, a z czasem także w nich publikowała – na przykład socjalistyczny „Journal of Revolutionary Progress” zlecił jej napisanie reportażu z konferencji pokojowej w Waszyngtonie zwołanej przez prezydenta Wilsona. Mówiąc krótko, Eve najprawdopodobniej wyznawała poglądy, które nazwalibyśmy dziś mieszanką anarchizmu z socjalizmem czy komunizmem, do tego ceniła lewicowe, robotnicze idee, podkreślające wagę pracy, klasy, gospodarki, kultury, a także płci i seksualności. Także – a nie wyłącznie. Tymczasem krakowski spektakl skoncentrował się w zasadzie wyłącznie na seksualności Eve. Choć i to w sposób niepełny. Pada oczywiście tytuł książki Adams Lesbijska miłość, ale tak naprawdę nie dowiadujemy się, dlaczego była dla bohaterki istotna, jakie postaci się tam pojawiają, jakie inne aktywistki (lesbijki i nie tylko) były dla niej ważne. A wiemy to, bo Katz poświęcił odtworzeniu tych kwestii sporo miejsca w swojej publikacji. Oczywiście scenariusz spektaklu nie musi i nie powinien być przepisaniem cudzej książki, ale w tym przypadku naprawdę szkoda, że jego autorki nie nakreśliły, choćby bardzo ogólnie, postaci Eve jako działaczki. Mamy jedną scenę z książki, która pokazuje, jak traktowano działaczy w Nowym Jorku w latach dwudziestych XX wieku, ale tu znowu – nie bardzo wiemy, kim dla miasta czy kraju były postaci Emmy Goldman czy Aleksandra Berkmana (krótkie info z Wikipedii na ekranie to za mało).
Tytuł spektaklu – Nieustraszona miłość Eve Adams – wskazuje, że to miłość ma być tematem przedstawienia, ale i tego tak naprawdę nie zobaczymy. Flirty, romanse – tak, ale miłość? No chyba że miłość do Nowego Jorku. Najmocniejszy akcent na scenie został położony właśnie na samo miasto, czy też Stany Zjednoczone jako takie. Aktorki i aktorzy wciąż odgrywają scenki związane nawet nie tyle z rzeczywistością, co z marzeniem o tym, jaki Nowy Jork jest i co można tam znaleźć. Wolność, akceptację, szczęście. Ale czy na pewno? Główną i najdłuższą część spektaklu stanowi oskarżenie i przesłuchanie Eve w związku z „nieobyczajnym” zachowaniem i napisaniem książki Lesbijska miłość. Oskarżenia o prostytucję nie udaje się w żaden sposób potwierdzić, bo i nie ma ku temu żadnych dowodów, pozostaje zatem książka. W Stanach w tym samym czasie w teatrze grana jest sztuka z wątkami homoseksualnymi i w zasadzie nikt się nią nie interesuje (poza widzami). Oczywiście sytuacja osób homoseksualnych w latach dwudziestych XX wieku jest szalenie trudna. Eve prowadzi (1925–1926) popularny, otwarcie lesbijski klub Eve’s Hangout w Nowym Jorku, co z pewnością nie przysparza jej sympatii władz, ale wydaje się, że przede wszystkim uwiera jej anarchistyczne nastawienie i zaangażowanie polityczne. To, że jest lesbijką, stanowi dodatkowe obciążenie. I to można jej udowodnić, co starała się zrobić Vice Squad NYC, w której pracowała tajna policjantka Margaret Leonard. To ona weszła do Eve’s Hangout, po czym zeznała, że Adams robiła jej seksualne sugestie i podarowała swoją książkę. Słowa te wystarczyły, żeby w 1926 roku działaczka została skazana na rok więzienia Jefferson Market Prison, a następnie na deportację z ukochanych Stanów Zjednoczonych. Scena zeznań Eve jest w zasadzie jedną z dwóch, które zasługują na uwagę. Małgorzata Gałkowska w roli Adams przypomina, jak dobrą jest aktorką.
Chawa Złoczewer trafia najpierw do Polski, gdzie zostaje guwernantką – dowiadujemy się tego z listów do Bena Reitmana, amerykańskiego lekarza-anarchisty, który wspiera najbiedniejszych i jest zwolennikiem przerywania ciąży na prośbę kobiety, a nie decydowania o tym przez władze i duchownych. To jedyny amerykański przyjaciel, z którym Adams pozostaje w kontakcie. Scena, kiedy Gałkowska i odgrywający Reitmana Łukasz Stawarczyk „wymieniają się” listami, to drugi obraz w spektaklu, który faktycznie porusza i mówi nam nieco więcej o tym, kim jest Eve, dlaczego tak ważne było dla niej pozostanie w Nowym Jorku, jakie ma plany, kim się czuje, kim pragnie się stać.
Niestety w całym spektaklu bronią się tylko te dwie sceny, a to jednak trochę za mało, żeby uznać go za dobry. Od tego momentu aktorki i aktorzy gdzieś pędzą i chcą jak najszybciej pokazać wszystko to, co działo się przed tragiczną śmiercią Eve. Mamy zatem przebieżkę po jej pobycie w Paryżu, który miał jednak spore znaczenie. Kilka lat, które Adams spędziła we Francji, zaowocowało na przykład znajomością z Henrym Millerem. Zajmowała się wówczas sprzedażą erotycznej, czasem wręcz pornograficznej literatury, a Miller był uznawany za pisarza balansującego na tej granicy. Jednocześnie w Ameryce stawała się postacią legendarną wśród bohemy, czasopisma sporo pisały o jej klubie po deportacji, budując jej legendę. Eve Adams pisząc do Reitmana, szukała możliwości powrotu do Ameryki, choć w Paryżu czuła się wyjątkowo dobrze, ale o tym dowiemy się raczej z książki Katza, a nie ze spektaklu, którego sceny bardzo szybko przenoszą się z Paryża do Polski i obozów śmierci. Niewiele dowiemy się też o tym, że Eve miała rodzinę – brata w Palestynie i zastanawiała się, czy nie powinna do niego dołączyć, obserwując nagonkę na Żydów, która rozpoczęła się na początku lat trzydziestych XX wieku. A to również mógłby być ciekawy wątek spektaklu.
Mamy oczywiście odwołanie do współczesnej dyskusji, która odbywa się na poziomie społecznym i politycznym, czyli związków partnerskich. Dostajemy na ten temat monolog Doroty Pomykały, wcielającej się w kobietę-partnerkę ukochanej, która trafia do szpitala. Oczywiście na temat jej stanu zdrowia nie otrzymuje informacji, bo przecież nie są rodziną. Coś w tej scenie poszło jednak nie tak, ponieważ w momentach, gdy Pomykała sarkastycznie opowiada o tym, jak traktuje się związki dwóch kobiet, publiczność zaczyna się śmiać.
Na zakończenie dostajemy krótki film. Jego pierwsza część to opowieść francuskiej działaczki, dbającej o upamiętnienie ważnych postaci, na przykład poprzez nadanie ich imienia ulicy czy szkole. Opowiada o tym, że pamięć o Eve Adams jest żywa we Francji. Druga część filmu to wyprawa dwojga aktorów do Mławy i domu, w którym mieszkała Chawa Złoczewer oraz zawieszenie tam zrobionej na poczekaniu tabliczki z jej imieniem i nazwiskiem. I choć idea słuszna i sam pomysł z dodaniem krótkiego nagrania ciekawy, to niestety sprawia wrażenie sztucznego. Może to przez nadmiar, który cechuje ten spektakl. Miało być o tym, że życie Adams jest nieuchwytne, tak jak los każdego pojedynczego człowieka, którego znamy tylko w konkretnym momencie jego i naszego życia. Nieuchwytne jest dla mnie jednak całe przedstawienie. Pojedyncze sceny oraz dwie dobre role pokazują, że był tam naprawdę duży potencjał na świetną sztukę.
Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Nieustraszona miłość Eve Adams
scenariusz, dramaturgia Martyna Wawrzyniak, Patrycja Kowańska, we współpracy z zespołem aktorskim w oparciu o improwizacje w czasie prób
reżyseria Olga Ciężkowska
scenografia, kostiumy, światło Dorota Nawrot
muzyka Magda Dubrowska
wideo Mikołaj Sobczak
premiera 14 grudnia 2024