2/2025

Zmiany, zmiany, zmiany

Jest coś symbolicznego w fakcie, że Testament Jaracza ukazał się w pierwszym numerze „Teatru” i niejako stał się fundamentem, na którym mogła być budowana najlepsza tradycja refleksji o teatrze.

Obrazek ilustrujący tekst Zmiany, zmiany, zmiany

 

Jeśli nie zdarzy się nic niespodziewanego, to rok 2025 przyniesie wiele zmian w naszym życiu teatralnym. Powinniśmy również w nadchodzących miesiącach poznać owoce zmian, które już nastąpiły w roku 2024. Zacznijmy od samej góry: w momencie, gdy czytają Państwo ten tekst, już pewnie wiadomo, kto wygrał zamknięty konkurs na dyrektora Teatru Narodowego, a po ponad dwudziestoletniej dyrekcji Jana Englerta i Krzysztofa Torończyka jej wymiana jest faktem znaczącym. Nowe kierownictwo będą miały teatry, których działalność śledzimy z uwagą: warszawski Powszechny i Ochoty, Jaracza w Łodzi i Modrzejewskiej w Legnicy, gdzie zapowiedziane odejście Jacka Głomba to prawdziwa rewolucja. Zobaczymy, co się zdarzy z sukcesją po Michale Kotańskim w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Nowej dyrekcji należy się spodziewać w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu po rezygnacji Łukasza Czuja. Ruchy kadrowe mogą nastąpić również w teatrach Lublina, Gdyni, Radomia. W tym roku okaże się w większym już stopniu, co dało przemeblowanie w drugim państwowym teatrze – Starym w Krakowie. Pod lupą będą także nowe dyrekcje teatrów: Dramatycznego, Współczesnego w Warszawie i w Szczecinie, Nowego w Łodzi i Polskiego w Bydgoszczy. Do ważnych instytucji życia teatralnego, które mają zmienione kierownictwo, należy dodać Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego. To jeszcze nie koniec, bo przecież prawie wszystkie nasze szkoły teatralne od października 2024 roku mają nowo wybrane władze. I last but not least: miesięcznik „Teatr” ma nowego redaktora naczelnego. A więc zmiany, zmiany, zmiany… – jak mawiał nieodżałowanej pamięci Stanisław Tym w filmie Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz.

Ludzie, jak wiadomo, dzielą się na tych, którzy lubią zmiany, i tych, których one bardziej niepokoją, niż podniecają. Rzecz jasna różne są powody zmian i różne okoliczności im towarzyszą. Dyrekcje teatrów się zmieniają, ponieważ zwykle kończą się im umowy. Ale tutaj natrafiamy od razu na pierwszą wątpliwość: czy należy wprowadzić ścisłą kadencyjność w dyrekcyjnych kontraktach, czy też pozostawić tzw. organom założycielskim swobodę decydowania o przedłużaniu umów, tak jak to się nieraz praktykuje obecnie? Dylemat ten ma konsekwencje: bo ile lat dyrektor teatru powinien być dyrektorem jednego teatru i kiedy możemy stwierdzić, że jest już za długo? Maciej Englert zakończył w ubiegłym roku szefowanie Teatrowi Współczesnemu po czterdziestu trzech latach. To niezwykłe osiągnięcie w teatrze polskim, a może nawet światowym. A czy za długo był dyrektorem Jacek Głomb w Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy? Ponad trzydzieści lat? Obecnie najdłużej urzędującym dyrektorem sceny dramatycznej jest Marek Mokrowiecki w Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku – trzydzieści pięć lat (ciągle słychać o jakichś przymiarkach do zakończenia jego misji, ale dyrektor Mokrowiecki wciąż pozostaje na swoim stanowisku). Jest jeszcze Krzysztof Jasiński, który jako szef Teatru STU bije wszelkie rekordy, bo prowadzi go blisko sześćdziesiąt lat, ale artystyczna i instytucjonalna forma tej autorskiej sceny przez ten czas się zmieniała.

Nie ma jednego testu sprawdzającego, kiedy dyrektor się zasiedział w teatrze i już powinien zwolnić swoje miejsce. Pewnie to się po prostu czuje. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że Jacek Głomb mógłby jeszcze dłużej kierować teatrem w Legnicy. Rozumiem wszakże powody, dla których podjął decyzję o zakończeniu tego niewątpliwie dzieła życia. Tym większa jednak spoczywa odpowiedzialność na następcy, by je kontynuować i nie zaprzepaścić.

Bywa tak, że zmiana dyrekcji prowokuje chęć dokonania rewolucji w teatrze. Ktoś nowy ma zupełnie nowe pomysły na prowadzenie teatru i zamierza radykalnie odciąć się od pracy poprzednika. Mieliśmy na to niedawno spektakularny przykład, zakończony całkowitą klęską: Teatr Dramatyczny w Warszawie. Swoją drogą krótka historia dyrekcji Moniki Strzępki i jej kolektywu domaga się rzetelnego opisu i analizy, czego jak do tej pory brakuje. Bo nie jestem pewien, czy my po tej szkodzie staliśmy się mądrzejsi.

Przypadek Teatru Dramatycznego wnosi do rozważań o zmianach w instytucjach teatralnych jeden istotny aspekt. Wymiana kierownictwa najczęściej dokonuje się w wyniku konkursów. Wydawałoby się, że praktyka ta, określona przecież ustawowo, daje pewne gwarancje transparentności procedur i uczciwości wyboru. Ale na wielu konkursach, które mogliśmy obserwować w ostatnim czasie, położyły się różne cienie. Zgłaszano na przykład wątpliwości do konkursu we wspomnianym Teatrze Dramatycznym: czy zwycięski program Moniki Strzępki na pewno odpowiadał oczekiwaniom sformułowanym przez samego organizatora, czyli prezydenta m.st. Warszawy? Dramatyczny miał pecha, ponieważ drugi konkurs, który przeprowadzano po dymisji Strzępki, w ogóle nie został rozstrzygnięty, właściwie nie wiadomo dlaczego. Ostatecznie stołeczne władze, by przeciąć kryzysową sytuację, dokonały wyboru dyrektora przez nominację.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego stawia na konkursy jako najlepszy sposób wyłaniania nowych władz w podległych sobie instytucjach, choć zaczęło stosować specjalną formułę: konkursu zamkniętego. Ma ona swoje zalety, ponieważ eliminuje kandydatów przypadkowych, którzy nie legitymują się żadnymi kompetencjami poza własnym przekonaniem, że nadają się na funkcję dyrektora. Konkurs zamknięty został przeprowadzony w Instytucie Teatralnym, choć jego przebieg i rezultat też mógł wzbudzić wątpliwości. Uczestniczyłem w komisji przesłuchującej kandydatki i kandydatów, ale trudno było się dowiedzieć, dlaczego akurat ich zaproszono, a ściślej mówiąc, dlaczego nie było to grono osób o szerszym spektrum doświadczeń i poglądów. Finał konkursu też wprawił w konfuzję, ponieważ spośród dwóch wskazanych przez komisję osób pani minister wybrała tę, która otrzymała mniej głosów. Owszem, miała do tego formalne prawo, ale trudno nie dziwić się rozczarowaniu matematycznego zwycięzcy konkursu. Przy tej okazji trzeba powiedzieć o skandalu, jaki zdarzył się w konkursie na dyrekcję Muzeum Literatury – tutaj jawnie pogwałcono wynik i nie powierzono kierownictwa osobie, która konkurs wygrała.

Kolejny przypadek: konkurs na dyrekcję Teatru Narodowego. MKiDN również ogłosiło konkurs zamknięty. Moim zdaniem akurat dyrektora Teatru Narodowego powinien nominować minister kultury, ale w wyniku niezwykle rzetelnych i otwartych konsultacji. Bo to jest naprawdę bardzo poważna sprawa, zwłaszcza po długoletniej dyrekcji Jana Englerta i Krzysztofa Torończyka, która miała swoje osiągnięcia i stworzyła teatrowi stabilną kondycję. Swoją drogą ciekawe, że MKiDN nie uwzględniło stanowiska większości zespołu Teatru Narodowego, która nie chciała zmiany dyrektora. W zeszłorocznym konkursie w Starym Teatrze aktorzy opowiedzieli się za zmianą i nawet de facto sami sobie wybrali dyrekcję, czemu ministerstwo przyklasnęło. Tak czy inaczej przyszłość sceny narodowej powinna być w tym przełomowym momencie przedmiotem szerokiej dyskusji. Światły mecenas mógłby jej się przysłuchiwać, a nawet ją animować. Ale takiej dyskusji w ogóle nie ma, są tylko plotki, kto został zaproszony do konkursu, kto się wycofał. Trudno też stwierdzić, jakie oczekiwania wobec nowej dyrekcji Teatru Narodowego mają władze. Czy chodzi tylko o sprawne zarządzanie teatrem, czy o jakąś misję, która uwzględniałaby tradycję tej instytucji, a przede wszystkim odpowiadała na wyzwania przyszłości?

Zmiana czeka także miesięcznik „Teatr”. Dokonała się ona też w wyniku wątpliwej procedury konkursowej, w której wydawca nie wykazał, moim zdaniem, należytej staranności w wyborze członków komisji oceniającej kandydatów na stanowisko redaktora naczelnego. Stało się, jak się stało. Los „Teatru” nie jest mi obojętny, ponieważ czytam pismo od ponad czterdziestu lat, pracowałem w nim piętnaście lat i uważam, że mimo zmieniającej się rzeczywistości pozostaje czymś więcej niż tytułem prasowym, to wciąż ważna instytucja życia teatralnego. W tym roku redakcja może obchodzić osiemdziesięciolecie działalności. Pierwszy numer „Teatru” ukazał się bowiem w Krakowie w październiku 1945 roku. Potem na jakiś czas wydawanie pisma wstrzymano i wznowiono je w połowie następnego roku w Warszawie. Od tej pory „Teatr” ukazuje się w sposób ciągły. Warto pamiętać, że w pierwszym numerze opublikowano tekst Stefana Jaracza, przesłany na zjazd Związku Artystów Scen Polskich. Został on później określony mianem Testamentu Jaracza, ponieważ wybitny aktor sformułował w nim istotne postulaty, a wkrótce po tym niestety zmarł. Jaracz u progu powojennej Polski mówił m.in.:

 

[…] nadszedł czas, że teatr może się stać nareszcie poważną instytucją w budowie Kultury Narodu, taką, jaką jest w świadomości społeczeństwa bezsprzecznie szkoła. Jest to czas, w którym może skończyć się dwuznaczność społeczna teatru. Sklep, czy potężna instytucja, zaspokajająca masowo głód sztuki w najlepiej zrozumiałej i najbardziej dynamicznej formie? Przedsiębiorstwo tandetnej sztuki stosowanej, czy trybuna idei? Arena tanich popisów aktorskich, czy szkoła gestu, mowy i obyczaju?

 

Jaracz był przedstawicielem tego pokolenia twórców działających w pierwszej połowie XX wieku, którzy mieli świadomość, czym powinien być teatr i poczuwali się do odpowiedzialności za jego całościowy – artystyczny i społeczny – kształt. Jest coś symbolicznego w fakcie, że Testament Jaracza ukazał się właśnie w pierwszym numerze „Teatru” i niejako stał się fundamentem, na którym mogła być budowana najlepsza tradycja refleksji o teatrze.

Historia pisma „Teatr” przechodziła różne koleje. Być może jubileusz osiemdziesięciolecia będzie okazją do rekapitulacji tych dziejów. Nie wchodząc w szczegóły, można na pewno stwierdzić, że „Teatr” związał się na dobre i złe z naszym życiem teatralnym. Był jego lustrem, które być może czasami było bardziej mętne, czasami bardziej wyraziste. Dzisiaj pismo staje wobec kolejnej zmiany. Po osiemnastu latach z funkcji naczelnego odchodzi Jacek Kopciński. Był najdłużej urzędującym redaktorem naczelnym spośród dwunastu piastujących to stanowisko w przeszłości (wyprzedził nawet zasłużonego Edwarda Csató, kierującego „Teatrem” w latach 1952–1968). Przyjdzie zapewne czas na obiektywną ocenę jego działalności. Należy wszakże docenić, i za to podziękować obecnej redakcji, że pismo zachowało powagę refleksji o dzisiejszym teatrze. Być może na prezentowanym na łamach miesięcznika sposobie myślenia odcisnął się nieco konserwatywny światopogląd, z którym jednak pismu z taką historią jak „Teatr” do twarzy, zwłaszcza gdy inne periodyki teatralne stawiają na progresywne trendy. „Teatr” za mojej pamięci zawsze podążał o krok za modami, raczej przyglądał się nowym zjawiskom ze spokojnym namysłem, bez ambicji, by je kreować i lansować. W tej postawie zaznaczało się też przekonanie, że życie teatralne niejedno ma imię i warto tę różnorodność pielęgnować. Swoją rolę odgrywała również pamięć o przeszłości. Bo teatr, choć jest sztuką jak najbardziej współczesną – tworzy się według formuły Konstantego Puzyny: „dziś wieczorem w naszym mieście” – to przecież nie powstaje na ziemi, na której nic wcześniej nie było. Pamięć o historii teatru, o bogactwie jego tradycji rzecz jasna nie powinna zamykać oczu na współczesność, na rozwój, na konieczne wreszcie zmiany, ale tylko szeroka perspektywa widzenia rzeczywistości, uwzględniająca przeszłość, teraźniejszość i projekt przyszłości, jest ciekawa.

Przyszłość stanowi niewątpliwie wyzwanie dla miesięcznika. Będę z ciekawością śledził zmiany, jakie zapewne nastąpią w kształcie „Teatru”. Jeśli miałbym czegoś życzyć nowemu naczelnemu, to żeby pamiętał o dobrej tradycji pisma. Lepiej ją wzbogacać, niż przekreślać.

krytyk teatralny, w latach 1990–2005 pracował w redakcji „Teatru”, był kierownikiem literackim warszawskiego Teatru Dramatycznego. Wieloletni redaktor i kierownik, a obecnie zastępca dyrektora Teatru Telewizji.