1/2012

Witkacego i Sade’a Lacanem

Książka Łucji Iwanczewskiej jest trudna, problematyczna również w zamierzeniu autorskim. Rozpoczynając jej lekturę, miałem nadzieję na coś w rodzaju kuracji z mojego kompleksu wobec Witkacego, a w końcu zorientowałem się, że to z książki Iwanczewskiej muszę się wyleczyć.

Obrazek ilustrujący tekst Witkacego i Sade’a Lacanem

Pewnie wstyd to napisać, ale jestem pogrobowcem tych wszystkich krytyków, którzy sceptycznie podchodzili do twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, zwracając uwagę na nierozwiązywalne antynomie, rodzące się na przecięciu filozofii i poetyki dzieł autora Szewców. Za modelowy, fundujący tę moją postawę tekst krytyczny uznaję chętnie artykuł Czesława Miłosza Granice sztuki (St.I. Witkiewicz z perspektywy wojennych przemian) (1946), choć i utrzymane w lżejszym tonie dziennikowe uwagi Gombrowicza mogę dołożyć na tę szalę. Jednocześnie za obcą sobie uznaję postawę, którą, jako odchodzącą w przeszłość, rekonstruował w latach osiemdziesiątych Janusz Degler: „Dla wielu moc obowiązującą zachowała formuła »genialny grafoman« poświadczona autorytetem Irzykowskiego. Z niej wywodziły się obiegowe, z uporem powtarzane opinie: nieudolny dramaturg, bełkotliwy teoretyk, infantylny malarz, powieściopisarz bez poczucia formy, niedouczony filozof i tak dalej”.

Z mojej perspektywy niedostatki formalne tej twórczości są zjawiskiem w jakiś sposób hipnotyzującym (podobnie hipnotyzuje nuda ziejąca z tekstów Sade’a). Nie analizą poetologiczną zajmuje się Miłosz we wzmiankowanym szkicu, ale „ładunkiem myślowym”, fantazmatyczną topiką powieści Witkacego. Mnie interesuje to, co pominięte, a określone przez Miłosza jako brak, „przepotwornienie”, czyli idiomatyczna poetyka.

Pobieżnie szkicuję tu scenę pierwotną mojego kompleksu i orientuję się, że wobec książki Iwanczewskiej mogę wystąpić/samoprezentować się tylko w dyskursie histerycznym. Przedmiotem mojego pragnienia okazuje się forma poetycka dzieła Witkacego, która jest dla mnie ukonstytuowana jako nieistnienie, „obiekt małe a”, coś, czego jeszcze (?) brak w dyskursie. Pomysł autorki, by skonstruować figurę psychotyka jako narzędzie interpretacji otwierającej dzieła Witkacego i Sade’a uznałem, czytając Wstęp i pierwszy rozdział książki, za ciekawy i obiecujący eksperyment. Ale już otwarcie tego wątku rozważań przynosi zaskoczenie. Iwanczewska przeczy sobie w kolejnych zdaniach. Najpierw deklaruje:

[...] w żadnym miejscu rozważań nie twierdzę, że artystyczne kreacje Sade’a i Witkacego są strukturalnie psychotyczne, pozbawione doświadczenia braku – twierdzę natomiast, że w ramach struktury psychotycznej można wypracować narzędzia interpretacyjne, które dzięki odpowiedniemu dystansowi i refleksji nadają się do przeprowadzenia interpretacji twórczości innej niż zapis psychotycznego doświadczenia.

W kolejnych zdaniach jednak „twierdzi” to, czego miała nie „twierdzić”:

Jest jeszcze jedna odsłona tej strategii: mianowicie bohaterowie Sade’a i Witkacego, organizujący świat ich twórczości dramatycznej i powieściowej, tworzą swego rodzaju napisanego potwora – bardzo bliskiego postawie psychotyka. Ten potwór podaje się za wcielenie pełnej dosłowności – jest tym, który mówi to, co robi, i robi to, co mówi – i nigdy nic innego. [...] A czy psychotyczne mówienie tego, co inni pozostawiają w tajemnicy, nie jest tym samym, co wykładnia filozofii i literatury Sade’a: powiedzieć wszystko?

Jak rozumieć to, że kreacje omawianych autorów nie są psychotyczne i jednocześnie są fundamentalnie psychotyczne? Tego się chyba nie da rozumieć. Iwanczewska rozwija wątek mowy psychotyka następująco:

Powiedzieć wszystko może tylko potwór. Etymologicznie słowo „potwór” oznacza: „po tworzeniu”, to coś „stworzonego już po właściwym dziele stworzenia”. Być może w tym miejscu należy poszukać klucza do zaprezentowanej przeze mnie metodologii interpretacji. Interpretacja tworzona jest wobec właściwego stworzenia, sama będąc tworem, przychodzi po stworzonym dziele, z niego się wywodząc, w akcie tworzenia porzuca genealogię i wpływ, stając się po-tworem, który może powiedzieć wszystko.

Jest coś pociągającego w majsterkowaniu przy etymologii terminów literaturoznawczych – jednak toposy z etymologii (jak w ogóle toposy) bywają zdradliwe. „Potwór” to nie jest coś, co jak interpretacja następuje po utworze – tak jak poślizg wcale nie następuje po ślizgu, czy poróbstwo po robieniu. Potwór to negatyw tworu pod nieobecność pozytywu – to dzieło negatywne par excellence, jak poucza zakończenie Leśmianowskiego Dusiołka. Nie zwracałbym na tę kwestię uwagi – etymologia w funkcji retorycznej jest często polem dla dość swobodnych ruchów – gdyby to drugie znaczenie, po kilkakrotnej lekturze omawianej książki, nie narzuciło mi się w sposób bezwzględny. Odniosłem w końcu wrażenie, że metodologia rozważań autorki nie służy, jak oczekiwałem, ujęciu dzieł Witkacego i Sade’a w jakąś nową, zaskakującą siatkę perspektywicznych odkształceń, a zmierza zdecydowanie ku unieobecnieniu przedmiotu. Mechanikę tego procesu można zrekonstruować w przypadku tej rozprawy na kilka sposobów, ja poprzestanę na kontynuacji krytycznego namysłu nad wątkiem metodologicznym.

Iwanczewska pisze, że „figura psychotyka może stać się metodą interpretacji, która nie prowadzi interpretatora w stronę zmyślenia czy wymyślania. Wręcz przeciwnie – figura psychotyka gwarantuje logikę powoływanych przedstawień, które są od siebie oddzielone, rozłączone, nielinearne, niespojone żadną regułą przyczynowości, nie ma w nich kontynuacji, wydarzeń sprzed wydarzeń, konsekwencji wynikania”. To istotne i ciekawe – rekonstrukcja praw rządzących poetyką takiego dyskursu byłaby czymś inspirującym nie tylko dla witkacologa. Po chwili jednak figura psychotyka ulega zupełnej dezintegracji. Wydawałoby się, że analizy Iwanczewskiej wydobędą z tekstów Sade’a i Witkacego jakiś psychotyczny konstrukt, będący zbiorem elementów (dajmy na to inwariantnych lub chociaż relatywnie stabilnych) i reguł nimi rządzących. Autorka inscenizuje takie rozważania – kolejne rozdziały swojej książki poświęca zagadnieniom rewolucji, teatru i prawa. To jakby przestrzenie, w których można zestawić fantazmaty obu twórców. Oczywiste jest jednocześnie (badaczka pisze o tym expressis verbis), że figura psychotyka to jej persona – interpretator działa zatem jak psychotyk: „W psychozie można asymilować symboliczne, ale jedynie poprzez naśladowanie i podobieństwo”. A w innym miejscu: „Psychotyk jako figura (tworzący obrazy) interpretacji sam wytwarza narzędzia do interpretowania. Zbierając i korzystając z fantazmatów małych innych, wytwarza przestrzeń do zaistnienia interpretacji. Sade i Witkacy to właśnie mali inni, których fantazmaty figura psychotyka pozwoli mi zebrać, rozebrać i uzupełnić”.

Tak właśnie operuje badanym materiałem Iwanczewska – zestawia fragmenty tekstów Sade’a i Witkacego, deklarując przy tym, że owe zestawienia nie są wynikiem porównywania. Jak można zestawiać coś z czymś (w tym przypadku cytaty z dzieł dwóch autorów), by unikając procedury porównywania, wskazać jednak na podobieństwo stowarzyszonych elementów? Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Ta dyrektywa metodologiczna ma jednak wymierne rezultaty w samej rozprawie. Cytat z Witkacego zestawiony (zgodnie z zasadą podobieństwa nieregulowanego porównaniem) z cytatem z pism markiza przestaje mieć sens, jaki ma w macierzystym otoczeniu kontekstowym. Na przykład na stronie 132 Samoprezentacji fragment rozprawy Teatr jest użyty w taki sposób, że mamy wrażenie, iż Witkiewicz pisze o mnogości uśmiercanych bohaterów w utworze dramatycznym – to pasuje Iwanczewskiej do następującego za chwilę fragmentu Julietty Sade’a, który mnoży ofiary, i do tematyki podrozdziału Dopełnienie trupem – rachunek, w którym autorka próbuje pokazać podobieństwo rozwiązań figuralnych w ramach dzielonego przez obu autorów fantazmatu uśmiercania. Jeśli jednak zajrzymy do tekstu Witkacego, to dowiemy się, że nie o potęgowanie liczby bohaterów-trupów chodzi, a o próbę analizy dziwacznego sformułowania, pojęcia „trup kwadratowy” (podaje też Witkacy inny przykład: „żywe koło”). Cytowany przez Iwanczewską fragment jest zatem próbą interpretacji wyrażenia metaforycznego, a nie refleksją nad funkcją ilości trupów na scenie. Mamy tu chyba rzeczywiście do czynienia z zestawieniem wedle reguły podobieństwa poza procedurą porównania. Symptomatyczne jest też to, jak Iwanczewska podsumowuje ten fragment swojej pracy: „U obu autorów śmierć, pomnożenie ofiar, czy może ściślej – spotęgowanie trupów jest rozwiązaniem czysto teoretycznym, bo tylko teoretycznie stanowi rachunek n+1”.

Do pytań już sformułowanych dorzucić chyba muszę kolejne – jak autorka rozumie mnożenie i potęgowanie, skoro odpowiada tym operacjom rachunek n+1? Chyba ponownie zestawia je ze sobą jako podobne, ale nie zadaje sobie trudu ich porównania. Niestety nie jest to zjawisko wyjątkowe w omawianej pracy.

Moje próby zrozumienia Samoprezentacji zaowocowały, co raczej przykre dla mnie, powyższymi kostycznymi uwagami. Rozprawa Łucji Iwanczewskiej wzbudziła moje zainteresowanie, coś po jej przeczytaniu dalej we mnie wibruje, ale podtrzymywać ten rezonans muszę na własną rękę.

autor Łucja Iwanczewska
tytuł Samoprezentacje. Sade i Witkacy
wydawnictwo Księgarnia Akademicka
miejsce i rok Kraków 2010