1/2012

Jak nie zostać, a pozostać miastem kultury

 

Obrazek ilustrujący tekst Jak nie zostać, a pozostać miastem kultury

fot. Alina Żemojdzin/Gdańsk 2016

 

Kiedy do Gdańska, przed finałową rozgrywką o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, przyjechała delegacja komisji selekcyjnej, Lech Wałęsa akurat miał kłopoty z sercem i trafił do szpitala. Delegaci poznali więc nie tylko tereny po dawnej Stoczni Gdańskiej, zagospodarowywane dziś przez deweloperów i artystów, ale także standardy polskiego szpitalnictwa, bo delegację do szpitala dowieziono... Gdańsk w konkursie o tytuł ESK szczycił się swoim „kapitałem symbolicznym”, wolnościowymi tradycjami miasta, spotkania z przewodniczącym „Solidarności” nie mogło więc zabraknąć w programie wizyty. Jak wiadomo, kapitału symbolicznego jednak nie wystarczyło, komisja przyznała tytuł Wrocławiowi. „To niczego nie zmienia – ogłosił zaraz po porażce prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz. – Program będzie realizowany”.
Gdańsk zaangażował się w rywalizację o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, przyznać trzeba, z dużą, rosnącą przez kilka lat energią. Początkiem była współpraca z Liverpoolem – Europejską Stolicą Kultury w 2008 roku – w ramach projektu Cities on the Edge. Gdańszczanie mogli na przykład w styczniu 2008 roku obejrzeć operę Emilia z Liverpoolu, wyprodukowaną przez Europejskie Centrum Operowe w Liverpoolu (notabene spektakl, pomyślany raczej jako okazja do wypromowania młodych twórców, mógł napełnić niepokojem o artystyczną jakość produkcji przygotowywanych w ramach programów ESK). Przedstawienie zapowiadało cyklicznie odbywający się w Gdańsku Festiwal Europejskich Stolic Kultury, który zresztą funkcjonuje, tyle że w szczątkowej formie, do dzisiaj. Tego rodzaju pojedynczym, inicjalnym działaniom nadały rozpęd najpierw jednogłośna decyzja Rady Miasta o starcie w rywalizacji o tytuł ESK, a następnie ogłoszony w tym samym roku międzynarodowy konkurs na program przygotowań Gdańska do pełnienia roli Europejskiej Stolicy Kultury. Najbardziej przekonujący, zdaniem władz miasta, koncept zaproponował duet Aleksandra Szymańska i Romuald Wicza-Pokojski. Powstała nowa instytucja, Biuro Gdańsk i Metropolia – Europejska Stolica Kultury 2016. Rozpoczął się długi marsz do zwycięstwa, który doprowadził Gdańsk do ścisłego, choć ostatecznie przegranego, finału.
Szymańska i Wicza-Pokojski postawili na to, co w przypadku Gdańska jest oczywistością – wspomniany już kapitał symboliczny miasta. Hasłem gdańskiej kandydatury stały się słowa „wolność kultury, kultura wolności”, brzmiące wcale zgrabnie i pozwalające odmieniać się na różne sposoby. Najmniej chodziło w nim o odtwarzanie mitu „Solidarności” z 1980 roku, nie polegało ono również na ograniczaniu wolności jedynie do politycznego wymiaru. Jednym z ważnych kierunków było na przykład pokazywanie wirtualnej sieci jako nowego pola wolności. Cel Biura Gdańsk 2016 był podobny do tego, nad czym trudzi się od początku swego powstania inna gdańska instytucja, Europejskie Centrum Solidarności: jak historyczny ruch „Solidarności”, na którym w dużym stopniu ufundowana jest dziś gdańska (i nie tylko gdańska przecież) tożsamość, przełożyć na to, co ważne jest dzisiaj. Ta niebłaha praca zajęła zespołowi Biura Gdańsk 2016 trzy i pół roku, a jej finalnym efektem był obszerny (126 stron) dokument aplikacyjny. Bogaty w idee i propozycje, choć – z drugiej strony – gdy patrzy się na niego dzisiaj z pewnej już perspektywy, ta próba sprowadzenia gdańskiej kultury do wolnościowego wspólnego mianownika ma wiele miejsc wątpliwych.
By to zilustrować, mogę posłużyć się drobnym przykładem z teatralnego podwórka. Pamiętam otóż z własnych rozmów, prowadzonych jeszcze w 2008 roku z liderami Biura, że mówili oni wiele o Gdańsku jako o silnym i ważnym ośrodku tańca. Powtarzali ówczesną obiegową opinię – to prawda, może i ta opinia była nieco na wyrost, ale może i było coś na rzeczy. W aplikacyjnym dokumencie gdańskie teatry tańca doczekały się jednak jedynie marginalnej wzmianki, a motywacją dla wpisania Gdańskiego Festiwalu Tańca do kalendarza imprez planowanych na 2016 rok stało się to, że taniec jest – jakżeby inaczej – „sztuką wolności”. Tak jakby bez podobnego uzasadnienia nie mógł się w tym kalendarzu pojawić.
Nie znaczy to, że twórcy programu całkiem stracili teatr z oczu. W 2016 roku miała się na przykład odbyć specjalna jubileuszowa edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Plenerowych i Ulicznych „Feta”, a Festiwal Szekspirowski miałby dwie odsłony, wiosenną i letnią, wspólnie prezentujące 27 teatrów z 27 krajów europejskich. Nowym przedsięwzięciem miały być organizowane wspólnie z hiszpańską Malagą Europejskie Targi Sztuki Scenicznej, dające okazję do spotkań twórców i promotorów sztuk performatywnych. Innym projektem było plenerowe wystawienie Orfeusza Monteverdiego, jeszcze innym – Polski Festiwal Operowy oraz cykl przedstawień operowych „Opera Gedanensis”, który zresztą niezależnie od porażki Gdańska w konkursie o tytuł ESK i tak wkrótce będzie miał swoją inaugurację: prapremierowe przedstawienie opery Maria Curie Elżbiety Sikory. Niemniej pobieżne potraktowanie teatru tańca coś mówi i odsłania logikę budowania programu Gdańsk 2016. Aplikacja nie była tworzona wedle zasady crême de la crême, nie miała być soczewką, skupiającą to wszystko, co z kulturalnego Gdańska jest najlepsze. Nie chodziło o pełne kulturalne spektrum miasta, tylko pokazanie tego, co jakoś wzmacnia, powtórzę, kapitał symboliczny. Program ESK kreował Gdańsk jako miasto rozmaicie pojmowanej wolności i solidarności. Wszystko miało się pomieścić w takiej przegródce.
Szanse w programie przygotowań do ESK otrzymali więc na przykład artyści działający na terenach postoczniowych. Aneta Szyłak, szefująca założonemu tam Instytutowi Sztuki Wyspa, właśnie przy okazji ESK przebiła się ze swoim od dawna projektowanym Międzynarodowym Festiwalem Sztuki Alternativa. Jego pierwsza edycja, zresztą bardzo ciekawa i dobrze w Gdańsku przyjęta, prezentująca „sztukę krytyczną”, angażującą się w swoje społeczne otoczenie, odbyła się w 2011 roku. Szansę dostali także twórcy wielkich muralesów, które od wielu lat pojawiają się na największych gdańskich osiedlach. Kolekcja Malarstwa Monumentalnego została w aplikacji przedstawiona jako „nowy produkt turystyki kulturowej”, który miałby przyciągać do Gdańska rzesze turystów (co prywatnie wydaje mi się pobożnym życzeniem autorów programu). Tak mocny akcent położony na ścienne malowidła wziął się stąd, że muralesy, wchodzące w przestrzeń blokowisk, dobrze ilustrowały ów społeczny przechył, jaki nadano imprezom wpisywanym w program ESK.
„Kultura jest dla nas narzędziem do budowania solidarności na co dzień w wymiarze lokalnym” – ogłosili autorzy programu Gdańsk 2016. Gdańsk miał się do 2016 roku zamienić w obywatelskie miasto, w którym między ludźmi zapanować miała wolność i solidarność. Służyć temu miało między innymi budowanie różnych form wolontariatu czy powołanie Metropolitalnego Uniwersytetu Sąsiedzkiego, w którym gdańszczanie mieli pełniej realizować swe potencjalne możliwości i uczyć się solidarności na co dzień. Dalej idącym pomysłem była zapowiedź stworzenia w Gdańsku Muzeum Praw Człowieka, gdzie między innymi miały być prowadzone warsztaty antydyskryminacyjne oraz wrażliwości genderowej. Muzeum, stworzone w zabytkowej gdańskiej Katowni, miało ilustrować w śmiałym myślowym skrócie nowożytną historię od czasu tortur po współczesne „zarządzanie nierównościami”. Te oczywiste ukłony w stronę wrażliwości unijnych członków komisji selekcyjnej niekiedy prowadziły do pomysłów, łagodnie mówiąc, zaskakujących. To, że Trójmiasto miało być sceną Trójmiejskiej Parady Różnorodności i Festiwalu Kultury Queer, jeszcze nie dziwi. Ale na przykład niewystarczające było dla twórców aplikacji zorganizowanie po prostu warsztatów dla osób o „nieheteronormatywnej orientacji”. Warsztaty „Dwa mosty” obejmować miały osoby, które są zarazem LGBT, jak i niepełnosprawne. Inną wynalezioną i emancypowaną przez autorów aplikacji grupą mniejszościową były „osoby po kryzysach psychicznych”. Zamiarem twórców programu Gdańsk 2016 były także warsztaty florystyczne dla różnych grup mniejszościowych. Owocem warsztatów miały być ozdabiające miasto kwietniki, a to z półksiężycem, a to z tęczą. Autorzy aplikacji wymieniają też jednym tchem, jako kultury mniejszościowe, i kulturę queer, i kulturę kaszubską. Gdyby to ogłosić gdzieś na rynku w Sierakowicach... Trudno też z całą powagą przyjmować dzisiaj pomysł imprezy, która miała zwieńczyć cały cykl przedsięwzięć w Gdańsku A.D. 2016, mających za zadanie stworzenie w tym mieście nowej społeczności, zorganizowanej na fundamencie solidarnych postaw. Taką „manifestacją więzi społeczności lokalnych” miał być wielki piknik mieszkańców miast metropolii na plaży, zwieńczony wspólnym wykonaniem „hymnu plażowicza”, z budżetem jednego miliona złotych.
Gdańska aplikacja dostarczyć może nie za wesołych refleksji na temat tego, jak czasem wygląda tworzenie programu imprez kulturalnych, skrojonych pod unijne wymagania i oczekiwania, po to, by zdobyć na nie fundusze w euro. Może też budzić wątpliwości, czy jest dobrą ilustracją przekładania mitu solidarności na naszą teraźniejszość. Jeśli na ruch „Solidarności” z 1980 roku patrzeć jak na protest przeciwko apriorycznym pomysłom na urządzanie ludziom życia, gdańska aplikacja może się jawić jako walka prowadzona po nie tej co trzeba stronie barykady. Ale poza takimi wątpliwościami efekty pracy Biura Gdańsk 2016 mają też wiele dobrych stron. Gdy Gdańsk odpadł z konkursu, stanął przed pytaniem, co z całym tym programem przygotowań robić dalej. Niewątpliwie bowiem trzyipółroczne starania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury nie pozostały bez wpływu na kulturalne życie miasta i same z siebie stały się pewnym uskładanym kapitałem, nie symbolicznym, a całkiem praktycznym. Coś się bowiem zmieniło.
Władze Gdańska co prawda już wcześniej deklarowały, że kultura ma stać się jednym z priorytetów rozwoju miasta, tak naprawdę starania o tytuł ESK były tego skutkiem, a nie przyczyną, niemniej medialne dyskusje, towarzyszące budowaniu programu ESK, dopomagały w kreowaniu przychylnego kulturze klimatu. Beneficjentami walki o tytuł ESK stali się na pewno młodzi trójmiejscy artyści oraz animatorzy kultury, kreujący wiele różnych przedsięwzięć i mogący liczyć na hojniejszy niż wcześniej system grantów. Szkoda by było tak uskładany kapitał tracić, pomimo przegranej. Instytucjonalnie było to o tyle łatwe, że Biuro Gdańsk i Metropolia – Europejska Stolica Kultury 2016 w końcówce konkursowej rywalizacji zostało przekształcone w miejską instytucję kultury, co miało być przed członkami komisji selekcyjnej dowodem powagi, z jaką Gdańsk traktuje udział w konkursie. Trzeba tylko było tej instytucji wyznaczyć nowe zadania, umieszczone w nowym horyzoncie.
Ów nowy, postkonkursowy rozdział starań Gdańska o tytuł ESK w tej chwili nie rysuje się jeszcze wyraźnie. Biuro, z budżetem wielekroć skromniejszym niż ponad trzysta milionów, którymi miało obracać w całym cyklu przygotowań, bo skalkulowanym na poziomie trzech milionów złotych rocznie, pełnić ma między innymi rolę „obserwatorium” funkcjonowania gdańskiej kultury. To akurat nie brzmi specjalnie jasno i nasuwa myśl, że Biuro, jak każda raz powołana do istnienia instytucja, chętnie potem samo tworzy uzasadnienia dla swego bytu. O wiele klarowniejsze są deklaracje realizacji najbardziej wartościowych projektów wpisanych do programu ESK. Dojdzie na przykład do skutku wystawa Gedanit, prezentująca sztukę krajów położonych wzdłuż dawnego Szlaku Bursztynowego, prezentująca sztukę Północy i Południa Europy. Kuratorem wystawy będzie Anda Rottenberg. Na realizację może też liczyć cykl „Opera Gedanensis”.
Udział Gdańska w rywalizacji o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury przyniósł też jedną bardzo konkretną personalną nowość w teatralnym życiu Trójmiasta. Romuald Wicza-Pokojski stanął do ogłoszonego przez miasto konkursu na stanowisko dyrektora Miejskiego Teatru „Miniatura” w Gdańsku (to teatr lalkowy, z wielkimi tradycjami i skromniejszym dniem dzisiejszym). I konkurs ten wygrał. Gdańsk nie może już liczyć na tłumy turystów, których przyciągnęłyby imprezy 2016 roku. Ale przynajmniej przyciągnął jednego człowieka teatru.

krytyk, poeta, stały współpracownik „Teatru”, dyrektor Biblioteki Miejskiej w Gdańsku.