1/2012
Rafał Węgrzyniak

Jacek Labijak

Wcielenia Vilberta

Odrzucaniu polskości z rodowodem romantycznym w imię zbliżenia do Europy po roku 1989 patronuje Witold Gombrowicz, zwłaszcza jako autor Trans-Atlantyku, choć mógłby też Stanisław Dygat. To on przecież w Jeziorze Bodeńskim, opublikowanym w 1946 r., ukazał młodego warszawskiego inteligenta, który podczas wojny – w konfrontacji z internowanymi przez Niemców w Konstancji wraz z nim Francuzami i Anglikami – dokonuje autokompromitacji, żeby uwolnić się od dziedzictwa Polski męczeńskiej i wierzącej w mesjanistyczną misję.
Już po krajowym wydaniu Trans-Atlantyku w 1957, w okresie narastania w kinie i teatrze nurtu szyderstwa z romantycznej tradycji, Dygat zaczął gorączkowo zabiegać o realizacje adaptacji swej prekursorskiej powieści. 4 maja 1959 w Teatrze TV zaprezentowano spektakl w reżyserii Stanisława Wohla. W marcu 1960 we Współczesnym w Warszawie miały się zacząć próby Jeziora, do których nie doszło. 10 maja Komisja Oceny Scenariuszy działająca przy Zarządzie Kinematografii odrzuciła propozycję filmowej wersji powieści. 13 sierpnia w Teatrze Wybrzeże z siedzibą w Gdyni odbyła się zakończona klapą prapremiera w reżyserii Teresy Żukowskiej. Dygat liczył jeszcze na wystawienie w Teatrach Dramatycznych we Wrocławiu, sugerując jako reżysera Kazimierza Kutza lub Konrada Swinarskiego, ale w Ministerstwie Kultury we wrześniu 1960 nie zatwierdzono owej pozycji repertuarowej. Dopiero 19 października 1974 w Warszawie w Małym Jezioro zainscenizował z właściwą sobie dezynwolturą Adam Hanuszkiewicz, rozdwajając narratora na młodego i dojrzałego. Zainteresowanie powieścią o obozie dla internowanych powróciło w stanie wojennym już po śmierci Dygata. 10 listopada 1984 wyreżyserowała ją Izabella Cywińska w Nowym w Poznaniu. Wreszcie w 1985 Janusz Zaorski zekranizował Jezioro Bodeńskie dopełnione nowelą Karnawał.
Pomijając wątłą dramaturgię Jeziora, na zainteresowanie reżyserów teatralnych nie może ono obecnie liczyć z powodu paru uników autora. Nie odważył się on na wydrwienie Dziadów oraz Ksiąg pielgrzymstwa i narodu polskiego Adama Mickiewicza, poprzestając na przywołaniu wiersza Do Matki Polki. W rezultacie narrator wraz z Suzanne czyta Kordiana, w kulminacyjnym momencie prelekcji Ja i mój naród woła zaś: „Ludy! Winkelried ożył”, mimo iż wcześniej ewokował obraz Polski ukrzyżowanej jako Chrystusa narodów. W autobiograficznej opowieści Dygat przemilczał, że w Konstancji był internowany wraz ze swym ojcem, Antonim, i jego drugą żoną. Przede wszystkim starał się ukryć, iż identyfikacji z romantyczną polskością raczej nie oczekiwała od niego studentka Suzanne, lecz francuski poeta ze skłonnościami homoseksualnymi, sportretowany w powieści jako Vilbert.
Jego prototypem był urodzony w 1911, czyli zaledwie o trzy lata starszy od Dygata, Jean Le Louet, autor kilku tomów wierszy i redaktor „Les Nouvelles Lettres”. Do Polski przyjechał w sierpniu 1939 na stypendium przyznane mu przez Jana Lechonia z ramienia Ambasady RP, w celu poznania poezji Mickiewicza i Juliusza Słowackiego. W Warszawie spotkał się trzykrotnie z Jarosławem Iwaszkiewiczem, a po wybuchu wojny i dwumiesięcznej tułaczce zatrzymał się na dłużej w Stawisku. W Konstancji w 1940 Dygat prowadził z nim rozmowy o literaturze, filozofii i muzyce. Przywiózł stamtąd wiersze Le Loueta i podsunął je do lektury Czesławowi Miłoszowi. Jeden z nich, Attitudes, opisujący w stylu biblijnych wersetów sytuację trzech reprezentantów podbitego narodu, męczennika, zniewolonego i kolaboranta, Miłosz przetłumaczył i ogłosił anonimowo w 1942 w podziemnej antologii Pieśń niepodległa. W oczach Iwaszkiewicza Le Louet był „młody jeszcze, szczeniakowaty, wygadany i wykrygowany, bardzo inteligentny”; w trakcie pisania poezji przeczesywał „piękną dłonią obfite kędziory”. Miłosz dowiedział się w 1988 w Paryżu, iż autor Postaw był „szczupły, delikatny, prawie kobiecy, chory na gardło, na stałą utratę głosu”, a po wojnie, której resztę spędził w Hiszpanii, został kloszardem.
Podobnie, choć z pominięciem homoerotyzmu, zarysowana została sylwetka powieściowego Vilberta. Jednak żaden z jego dotychczasowych odtwórców nie przypominał pierwowzoru. W widowisku telewizyjnym był nim Gustaw Holoubek, eksponujący swą osobowość. W Gdyni obsadzono w tej roli Zdzisława Maklakiewicza, któremu nałożono okulary, aby go upodobnić do intelektualisty. W warszawskim spektaklu w Vilberta przeistoczył się Hanuszkiewicz, który wygłaszał felieton Dygata o pisarzu poprawiającym swe utwory w obliczu katastrofy z cyklu Rozmyślania przy goleniu, w poznańskim zaś Wojciech Standełło; a obaj aktorzy mieli wówczas ponad pięćdziesiąt lat. W filmie marginalną postać introwertycznego poety z czarnym wąsem, w końcu niszczącego swe rękopisy, zagrał Wojciech Wysocki. Natomiast dzisiaj dość łatwo sobie wyobrazić sceniczną dekonstrukcję Jeziora Bodeńskiego, w której Gilbert, odzyskawszy prawdziwe oblicze jako paradoksalny anty-Gonzalo, zajmuje również miejsce odtrąconej przez narratora Suzanne.

historyk teatru, krytyk; autor Encyklopedii „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego (2001).