1/2012

Niezrozumiałość i nadzieja

Często słyszę, że moje spektakle niełatwo jest zrozumieć. Nasuwa mi to na myśl spostrzeżenie Nielsa Bohra: przeciwieństwem prawdy nie jest kłamstwo, ale jasność. Prawda jest taka, że zwykle lubię mieć jasność. Doceniam zawiłość w książkach, ale jeśli są one niemożliwie niejasne, wkrada się nuda.

Obrazek ilustrujący tekst Niezrozumiałość i nadzieja

fot. Jan Rüsz

Inaczej jest z teatrem. Czasami, oglądając zrozumiałe przedstawienie, myślę o zlodowaciałej przestrzeni, kamiennym pejzażu pozbawionym wszelkiej nadziei.
Uczucie beznadziejności pojawia się wtedy, kiedy jesteśmy przekonani, że nic nie można zrobić. Zanim stanie się stanem umysłu, rozpacz jest mniej lub bardziej bolesną akceptacją tego status quo, uznaniem wchodzących w grę sił, wszystkiego, co oczywiste, rozsądne i czemu w końcu ulegamy. Rozpacz to bezczynność, która wywodzi się ze zrozumienia aż nazbyt dobrze tego, co nas otacza, co się kryje za wszystkimi wydarzeniami, jak również tego, co nadchodzi.
Mówię sobie, że nadzieję z niezrozumiałością łączy tajemnicza więź. Może to nie tajemnica, może nadzieja jest tylko sposobem zachowania złudzenia. Dla mnie nadzieja jest czymś więcej: ciemną, nierozszyfrowaną siłą, która pozwala mi widzieć z bliska i w szczegółach to, przed czym się wzbraniam, bez chronienia się za przyjętymi z góry osądami i rezygnacją. I bez oszukiwania się, że odnalazłem klucz, który otwiera to, czego nadal doświadczam jako zagmatwanej złożoności.
Chciałbym, żeby moje spektakle były jak prądy morskie, nie jak nieruchome pejzaże.
Właśnie skończyłem pracę nad kolejnym spektaklem. Oglądam go; wydaje się inny od pozostałych. Dręczy mnie jedno pytanie: czy jest nieruchomy?
Pojawia się wyobrażenie Fridtjofa Nansena. Był on naukowcem, przewodniczącym Międzynarodowego Biura ds. Uchodźców Ligi Narodów i laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Zmarł w 1930 roku w wieku siedemdziesięciu lat. W latach dojrzałości był badaczem polarnym, najbardziej twórczym spośród norweskich badaczy. Jego statki, które otworzyły drogę na biegun północny, podczas długiego zimowego mrozu zostały uwięzione przez lód. Nic nie można było zrobić. Jedyną nadzieją było nie poddawać się i czekać na zmianę pogody. Ponieważ czasy naprawdę się zmieniają i nawet najdłuższa noc, jak pisze Brecht, nie jest wieczna. Nansen zrobił coś więcej. Śnił z otwartymi oczami, wbrew rozpaczy. Wyśnił pewną sprzeczność: żeglugę statku uwięzionego przez niepokonany lód. Nazwał swój statek „Fram” („Naprzód”) – imieniem, które łatwo można by zmienić w szyderstwo. Nansen uczył się lodu, warunków psychicznego i fizycznego oporu ludzi schwytanych w morderczym uścisku zimy polarnej, obliczał pływy i prądy. Ponieważ także zamarznięte morze porusza się i zmienia. Pogodził się z uwięzieniem przez lód i wykorzystał jego długie, rozpaczliwie wolne dryfowanie. Zamienił je w paradoksalną, pozornie statyczną żeglugę, gotowy znów przejąć inicjatywę wraz z pierwszą zmianą pory roku. Nansen to wielki mistrz głębokiej nadziei.
Statek w uścisku lodu: robię teatr, by zmienić ten statek w maleńką, niepewną wysepkę oporu dla mnie i towarzyszących mi podróżników, aktorów i widzów. Na tej wysepce, którą tysiące morskich ścieżek łączą z otaczającą geografią, tkam spektakle, które wydają się i są niejasne. Staram się wydobyć na światło dzienne te ciemne siły, które zamieszkują mnie, moją biografię, historię, w którą jestem uwikłany, różnicę, którą pokonałem, i te różnice, które umieli pokonać inni. Chcę się zrewanżować widzom za wysiłek, jaki włożyli w przyjście do teatru, skłaniając ich do eksplorowania statku uwięzionego przez lód, pozornie nieruchomego, jednak wiedzionego przez ciemne podwodne prądy, tak głębokie, że ich istnienie wydaje się niemożliwe.
Oprócz tysięcy ulotnych, drobnych codziennych nadziei istnieje ta głęboka nadzieja, która mieszka poza granicą Wielkiego Zlodowacenia i jego strachu. Być może, jeśli chcemy utrzymać tę głęboką nadzieję przy życiu, nie ma innego sposobu, jak tylko spojrzeć na nią z przeciwnej strony, wpatrując się w ciemną twarz jej zaprzeczenia. Utrzymanie nadziei przy życiu – a zatem zaprzeczenie rozpaczy – to trudne przedsięwzięcie i w pewnych momentach historycznych wiemy to aż za dobrze. Akt nadziei jest równie wyczerpujący jak akt przeciwstawienia się. Oznacza reagowanie w pierwszej osobie, często w sposób niezrozumiały wobec kryteriów rzemiosła i oczekiwań innych.
Nie powinniśmy dać się oszukiwać tytułom. The Chronic Life nie jest spektaklem pozbawionym nadziei. Nadzieja gnieździ się w nim, tak jak „tak” gnieździ się w „nie”.
Nie da się żyć bez nadziei. Nadzieja może być siłą lub brzemieniem. Może napędzać mierne iluzje albo szkodliwą i niezłomną wiarę. Może inspirować te „prawdy”, które liderzy doktryn głoszą wiecznymi, a filozofowie nazywają „złudzeniami plemiennymi” lub „koniecznymi kłamstwami”.
Jednym z najbardziej wyrafinowanych totalitaryzmów naszych czasów jest przymus zrozumiałości, pogarda dla stanu „nie pojmuję”, powszechne lekceważenie uczucia niezrozumienia, którego ukryte skutki doprowadzają do ostatecznych wyborów w naszym życiu. Kult jasności, który służył oświecaniu umysłów, dzisiaj służy także zaciemnianiu ich.
Zawsze gdy włączamy telewizor, otwieramy gazetę lub słuchamy jakiegoś polityka czy eksperta, świat prezentuje się nam jako coś, co zostało zrozumiane i może zostać wyjaśnione. Każda informacja obrazuje zdarzenia spójnie opisane i zinterpretowane, w przeciwnym wypadku ujawnia niecierpliwe oczekiwanie na rozwiązanie zagadek polityki i newsów. Musi być jakieś wyjaśnienie. Jeśli nadchodzi za późno, zdarzenie z czasem skończy na śmietniku niewyjaśnionych wiadomości i w ten sposób zostanie skazane na zapomnienie. Każdy, kto przemawia lub pisze, ponad wszystko obawia się wyrazić niejasno. Potrzeba bycia zrozumianym zmusza nas do cenzurowania naszych reakcji i odczuć, których nie jesteśmy w stanie dogłębnie zrozumieć. Nawet w języku wyrażenia, których nie da się jasno przetłumaczyć z jednego języka na drugi, są odrzucane. Dar jasności traci moc i sens, kiedy grzebie dar wieloznaczności i doświadczenie niepojmowania wszystkiego.
Jeśli zapytam siebie: „Czym jest teatr?”, znajduję kilka błyskotliwych odpowiedzi. Jednak zdaje się, że żadna z nich nie ma praktycznego zastosowania w ingerowaniu w otaczający świat, w próbie zmienienia choćby jego najmniejszego zakątka. Jeśli zapytam siebie, w którym paradoksalnym, wydzielonym w czasie i przestrzeni, miejscu mogę pozwolić ujawnić się ciemnym siłom, które rządzą w historii i we wnętrzach jednostek, i jak mogę sprawić, że będą dostrzegalne w swej fizyczności, nie rodząc przemocy, zniszczenia i samozniszczenia, odpowiedź jest dla mnie oczywista: to miejsce nazywane teatrem.
Do tej pory tworzyłem spektakle nawiązujące do wydarzeń i doświadczeń z przeszłości lub teraźniejszości. Po raz pierwszy The Chronic Life jest wyobrażeniem niedalekiej przyszłości, upozorowanym i symultanicznym. Akcja rozgrywa się w Danii i w Europie: w różnych krajach w tym samym czasie. Historia rozwija się podczas pierwszych miesięcy po wojnie domowej. By scenariusz był mniej wiarygodny (co nie jest pocieszeniem), wybrałem stosunkowo nieodległą datę, 2031 rok. W efekcie spektaklu nie da się uchwycić racjonalnie.
Mnóstwo głosów we dnie i w nocy, poprzez różne kanały, komentuje różne kierunki rozwoju historii, które atakują nasze życie, grożąc wciągnięciem go w chaos. Jasne odpowiedzi tłumią pytania, które najbardziej nas niepokoją, osłabiają ich nagłą potrzebę i stają się środkiem uspokajającym. Wiemy o tym, ale nie możemy się bez nich obyć. Fikcja rozumienia dodaje otuchy.
Nie sądzę, by moje przedsięwzięcie teatralne polegało na dostarczaniu miarodajnych interpretacji zdarzeń, które inni opowiedzieli, lub na pokazywaniu drogi wyjścia z uścisku, w którym czujemy się uwięzieni. Wierzę w oddanie innemu zadaniu: nadaniu formy i wiarygodności niezrozumiałemu i tym impulsom, które są tajemnicą również dla mnie, zmienienie ich w pasmo życiowych działań, które oferujemy widzom – ich refleksji, irytacji, odrazie, współczuciu. To zobowiązanie nadal wiąże mnie ze sztuką teatru. Chciałbym, by to pasmo działań zarażało ten obszar w każdym z nas, gdzie niewiara miesza się z naiwnością.
Zakładamy, że celem spektaklu teatralnego jest przede wszystkim komunikowanie. To do pewnego stopnia prawda. Dla mnie jego główny cel polega na tworzeniu związków i warunków zintensyfikowanego życia. Dla kogo? Dla widza, dla aktora?
Pośród wielu następstw, które pociągają mnie w teatrze, jest moment, w którym nagle pojawia się dziwaczne pytanie: jaka inna rzeczywistość kryje się za tą, która wydaje nam się całkowicie jasna? Czy jasność jest formą ślepoty, manipulacji lub cenzury?
Chciałbym, aby The Chronic Life otworzyło małą szczelinę w ciemnej, żarzącej się magmie, która wypełnia człowieka, pracowicie kluczącego przez życie, by uwolnił się z lodowatych objęć nieprzejednanej i obojętnej Wielkiej Matki Poronień i Katastrof Morskich, Naszej Pani Historii.

tłum. Anna Szymonik

Tekst pochodzi z programu do spektaklu.

Odin Teatret w Holstebro
Chroniczne życie
tekst Ursula Andkjær Olsen
scenariusz i reżyseria Eugenio Barba
dramaturgia Thomas Bredsdorff
prapremiera 19 września 2011