2/2012

Przyjemna edukacja kołtuna

Glińska w Moralności pani Dulskiej mierzy poziom „dulszczyzny” we współczesnych Polakach, ale obchodzi się z nami dość łagodnie.

Obrazek ilustrujący tekst Przyjemna edukacja kołtuna

fot. Magda Hueckel

Agnieszka Glińska sięgnęła po Moralność pani Dulskiej po raz drugi w reżyserskiej karierze. Kilkanaście lat temu wystawiła ją na deskach łódzkiego Teatru Powszechnego, zaskakując publiczność „lekką, czarującą i świeżą interpretacją tego tekstu”. Na pytanie, dlaczego zabrała się za tę sztukę ponownie, Glińska odpowiada, że chciała wycisnąć z niej „nowe sensy”, ponieważ dziś myśli o tym tekście inaczej. Dlatego też pracę nad spektaklem nazywa „mozołem”, dzięki któremu sztukę uda się odczarować.
Reżyserka nie ukrywa fascynacji twórczością Zapolskiej. W jednym z wywiadów powiedziała, że w okresie łódzkim nade wszystko jej ufała i traktowała z pietyzmem. Dziś widzi w niej kogoś w rodzaju „literackiego oszołoma” i „uroczej wariatki”, którą ponosi furia i niezgoda na krzywdę. „Interesuje mnie, ile Dulskiej jest w nas? Ile jest jej we mnie?” – powiada Glińska, zaś swoją pracę nad spektaklem podsumowuje zdaniem: „Kołtuński reżyser z kołtuńskimi aktorami robią kołtuńskie przedstawienie w kołtuńskim teatrze” . I jest to moim zdaniem najcelniejsza – choć surowa – autorecenzja, bo taka refleksja nasuwa się po obejrzeniu spektaklu w Teatrze Współczesnym. Nie ma w nim bowiem ani spektakularnych efektów, ani – wbrew zapowiedziom – jakiegoś rewolucyjnego podejścia do tematu. Jest za to przyjemny dla oka (choreografia Weroniki Pelczyńskiej) i ucha (międzywojenne lekkie lambeth-walki), dobrze zagrany spektakl, który dopieszcza oglądającą go współczesną klasę średnią w poczuciu dobrze spełnionego „kulturalnego” obowiązku...
Akcja spektaklu zostaje przesunięta do czasów międzywojennych. Scena zagospodarowana meblami z epoki, tapety, zasłony, dywany, piec kaflowy i stół – to wszystko wprowadza nas w klimat życia średniozamożnej rodziny mieszczańskiej i jej dość przeciętnych problemów. Brak tu ekstrawagancji, polotu, indywidualizmu, wszystko jest za to „jak Pan Bóg przykazał” – poprawne, bo tacy są też mieszkańcy tego wnętrza. Przyjemna scenografia autorstwa Agnieszki Zawadowskiej, w swoim perfekcyjnie zaaranżowanym porządku, od początku wartościuje cechy, które w rodzinie bohaterów stoją na pierwszym planie i są najwyższą cnotą – to wspomniany już porządek oraz dyskrecja. Od czasu do czasu na scenie pojawia się metaforyczny kontrapunkt w postaci wnoszonego i wynoszonego prania – czynność tę jednak wykonuje „element obcy” dla naszych bohaterów, czyli pozbawiona godności służąca Hanka (w tej roli bardzo ekspresyjna Natalia Rybicka).
W tej przestrzeni ma się rozegrać dramat „dziewczyny z ludu”, ale również rodziny duszącej się we własnych konwenansach i zakłamaniu. Tak jest u Zapolskiej. W spektaklu Glińskiej te akcenty rozłożone są nieco inaczej. Tragedia Hanki przesunięta zostaje na drugi plan i jest prawie niezauważalna. Zwłaszcza że w scenie rozmowy Hanki z matką chrzestną (w tej niedużej roli bardzo przenikliwa i zabawna Agnieszka Pilaszewska), a następnie podczas „targów” z Dulską, Hanka okazuje się hardą, walczącą bez skrupułów o swoje dziewczyną. Jej historia, mimo że wywołana bez wątpliwego udziału w niej syna pani Dulskiej, Zbyszka (jedna z ciekawszych w tym spektaklu ról – Marcina Januszkiewicza), jest tylko pretekstem do rozważań nad kondycją mieszczańskiej rodziny poza konkretną epoką.
Reżyserka zabiera się do tego bardzo odważnie już od pierwszych minut spektaklu, wprowadzając na scenę Anielę Dulską. Jakże inna to rola od wcielanej przez dziesiątki lat na deskach wielu teatrów. Tadeusz Boy-Żeleński w recenzji przedstawienia Jana Nowackiego sprzed ponad dziewięćdziesięciu lat porównywał bohaterkę do Harpagona, twierdząc jednak, że „u Dulskiej [dodatkowo] każdą przywarę matuje i spoczwarza tłumik mierności” . Dulska w wykonaniu Moniki Krzywkowskiej jest energiczna, bystra, inteligentna, atrakcyjna i władcza; raczej w typie współczesnej kobiety sukcesu niźli odpychającego „babsztyla”. W tym spektaklu Dulska nie razi, nie budzi negatywnych uczuć, nie szokuje. Brawurowe aktorstwo Krzywkowskiej powoduje, że nawet jej obelgi pod adresem innych i obłudne czyny postrzegamy jako atuty pewnej siebie kobiety i wybaczalne „zło konieczne”. Poszukiwanie Dulskiej w każdym z nas, będące założeniem spektaklu, w tym kontekście spełniło swój cel. Publiczność żywo reagowała na odświeżone lekko gagi padające ze sceny i zabawne interakcje między postaciami (scena z Lokatorką, w którą wcieliła się Monika Kwiatkowska, lub „narad” z Juliasiewiczową graną przez Weronikę Nockowską). Dodatkowo uwagę przykuwały atrakcyjne tricki: somnambuliczne rozmarzenie Dulskich (w roli Felicjana Wojciech Żołądkowicz), taneczne zabawy Hesi (Monika Pikuła), Meli (Marta Juras) i Zbyszka, czy dynamiczna, choć niema, scena z całą rodziną, utrwaloną jakby w chocholim tańcu, a także opadająca z przodu sceny kurtyna, a raczej przesłona, imitująca rozgwieżdżone niebo, która bohaterom pozwoliła wyjść jeszcze bliżej widza (również poprzez użycie współczesnej odzieży wierzchniej).
Niewątpliwie zabiegi te ułatwiły pokazanie płynnej granicy pomiędzy pogardzaną w polskiej szkole i na naszych scenach obmierzłą Dulską a współczesnym człowiekiem, który mierzy się z podobnymi problemami. Wraz z rosnącym zrozumieniem dla czynów Dulskiej kwestie moralne zaczynają się niebezpiecznie relatywizować. Zapolska wytykała widzowi błędy i walczyła z niesprawiedliwością, stawiając na scenie przysłowiowe lustro, którego odbicie było odrażające. Tymczasem lustro na scenie Teatru Współczesnego odbija przyjemny obrazek wzięty z życia, którego raczej nie potępimy, bo przecież nas też może kiedyś coś takiego spotkać. Nie chodzi tu o brak taniego dydaktyzmu. Cytowany tu już Boy-Żeleński zwrócił uwagę na to, że u samej Zapolskiej jest w tej kwestii poważny brak: „[...] czy w istocie nasza znachorka chorób społecznych uważa małżeństwo Zbyszków z Hankami za rozwiązanie kwestii? Dodajmy, iż autorka nie zrobiła nic, aby w nas obudzić sympatię do tej Hanki, czyniąc z niej raczej typ bardzo nieinteresującego dwunoga” (Flirt z Melpomeną). Martwi jednak to, że zbytnia łatwość odbioru i ładne „opakowanie” tego spektaklu nie pozwalają wybrzmieć zdecydowanie smutnej konkluzji płynącej z tej sztuki: że każdy z nas jest kołtunem i dla zachowania misternie tworzonego wizerunku jest zdolny robić rzeczy złe kosztem innych ludzi.
Ale zaprezentowanie nam Dulskich w postaci współczesnych Kowalskich ma też cechę dodatnią, korygującą pewną wewnętrzną niespójność samego utworu. Ponownie przywołam słowa słynnego recenzenta z 1920 roku:

Czemuż tedy „moralność pani Dulskiej”, a nie „moralność pani Koguciny albo „moralność księżnej pani”? Mam pewien skrupuł, że tutaj autorka obciążyła poszczególne konto pani Dulskiej pozycją ogólną; oszołomiwszy widza swą zręcznością sceniczną, uczyniła tak, jak robi płatniczy w nocnej kawiarni, gdy korzystając z nieuwagi „zawianego” gościa, sumuje mu do rachunku datę miesiąca.
Albowiem Zapolska, biorąc dla jaskrawego kontrastu ten popularny efekt, dotknęła tematu wybiegającego poza horyzont „dulszczyzny” i wobec którego każda mama – dulska czy niedulska – stanie nieraz bezsilna .

To pęknięcie powoduje, zdaniem Boya, że pod koniec drugiego aktu zainteresowanie sztuką słabnie, ponieważ straszna pani Dulska staje nam przed oczami jako „przeciętna skłopotana matka”, która nie wie, co począć z zaistniałą sytuacją i dramatycznie broni się przed jej skutkami. Zabieg zastosowany przez Glińską powoduje, że w spektaklu tej niespójności nie widzimy, ponieważ od początku rozumiemy zachowania bohaterów i uczestniczymy w ich dylematach. Poza tym, dzięki takiej prezentacji postaci, możemy nieco uważniej śledzić relację, która dla reżyserki ma duże znaczenie, a która w pierwotnym tekście nie wybrzmiewa tak mocno. Chodzi o relację matka – syn, których łączą wzajemnie silne uzależniające więzy. Miłość, która między nimi jest, należy do tych najtrudniejszych i rozpięta jest na najszerszej amplitudzie skrajnych emocji. Na scenie Teatru Współczesnego zobaczymy nie tylko nienawiść miotającego się w swoim kołtuństwie syna do matki, ale także czułość i delikatność ich relacji, podane jednak w proporcjach zjadliwych dla widza, do którego spektakl jest adresowany.
Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że jest to widz wymagający o tyle, o ile sztuka, którą ogląda, jest dla niego zrozumiała, przyjemna i nie stawia go w niezręcznej, kłopotliwej sytuacji, nadto ingerując w jego osobiste przeżycia i najgłębsze egzystencjalne obszary.

Teatr Współczesny w Warszawie
Moralność pani Dulskiej (tragifarsa kołtuńska) Gabrieli Zapolskiej
reżyseria Agnieszka Glińska
scenografia Agnieszka Zawadowska
światła Magdalena Górfińska
muzyka Jan Duszyński
choreografia Weronika Pelczyńska
premiera 19 listopada 2011