2/2012
Rafał Węgrzyniak

Jacek Labijak

Demonstracje

Czytanie bądź słuchanie pośmiertnych wypowiedzi o Adamie Hanuszkiewiczu wprawiało mnie w zakłopotanie. Jego apologeci nie znali bowiem umiaru, skoro sugerowali wręcz, że był największym twórcą polskiego teatru. Wprawdzie najzagorzalsi oponenci Hanuszkiewicza przyznawali, że doceniają przynajmniej jedno jego dzieło: Księdza Marka w Dramatycznym, Beniowskiego na scenie Narodowego albo Miesiąc na wsi z Małego. Jednak chociaż widziałem piętnaście przedstawień w reżyserii Hanuszkiewicza, począwszy od Balladyny, żadne mnie nie zachwyciło, większość zaś zbulwersowała.
Stosunkowo najlepiej wspominam inscenizację, której byłem świadkiem powstawania. Do obowiązków studentów Wydziału Wiedzy o Teatrze w roku akademickim 1981/1982 należało uczestniczenie w próbach spektaklu którejś z warszawskich scen i sporządzenie dziennika. Ze względu na bliskość Dziekanki, w której mieszkałem, jak i PWST, wybrałem Teatr Narodowy, gdzie Hanuszkiewicz zaczynał realizację Pana Tadeusza jako ostatniej części trylogii Mickiewicz. 29 stycznia 1982 roku – kiedy Narodowy wznawiał swoją działalność po zawieszeniu w wyniku wprowadzenia stanu wojennego – wybrałem się więc do jego dyrektora, aby uzyskać zgodę na udział w próbach. Hanuszkiewicz przyjął mnie w gabinecie i wygłosił długi monolog będący pochwałą, czy raczej obroną jego dorobku. Zakładał bowiem, że mam negatywny stosunek do niego jako student Jerzego Koeniga, pozbawionego w 1972 roku stanowiska redaktora „Teatru” za przedrukowanie jego angielskiego wywiadu, czy Marty Fik – objętej zakazem wstępu do Narodowego za sceptyczne recenzje. Mimo wszystko starał się mnie przekonać do swoich racji. Oczywiście w wywodzie Hanuszkiewicza pojawił się argument, iż ma po swojej stronie publiczność. Napomknął, że dzisiaj wznawia Wesele grane od ośmiu lat, a w kasie już wszystkie bilety są sprzedane.
Z trudem powstrzymałem się od uwagi, że wieczorem wybieram się ze sporą grupą ze szkoły na Wesele, żeby ukarać Janusza Kłosińskiego, który w imieniu środowiska teatralnego w zmilitaryzowanej telewizji poparł stan wojenny. Jak tylko Kłosiński pojawił się na scenie jako Żyd i zaczął swoją kwestię „Nu, ja tu przyszedł nieśmiele”, na widowni rozległy się oklaski i tupania. Na scenie zapanowała konsternacja i widać było w kulisach zdenerwowanego Hanuszkiewicza, który nakazał kontynuować spektakl. Kolejnym wejściom Kłosińskiego towarzyszył hałas. Tadeusz Janczar grający Czepca solidaryzował się z widzami, nadając stosowny podtekst relacji o pobiciu żydowskiego agitatora. Natomiast Hanuszkiewicz w roli Poety demonstrował oburzenie zachowaniem publiczności, tak jak w późniejszych komentarzach. (Dopiero z ogłoszonego w Marcowej kulturze Fik stenogramu zebrania zorganizowanego w Ministerstwie Kultury 7 lutego 1968 roku, po demonstracjach w trakcie przedstawień Dziadów w inscenizacji Kazimierza Dejmka, dowiedziałem się, że Hanuszkiewicz zgłosił wtedy „swoją kandydaturę jako człowieka, który wejdzie na scenę i uspokoi tych ludzi”). Ponieważ, jak wiadomo, Żyd pojawia się tylko w pierwszym akcie Wesela, podczas antraktu wyszliśmy gremialnie ze skądinąd żenującego przedstawienia. Nazajutrz – dokładnie w czternaście lat od ostatniego publicznego odegrania Dziadów – w Narodowym odbyła się narada całego zespołu z udziałem przedstawicieli KC PZPR, którzy domagali się zdjęcia Wesela z afisza. W końcu postanowiono, że spektakl będzie grany, ale bez Kłosińskiego, który już nigdy nie wszedł na scenę.
Gdy parę dni później zacząłem chodzić na próby w Narodowym, byłem przez Hanuszkiewicza ignorowany, aż do premiery Pana Tadeusza, która odbyła się 27 marca 1982 roku. Prawdopodobnie łączył moją obecność z akcją wymierzoną w Kłosińskiego, bo prasa komunistyczna – w tym Witold Filler uzasadniający niegdyś zakaz grania Dziadów Dejmka i apologeta Hanuszkiewicza – wprost oskarżała o jej przeprowadzenie studentów WoT-u. Próby toczyły się wartko, gdyż Hanuszkiewicz zręcznie montował widowisko, odwołując się do swej telewizyjnej realizacji poematu w dwunastu odcinkach, powstałej w latach 1970–1971. Dość, że wykorzystał napisaną do niej muzykę Andrzeja Kurylewicza. Xymena Zaniewska na podeście pokrytym trawą ustawiła miniaturowe Soplicowo. Zwięzła adaptacja przywoływała najbardziej znane epizody z Pana Tadeusza. Na początku Hanuszkiewicz wygłaszał Epilog, dobitnie akcentując frazę „Bo naród bywa na takiej katuszy, / Że kiedy zwróci wzrok ku jego męce, / Nawet Odwaga załamuje ręce”. Tyleż nostalgiczny, co zabawny, bo dynamiczny i roztańczony, spektakl był więc odpowiedzią na rozbicie „Solidarności”, lecz w obliczu tragedii proponował powrót do polskości poczciwej, lub nawet zdziecinniałej. Zresztą podług identycznej recepty Hanuszkiewicz przygotował na swe odejście z Narodowego pod koniec roku 1982 Śpiewnik domowy. A część publiczności warszawskiej żegnała go owacjami na stojąco jako twórcę prześladowanego.

historyk teatru, krytyk; autor Encyklopedii „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego (2001).