3/2012

Lekcja teatru

Opowieści zimowe Gańczarczyk – zrealizowane według trzech baśni Andersena – prostymi środkami budują sceniczną iluzję. Reżyserce i bydgoskim aktorom udało się jednak wskrzesić magię teatru.

Obrazek ilustrujący tekst Lekcja teatru

fot. Magdalena Hueckel

Spektakle dla dzieci to według wielu widzów i ludzi teatru twórczość drugiej kategorii, potrzebna do tego, żeby zapełniać widownię grupami szkolnymi, pozwalająca na trochę dobrej zabawy, ale w gruncie rzeczy nieciekawa i mało rozwijająca. Prawdziwe wyzwania i artystyczne sukcesy leżą gdzie indziej. Takie podejście jest chyba poważnym nieporozumieniem. Zupełnie nie zwraca uwagi na to, jak ważny jest moment pierwszego zetknięcia ze sceną. W teatrze, którego kluczowym problemem jest dzisiaj publiczność, nie zawsze rozumiejąca jego język i szukająca innych, prostszych rozrywek, przedstawienia dla dzieci są bardzo ważne. Jeśli dzisiejszy widz boi się zasiąść na teatralnej widowni, to również dlatego, że nikt go w dzieciństwie tego nie nauczył; nikt nie zabrał go nigdy na przedstawienie, które otworzyłoby mu oczy i zaparło dech w piersiach. Bardzo ważne, żeby w teatr wprowadzać mądrze – tak, jak Iga Gańczarczyk, reżyserka Opowieści zimowych, spektaklu opartego na trzech baśniach Andersena (Królowa Śniegu, Choinka, Bałwan ze śniegu), w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.
Czego uczą najmłodszego widza Opowieści zimowe? Po pierwsze tego, że teatr nie przypomina sali kinowej, gdzie wszystko się pokazuje, najlepiej z bliska i w trzech wymiarach. Nie może bombardować widza potokiem obrazów, bo obsługa sceny nie nadążałaby z ich zmianą. Nie może wszystkiego ukazać tak, jakby naprawdę działo się tu i teraz. Musi zawsze pozostawać w połowie drogi między pokazywaniem filmu a opowiadaniem bajki na dobranoc. Chodzący po scenie aktorzy nie muszą stawać się swoimi postaciami – mogą je tylko budować w wyobraźni widza. Dlatego najbardziej podstawową sytuacją w spektaklu Gańczarczyk jest opowiadanie. Kolejne sceny rozpoczynają się za każdym razem od rytualnej kwestii „Opowiadać! Opowiadać!”, którą powtarzają rozsiadające się na scenie postaci do tego, kto właśnie ma rozpocząć kolejną baśń. Odgrywanie roli pojawia się dopiero jako konsekwencja opowiadania – jego naturalne przedłużenie. Widz rozumie swoją rolę – nie jest, jak w kinie, człowieczkiem umieszczonym poza światem postaci na ekranie, które się nim zupełnie nie przejmują. Jest słuchaczem, a to bardzo ważna funkcja.
Po drugie, mały widz dostrzega, że jego wyobraźnia musi pracować również nad tym, co widzi. Wspaniała scenografia autorstwa Dagmary Latały i Jacka Paździora w niczym nie przypomina ani lasu, w którym rośnie choinka, ani lodowych jaskiń Królowej Śniegu, ani uliczki, na której stoi śniegowy bałwanek. Jest raczej oszczędnie pomyślaną, wielofunkcyjną instalacją plastyczną. Do umieszczonego nad sceną ogromnego rusztowania przyczepione są kolejne rzędy wykonanych z gąbki trójkątów o wysokości około metra. Zwisają z niego w grupkach po cztery. Kiedy się podnoszą, zakrywają swoją geometryczną mozaiką całą powierzchnię rusztowania, a kiedy się opuszczają, wyglądają jak wiszące do góry nogami kwiaty ze stulonymi kielichami. W trakcie spektaklu wciąż zmienia się ich znaczenie. W zależności od padającego na nie światła i wypowiadanych słów – stają się płatkami śniegu, ogrodem albo zorzą polarną.
Po trzecie, można się z Opowieści zimowych dowiedzieć, że w teatrze zawsze najważniejsze są bezpośrednio obecny na scenie (lub za nią) człowiek i jego działania, nadające znaczenie przestrzeni, w której się znalazł. Najlepiej widać to w funkcjonowaniu ogromnej, na pierwszy rzut oka przytłaczającej postaci scenografii – jej ruchem nie kieruje ukryta przed wzrokiem widzów maszyneria, a aktorzy. Gdy trzeba rozchylić złożony z trójkątów kwiat – pociągają za przyczepiony do niego sznurek. Kiedy musi pozostać otwarty na dłużej – do sznurka przyczepiają obciążnik. Kiedy scena ma zafalować – muszą rozhuśtać całą wiszącą nad nią konstrukcję. W ten sposób abstrakcyjna scenografia staje się też bardzo konkretna i materialna. Pokazuje najbardziej podstawowy mechanizm teatru – to, jakie sznurki i żyłki podtrzymują sceniczną iluzję. Oraz to, jak umowna jest ta iluzja. Przypomina ona raczej dziecięcą zabawę, w której patyk staje się mieczem, a krzak w ogrodzie domem tylko dlatego, że ktoś ich dotknął i tak je nazwał.
Po czwarte, na scenie jasno widać, że udawać kogoś, kim się nie jest, można na bardzo wiele różnych sposobów. Czasami – naśladując jego zachowania tak, jakby się nim było, ale to akurat najmniej użyteczna metoda. Zdarza się, że to, co się chce powiedzieć, można przekazać gestem albo ruchem całego ciała. Opowiadająca kolejnym napotkanym osobom o swoich doświadczeniach Gerda (świetna Marta Ścisłowicz) powstrzymuje się od słów i relacjonuje kolejne przygody coraz dłuższą serią znaków na migi, przejmującą i zabawną – ma przy tym minę smutnego klauna. Moment ścięcia choinki Anita Sokołowska pokazuje przejściem od radosnego roztańczenia do zesztywnienia; pozostali aktorzy podnoszą i przerzucają jej wyprostowane ciało jak kłodę drewna. Księżniczka z baśni o Królowej Śniegu (Magdalena Łaska) zamiast mówić, wykonuje szalenie skomplikowane, szybkie tańce, na które biedna Gerda, woląca prostsze i bardziej przejrzyste gesty, patrzy z kompletną bezradnością. Braku porozumienia i różnicy statusu między nimi nie dałoby się lepiej pokazać. Odejście od naturalistycznej gry wymusza też obecna cały czas muzyka Daniela Pigońskiego, sytuująca się między mistyką a dyskoteką. Zmuszając postaci do tańca i śpiewu, nadaje ich zachowaniom i słowom bardzo jasno wyznaczony rytm. Scena jest w tym spektaklu miejscem, w którym nawet ruch i mowa mają demonstracyjnie sztuczny, ale przy tym uwodzicielski charakter.
Po piąte, dziecięcy widz Opowieści zimowych może zobaczyć, że baśnie niekoniecznie trzeba opowiadać po Bożemu, od początku do końca. Scenariusz spektaklu swobodnie przeskakuje od historii do historii, zgodnie z porządkiem, który zostaje przedstawiony w otwarciu przedstawienia – gromadka postaci zebrała się po to, żeby coś sobie poopowiadać. Kolejni narratorzy będą więc przerywać poprzednim i wtrącać fragmenty swoich opowieści. Widz nie ma wrażenia rozbicia narracji – przeciwnie, to płynne przechodzenie od baśni do baśni wydaje się bardzo naturalne. Przecież właśnie tak wygląda często sytuacja, w której gromadka dzieci próbuje sobie opowiadać dłuższe historie.
Po szóste wreszcie, sednem spektaklu są smutne, mądre baśnie Andersena, skupiające się na przemijaniu. Zakochany w piecu Bałwanek (Mateusz Łasowski) zginie roztopiony przez słońce, zachwycona sobą Choinka zostanie porąbana na kawałki i spłonie na palenisku, a Kaj (Grzegorz Twaróg) i Gerda wreszcie się odnajdą, ale wtedy też zrozumieją, że ich dzieciństwo minęło. W sferze marzeń wszystkich postaci pozostaje niezmienna, bezpieczna Wieczność – słowo, które obsesyjnie próbuje ułożyć z lodowych literek Kaj w niewoli Królowej Śniegu. Jest nieosiągalna, upragniona i wieje od niej chłodem. Królową Śniegu pamiętałem z dzieciństwa jako historię o lojalności i wytrwałości; wtedy nie wiedziałem, że opowiada o rzeczach, o których istnieniu dopiero zacznę się przekonywać trzydzieści lat później. Granica między spektaklem dla dzieci i spektaklem dla dorosłych w Opowieściach zimowych właściwie nie istnieje.
Oczywiście, Opowieści zimowe mają też swoje łatwo dostrzegalne wady. Zdarzają się tu dłużyzny, takie jak zupełnie rozbijająca rytm spektaklu scena w ogrodzie, w czasie której Gerda musi wysłuchać kolejno piosenek w wykonaniu wszystkich kwiatów. Młody widz bywa w niektórych scenach kokietowany dyskotekowym sztafażem, który czasem jest surrealistyczno-ironiczny, ale czasem niepokojąco zbliża się do estetyki Pana Kleksa w kosmosie. Aktorzy czasem zwracają się bezpośrednio do dzieci na widowni, ale kiedy one próbują odpowiadać – wracają bezceremonialnie do toku przedstawienia. Fatalnym pomysłem jest doklejenie sprzecznego z tekstami Andersena happy endu, w którym roztopiony Bałwanek i spalona Choinka ze śmiechem powstają z martwych.
Wszystkie te wady nie są w stanie przesłonić faktu, że Opowieści zimowe to świetne przedstawienie – na tej scenie bodaj najlepsze od czasu Dziadów Pawła Wodzińskiego – i wspaniała lekcja teatru. Na temat opisanych wyżej mechanizmów dorośli piszą przydługie książki. Dziecko nie musi tych książek czytać – wystarczy mu pokazać, jak bardzo magia teatru przypomina magię opowiadania baśni do poduszki albo zabawy na podwórku, w której zwykłe przedmioty stają się dziwne, cudowne i wieloznaczne. Teatr to najzwyklejsza rzecz na świecie, a umysł dziecka rozumie czasem obowiązujące tu zasady lepiej niż usiłujący je wyjaśnić krytyk.

Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy
Opowieści zimowe wg baśni Hansa Christiana Andersena
tłumaczenie Bogusława Sochańska
scenariusz i reżyseria Iga Gańczarczyk
scenografia, światła i wideo Dagmara Latała, Jacek Paździor
kostiumy Agata Skwarczyńska
muzyka Daniel Pigoński
choreografia Dominika Knapik
premiera 13 stycznia 2012

doktor nauk humanistycznych, specjalista w zakresie dramatu i teatru, badacz historii i teorii gier wideo.