3/2012
Obrazek ilustrujący tekst „Mikołajska”, albo odmowa bycia aktorką

„Mikołajska”, albo odmowa bycia aktorką

 

1.
Kiedy Halina Mikołajska siedziała w internacie, Kazimierz Dejmek przesłał jej dwa egzemplarze: Pierścień wielkiej damy i Wizytę starszej pani, prosząc, by zechciała nauczyć się tytułowych ról. Więziona od trzech miesięcy Mikołajska przyznała, że nie rozstawała się z tekstem Norwida, ale nie mogła go czytać; o uczeniu się roli nie było mowy. I choć po uwolnieniu Mikołajska do teatru wróciła (ale ani jako Hrabina, ani jako Klara Zachanassian), wydaje się, że wówczas, w Darłówku, w marcu 1982 roku, w symboliczny sposób dokonał się proces, który zaczął się przed laty pod wpływem podsuniętej przez Adama Michnika pracy Bogusława Drewniaka Teatr i film Trzeciej Rzeszy.
Mikołajska Joanny Krakowskiej jest historią kobiety, która została aktorką, z czasem stała się aktorką wielką, a potem, w miarę upływu lat, długo i boleśnie z teatru odchodziła. Jest historią stawania się opozycjonistki i działaczki, zrazu na skutek splotu rozmaitych okoliczności, także towarzyskich, z czasem coraz bardziej świadomie, w coraz twardszym przeświadczeniu o słuszności wyboru (słuszności, a nie tylko nieuniknioności).

2.
Z klasyfikacją gatunkową tej książki mam nie lada kłopot, choć wydaje się oczywiste, że Mikołajska z natury rzeczy przynależy do świata biografii wielkich aktorów. Sama Krakowska, zapewne intencjonalnie, przywołuje cztery tytuły – Wilskiego o Wysockiej, Kuchtówny o Solskiej, Kowalskiej o Junoszy i Krasińskiego o Jaraczu. (Zastanawiający jest brak Raszewskiego i Szczublewskiego). Można by skwitować niezbyt poważnie, że zestawienie to wyczerpuje wszystkie możliwe konfiguracje płciowe (mężczyzna pisze o kobiecie, kobieta o kobiecie, kobieta o mężczyźnie, mężczyzna o mężczyźnie) i wynikające stąd (jak twierdzą niektórzy) konsekwencje. Wydaje się wszakże, że Krakowska chciała podkreślić, że zna tradycję pisania o aktorstwie wypracowaną przez środowisko naukowe, z którego sama się wywodzi (bez wątpienia uważając się przede wszystkim za uczennicę Marty Fik). I że formatowała swoją Mikołajską wobec tej tradycji. Pozostaje jej wierna w dokumentalnej i badawczej dociekliwości.
Każdy, kto zetknął się z zagadnieniem, wie, jak niewdzięcznym źródłem są teatralne recenzje, w swej masie pełne klisz, wytrychów i bezradnego wielosłowia. Nawet te, które zapisały się w historii gatunku, rzadko bywają cennym źródłem dla historyka sztuki aktorskiej. Przedzieranie się przez gazetowe wycinki jest udręką, a efekty badań nie mają wiele powabu. A jednak Krakowska daje sugestywną i nienużącą relację o aktorstwie Mikołajskiej, wpisując rzecz w szerszy, przede wszystkim publiczny kontekst. Bo konstrukcja całej opowieści, przemyślana i konsekwentnie poprowadzona, a także podtytuł – Teatr i PRL – stanowią jasny sygnał, że biografia Mikołajskiej-aktorki jest dla Krakowskiej jednym z tematów głównych, jak i pretekstem dla pozostałych.

3.
W tej biografii o tytułach kolejnych rozdziałów nie decydują role, miłości i romanse, choroby, podróże, lektury, ani nawet próba samobójcza. Okupacja, Stalinizm, czyli Grzech, Październik, czyli Wesele etc. Tak się opowiada o życiu aktorki, kobiety pięknej, inteligentnej, utalentowanej, publicznie rozpoznawalnej i wiodącej ciekawsze życie niż przeciętne? No tak. W totalitaryzmie nawet szydełkowanie miewa polityczny wymiar, cóż dopiero teatr. Historia Polaków nie raz kazała aktorkom odgrywać ważniejsze role poza sceną. Mikołajska jest historią PRL-u, czyli historią zbiorowej odmowy myślenia i kompletnego ogłuchnięcia/oślepnięcia na formę. Krakowska nie posługuje się eufemizmami, okupację nazywa okupacją, terror terrorem, podłość podłością, uważnie rachuje ofiary, bez znieczulenia opisuje niegodziwości i brutalność bezpieki. Nie przepada za „lustratorami”, wielokrotnie zdobywa się na wyrozumiałość wobec ewidentnej słabości charakterów i postaw; jednak – co za ulga – Krakowska nie utożsamia rzetelnego opisu faktów z osądem. Dzięki temu jest Mikołajska dosadnym, uczciwym obrazem PRL-u, także udanym i trafnym opisem ludzkich postaw. (Tacy się dziś czujemy lepsi, oglądając obrazki z Korei Północnej? No to poczytajmy sobie do poduszki Mikołajską. Obezwładniające prostactwo partyjnych aparatczyków, żałosne samookłamywanie się zniewolonych umysłów, ta potworna nowomowa, ten gierkowski cyrk z kawalkadą małych fiatów na stadionie...)
Ale jest też Mikołajska – historia aktorki, która staje się dysydentką – historią mozolnego wydobywania się społeczeństwa z letargu i upodlenia mimo strachu po tym, jak nonkonformistów do krwi ostatniej, tych, co zdołali przetrwać wojnę, dobito w lasach i ubeckich katowniach. Zważywszy na biografię Mikołajskiej, czynienie Krakowskiej zarzutu, że skupia się przede wszystkim na opozycji KOR-owskiej, jest po prostu śmieszne. Mnie uderzyło co innego: otóż Krakowska przyznając, że KOR-owską narrację zawłaszczyli Jan Józef Lipski, Adam Michnik i Jacek Kuroń, zwraca uwagę, że zawłaszczyli ją... mężczyźni, i próżno w tej historii szukać kobiecych świadectw. Przyznam, że – choć nie lekceważę obserwacji Autorki – w owym zawłaszczeniu dostrzegam najpierw zgoła inny aspekt, no ale to już mógłby być początek dyskusji, co nas silniej określa: płeć czy światopogląd?

4.
Traf chciał, że teatralne losy wiodły Mikołajską tam, gdzie działy się rzeczy istotne, politycznie i artystycznie. Od krakowskiego debiutu do Warszawy, do Polskiego, Dramatycznego, Narodowego i Współczesnego. Role Mikołajskiej, chciała tego czy nie (nie chciała), są narzędziem w rękach propagandy, doraźnym komentarzem do sytuacji politycznej, albo wyrażają społeczne nastroje. Jej sceniczni partnerzy i jej szefowie byli nie tylko wielkimi aktorami i reżyserami, ale i prominentnymi postaciami życia publicznego. Osobista biografia aktorki i kronika kolejnych teatralnych sezonów stają się historią teatru w PRL-u, opowiedzianą wedle znanego porządku: stalinizm, odwilż, mała stabilizacja, Sierpień, stan wojenny. Na teatrze ćwiczy też Krakowska modele przetrwania, które bywa uwikłaniem. Dzięki temu otrzymujemy wcale niezłe szkice do portretów Erwina Axera, Kazimierza Dejmka, Jana Świderskiego, Gustawa Holoubka czy Tadeusza Łomnickiego.

5.
Kiedy na początku swojej książki Krakowska przywołuje kwestię, czy biograf powinien zajmować się takimi sprawami jak ulubione wino Vivaldiego, wydaje się, że szuka usprawiedliwienia dla opisu negliżującego prywatność bohaterki. Tymczasem jeśli można Krakowskiej uczynić jakiś zarzut, to raczej ten, że jej dyskrecja jest wprost ostentacyjna, a czasem może nawet zbyt daleko posunięta. Mnóstwo spraw pozostawia domyślności czytelnika, tak jakby obawiała się, że zgrzeszy obmową i da pożywkę publiczności upapranej przez tabloidy i subkulturę celebrytów. Owszem, ustawia tę biografię w perspektywie osobliwego przytuliska rodzinnego, które Halina (Helena) Mikołajska tertio voto Brandysowa założyła i prowadziła przy Marszałkowskiej (Krakowska zauważa przytomnie, że miejsce to musiało być dla jego mieszkańców tyleż azylem, co i przyczyną nieustannych napięć), wspomina o poprzednich, formalnych związkach aktorki, o nieformalnych daje ledwie cień sugestii – ale to właściwie jedyne wycieczki w prywatną przestrzeń Mikołajskiej.
Krakowska swoją bohaterkę lubi i podziwia, ale jej nie idealizuje. Jest empatyczna (po kobiecemu, chciałoby się rzec) i konsekwentnie realizuje własny postulat, by w pracy badacza-biografa uwzględniać psychologiczny aspekt. Ale i w tym zakresie jest dyskretna, wyciąganie wniosków pozostawia czytelnikowi. Uderza nikła obecność Mariana Mikołajskiego na kartach tej biografii, krzyczący znak faktycznego półsieroctwa Mikołajskiej – ojciec wyszedł z domu na wojnę i wrócił po latach, kiedy córka miała już za sobą rozmaite inicjacje; nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Edmundowi Wiercińskiemu przypadła nie tylko rola mentora, ale i zastępczego ojca.
Krakowska docenia wartość szczegółu. Jest czuła na skrót i uogólnienie, które fotografii i anegdocie daje przewagę nad rozwlekłą opowieścią. Pijany Władysław Broniewski, który na premierze Juliusza i Ethel Kruczkowskiego ryczał: „Tutaj ze szpiegów robi się bohaterów...”. Mikołajska we wspomnieniu Zofii Romaszewskiej: w łóżku, w koronkowym peniuarze, jako nieformalna rzeczniczka KOR-u udzielająca wywiadów zachodnim korespondentom. Mikołajska mordująca się z Iriną z Trzech sióstr; zapisana przez aktorkę uwaga, że zaczęło „wychodzić”, kiedy na generalnej wbiła się w niewygodny gorset, ośmiesza niejedne rozważania o tajemnicach sztuki aktorskiej.
Czasem jednak jakaś wzmianka pozostawia niedosyt, drażni brak autorskiego komentarza/wniosku – czy Paryż zobaczony na początku lat pięćdziesiątych pozostał bez wrażenia? Albo ten Brueghel w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum, dla którego warto było zaryzykować spóźnienie na pociąg i nieuniknioną wściekłość dyrektora Dejmka.
Czepiam się. Prawda jest taka, że Joanna Krakowska napisała świetną książkę.

„4 czerwca 1989 roku zaniesiono Halinę Mikołajską na noszach do punktu wyborczego, by mogła zagłosować w pierwszych po wojnie prawie wolnych wyborach”. Zmarła kilkanaście dni później. Może to przedwczesne odejście było jednak znakiem łaski?

autor: Joanna Krakowska
tytuł: Mikołajska. Teatr i PRL
wydawca: W.A.B.
miejsce i rok: Warszawa 2011

krytyk teatralna, w latach 2002-2006 kierowała działem literackim Teatru Narodowego, pracuje w Muzeum Narodowym.