3/2012

Pięć razy Rumunia

Na przełomie października i listopada odbył się XXI Narodowy Festiwal Teatralny w Bukareszcie. W ciągu dziesięciu dni zaprezentowano ponad trzydzieści przedstawień – najlepszych spośród premier sezonu 2010/2011. Jaka jest scena rumuńska?

Pierwszy pokaz festiwalu – Trzy siostry Czechowa z węgierskiego Teatru Narodowego w reżyserii Andreia Şerbana – odbył się w Teatrze Narodowym. Ogromny gmach, w którym właśnie trwa generalny remont, otwarto specjalnie na ten wieczór. Tłum gęstniał przed głównym wejściem – wyłomem w płocie z blachy falistej, na co dzień otaczającym budynek, przed którym na wszelki wypadek stał jeszcze rosły i uzbrojony ochroniarz (to będzie reguła kolejnych prezentacji). Ochrona była chyba po to, by tonować nastroje widzów liczących na wejściówkę, którzy jednak zachowywali się spokojnie.

Po pierwsze – publiczność
Publiczność Festivalul Naţional de Teatru (FNT) jest najwdzięczniejszą publicznością, z jaką zdarzyło mi się oglądać przedstawienia. Ujmował rodzaj sympatii i życzliwości w stosunku do artystów. Spośród widzów krajowych bez trudu można było wyłowić przybyszy z zagranicy. Uwagę zwracał stalowobłękitny wzrok krytyków z Polski.
Publiczność reaguje żywo, regułą jest serdeczna owacja na stojąco na zakończenie. Marzenie każdego teatru. Młodzi artyści z Teatru Narodowego w Iaşi wymyślili przedstawienie, które jeszcze mocniej miało wciągnąć publiczność w działania na scenie – TV for dummies – przedstawienie na sto pilotów. Widzom rozdano kilkadziesiąt pilotów, za pomocą których decydowali oni o losie dziewczynki porwanej przez producenta dziecięcej pornografii. Co kilka minut akcję przerywało pytanie, co ma się zdarzyć, kto ma się teraz pojawić, wreszcie – co sądzimy na temat współczesnych mediów, społeczeństwa itd. Cel twórców objawiał się sam – decyzje były coraz okrutniejsze (powoli domyślamy się, że piloty to blaga). W drugiej części brutalnie krępowano i podduszano jedną z aktorek. Wszystko po to, by skłonić wybranego widza do reakcji, do oswobodzenia biednej kobiety. Koniec końców elektronika obsługiwana przez tłum młodzieńców (jak na ironię czasem szwankująca) przytłoczyła dość przewidywalną i dydaktyczną w charakterze akcję.
Największe zaskoczenie przeżyłem na widowni Teatru Act. W maleńkiej salce zmieściła się blisko setka widzów, by cieszyć się monodramem Absolut! w wykonaniu znakomitego aktora Marcela Iureşa. Na prześmieszny tekst napisany przez współczesnego pisarza Iona Crenagǎ – monolog kloszarda, w którym głos zabiera i Bóg, i diabeł, i śmierć – publiczność reagowała żywiołowo. Na widowni siedział m.in. Georges Banu, który zaśmiewał się serdecznie i w dodatku wstał na zakończenie. A spektakl raczej nie był dziełem wybitnym w perspektywie nowoczesnych form teatralnych i dramatycznych. Próbowałem sobie wyobrazić na miejscu Banu któregoś z polskich wybitnych badaczy teatru. Niekoniecznie krakowskich...

Po drugie – Teatrul Act
Nie jest to teatr ani komercyjny, ani alternatywny – zatrudnia uznanych aktorów, gra w trybie repertuarowym. Na afiszu dominuje dramat współczesny – rumuński i obcy – sztuki LaBute’a, Mameta, Schwaba, Bernharda, Becketta. Ta niewielka prywatna scenka, znajdująca się w piwnicy mieszczącej nawet 120 widzów (polscy strażacy łapaliby się za głowy), na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych silnie oddziaływała na rumuński teatr. Szczególnie ze względu na minimalizm środków, oszczędną scenografię oraz niezwykłą bliskość artystów i widzów. Krytyczka Iulia Popovici nazywa Act teatrem artystów – powstał bowiem w roku 1995 jako inicjatywa grupy twórców po konflikcie ministra kultury z ówczesnym szefem Teatru Odeon, reżyserem Alexandru Dabiją. Z kolei dziennikarka Marina Constantinescu widzi w tej scenie prestiżowej arterii Calea Victoriei teatr narodzony ze spotkań, inspirowany ideami Kantora i Grotowskiego. Choć na pierwszy rzut oka takie skojarzenie wydaje się odległe, to może w ten sposób w Rumunii zakwitła idea „teatru ubogiego”?
Szefem teatru jest Marcel Iureş, który od połowy lat dziewięćdziesiątych – po brytyjskim tournée bukareszteńskiego przedstawienia Ryszarda III – robi karierę międzynarodową (Mission: Impossible, Piraci z Karaibów 3; ostatnio zagrał psychoanalityka w rumuńskiej wersji serialu HBO Bez tajemnic). Dzięki temu wśród patronów teatru znaleźli się Tom Cruise, Judy Dench, Alan Rickman, Ian Holm czy Tom Stoppard. Scena utrzymuje się dzięki sponsorom i ze sprzedaży biletów.
Na festiwalu pokazywano dwa monodramy z Actu: wspominany Absolut! oraz Dziewięć stopni w Paryżu w reżyserii trzydziestosześcioletniego Petera Kereka. Ten drugi – autorski kinoteatr na podstawie prawdziwej historii – maksymalnie wykorzystywał minimalizm sceny. Historia kobiety opuszczającej męża i dzieci w Boże Narodzenie została opowiedziana podwójnie. Aktorka, siedząc w fotelu, referowała swój stan ducha w momencie opuszczenia rodziny, gdy na ekranie oglądaliśmy jej krzątaninę w pustym mieszkaniu, które miała zaraz opuścić. Dyskretne i bolesne przedstawienie.

Po trzecie – Andrei Şerban
Şerban to największa gwiazda rumuńskiego teatru. Pod koniec lat sześćdziesiątych wyemigrował do USA (w tym samym czasie podobnie uczynił jego kolega ze studiów aktorskich, Georges Banu). Poznaje Ellen Stewart („Pochodzimy z tej samej rodziny nomadów” – mówi słynna teatralna promotorka), poznaje Petera Brooka (pracuje przy Orghast). W latach siedemdziesiątych w La MaMa powstają jego głośne antyczne inscenizacje (Medea, Fragmenty trylogii greckiej). Później regularnie reżyseruje w najlepszych teatrach dramatycznych Ameryki oraz operach i teatrach świata (m.in. w 2001 roku w Komedii Francuskiej reżyserował Kupca weneckiego z Andrzejem Sewerynem w roli tytułowej). Od lat wykłada na wydziale teatralnym Uniwersytetu Columbia.
Przede wszystkim dzięki obecności przedstawień Şerbana równorzędnym językiem na FNT stał się język węgierski. A to ze względu na produkcje Państwowego Teatru Węgierskiego z Cluj, z którym reżyser stale współpracuje. Tak obfita prezentacja na tegorocznym festiwalu była, zdaje się, próbą pojednania wybitnego twórcy ze stolicą, którą opuścił kilka lat temu, obrażony przez ówczesnego dyrektora Teatru Narodowego.
W ramach przeglądu Czechowizje Şerban pokazał Wujaszka Wanię, Iwanowa, Trzy siostry (z Teatru Narodowego w Budapeszcie). Siedemdziesięcioletni reżyser wykorzystuje te dramaty także po to, by badać możliwości sztuki. W inscenizacjach Czechowa akcentuje sztuczność rzeczywistości scenicznej, od czasu do czasu łamie zdystansowane relacje z publicznością, bawi się przestrzenią teatru (ukazując najczęściej skrywane wnętrza budynku), żongluje pomysłami i estetykami.
Pokazano jeszcze Şerbanowskie Szepty i krzyki według Ingmara Bergmana. W pracy nad teatralną wersją filmu Şerban próbuje odtworzyć charakter prób wielkiego reżysera (w tej roli znakomity Zsolt Bogdán) z ulubionymi aktorkami. We wzruszający sposób zmaga się z materią powstawania dzieła, bada sposoby uruchamiania emocji w innym twórcy. Nie szuka jednak rozwiązania w improwizacjach – raczej w precyzyjnej partyturze działań doborowego grona węgiersko-rumuńskich aktorów. W programie przedstawienia reżyser cytuje Bergmana: „Religia i sztuka są utrzymywane przy życiu z powodów sentymentalnych, jako hołd wobec przeszłości”. To puenta historii o wężowej skórze, która zdaje się żyć, ponieważ wędrujące pod nią mrówki wprawiają ją w ruch. Ta metafora sytuacji współczesnej sztuki wydaje się intrygować Şerbana i inspirować do pracy.

Po czwarte – Mariana Mihuţ
W uznanym Teatrze Bulandra w Bukareszcie rosyjski reżyser Jurij Kordonski przygotował premierę adaptacji książki Pochowajcie mnie pod podłogą Pawła Sanajewa. Autobiograficzna opowieść aktora i reżysera, pochodzącego ze znanej artystycznej rodziny, stała się w Rosji kontrowersyjnym bestsellerem. Autor wraca do swojego dzieciństwa, spędzonego w domu dziadków, gdy tymczasem rodzice robili karierę. Chłopcem opiekowała się przede wszystkim babcia – domowa dyktatorka, bezwzględna, głośna, bez ustanku krzycząca to na męża, to na wnuka. Bezgranicznej miłości do wnuka towarzyszy nieustanny terror psychiczny. Dziadek może czasem wyrwać się z matni, idąc na ryby. Wnuczek nie. Tylko od czasu do czasu ma szansę spotkać ukochaną mamę, od której toksyczna babcia stara się go izolować.
W 2009 roku książka została udanie zekranizowana. Rumuńskie przedstawienie to także sukces, mimo że stosuje rozwiązania mniej oczywiste. Chłopca gra pięćdziesięcioletni aktor, który w pierwszych minutach przedstawienia stwarza świat swoich wspomnień. Na obrotowej scenie pojawiają się domowe sprzęty, wreszcie pojawia się i babcia, nieustannie upominająca wnuka.
I zaczyna się wielki teatr. Nie dostrzega się, że ośmiolatka gra dorosły mężczyzna. Natomiast babcia, grana przez wybitną aktorkę Marianę Mihuţ, śmieszy i przestrasza, by wreszcie pod koniec pierwszej części wzruszyć opowieścią o ciężkim losie, o stratach, których doświadczyła. Rodzajowe wspominki dzieciństwa w latach sześćdziesiątych powoli ustępują miejsca coraz smutniejszej, coraz ciemniejszej opowieści o zaborczej miłości, o niezgodzie matki i córki.
Przedstawienie kończy się porwaniem syna przez matkę i próbą odzyskania wnuka przez babcię, która siłą wtargnie do mieszkania córki. Po wyrzuceniu babki za drzwi następuje niezwykła, ponaddwudziestominutowa sekwencja dobijania się do drzwi mieszkania. Prośbą, groźbą, pieniędzmi, łzami stara kobieta żąda otwarcia drzwi. W końcu umiera na progu mieszkania córki, która drzwi nie otworzy, jedynie siada przy nich i nasłuchuje. Prosty obraz – matka i córka siedzą tuż obok, lecz dzieli je zbyt wiele, by jeszcze raz drzwi uchylić.
Mariana Mihuţ prowadzi rolę babci niezwykle – z jednej strony stworzyła świetnie skonstruowaną postać, według najlepszych wzorów psychologicznego aktorstwa. Z drugiej strony zastosowała swoisty wewnętrzny dystans wobec postaci. Można go dostrzec w scenach, gdy okropieństwo charakteru babki przybiera wymiar niepokojąco groteskowy. Aktorka punktuje to delikatnym cudzysłowem, rodzajem automatyzmu wygłaszanych przekleństw – tym samym tworzy dodatkowy wymiar gry: wyolbrzymione wspomnienie babci z pamięci wnuczka.

Po piąte – aktorzy
Tydzień przedstawień po rumuńsku (a także po węgiersku i niemiecku – dzięki bogactwu etnicznemu Rumunii) niektórzy krytycy przyjmują jako dopust, rodzaj pokuty. Jednak gdy porzucić ironię i znużenie festiwalową ofertą, jest szansa zbliżyć się do innej, różnorodnej kultury teatralnej. W pamięci zostają jeszcze świetne scenografie rumuńskich przedstawień (nigdy nie są to kopie przestrzeni z przedstawień najsławniejszych twórców teatru światowego, co zdarza się nagminnie w Polsce). Kilka obrazów zachowam na długo. Festiwalowe przedstawienia pozwoliły też zaobserwować wspaniałą pracę aktorów: Mariany Mihuţ, Marcela Iureşa, Zsolta Bogdána. Stworzone przez nich postacie pozostały najtrwalszym wspomnieniem teatru rumuńskiego.

teatrolog, badacz polityki kulturalnej i organizacji teatru, wykładowca i dziekan Wydziału Wiedzy o Teatrze AT. W latach 2007-2016 członek redakcji „Teatru”, w latach 2009-2020 kierownik działu literackiego Teatru Narodowego.