3/2012

Pełen sukces, pełna kasa, czyli teatralne przygody Romana Polańskiego

„Chcę, aby ludzie chodzili do kin. Jestem człowiekiem spektaklu. Gram” – mówił w 2008 roku. Roman Polański, człowiek filmowego spektaklu, okazjonalnie „grał” również na scenie.

Obrazek ilustrujący tekst Pełen sukces, pełna kasa, czyli teatralne przygody Romana Polańskiego

fot. Piotr Barącz / archiwum „Teatru”

1.
Filmografia Polańskiego od dawna została zaszeregowana na daty, okresy, grupy i podgrupy, rozebrana na czynniki pierwsze, zanalizowana i zracjonalizowana. Czy zostało coś do odkrycia? Na pewno ciekawym eksperymentem analitycznym byłaby próba obejrzenia filmów Romana Polańskiego nie tyle pod kątem chronologicznym, co symbolicznym. Wyszukiwanie wspólnych motywów towarzyszących twórczej drodze reżysera. W podobnym szlaku interpretacyjnym Chinatown czy Dziecko Rosemary, tytuły niewątpliwie atrakcyjne pod względem czysto filmowym, w podprogowej egzemplifikacji stanowią dwuznaczną przestrogę przed nieuniknionością losu. Są filmami religijnymi w tym sensie, że wykorzystując entourage kina sensacyjnego czy horroru satanistycznego, podkreślają brak nadziei w walce o zwycięstwo dobra.
Lokatora, Matnię, Ssaków, czy Dwu ludzi z szafą łączy wizerunek bohatera uwikłanego w świat chaosu i przemocy. Kiedy osłabiony i nieradzący sobie z rzeczywistością bohater Polańskiego poddaje się sadystycznemu drylowi silniejszych i przebieglejszych oprawców - przemoc, której staje się mimowolną ofiarą, utrwala się i leksykalizuje. To, co zdeprawowane i chrome, staje się naturalne. To, co czyste i gładkie, wydaje się zakłamane. Trzeba kłamać, żeby żyć. Dlatego piękna, delikatna Tess ze wzruszającej adaptacji Hardy’ego, będzie ukrywała przed narzeczonym, że nie jest już dziewicą, co jednak w niczym nie odmieni jej losu. Klamka dawno temu zapadła. Starcie z losem to walka z wiatrakami.
Ale czy podobnemu stylistycznemu oglądowi poddaje się także teatralna twórczość reżysera? Zdecydowanie marginalna w biografii artysty, ale przecież stanowiąca ważny punkt odniesienia dla perspektywy całościowej.
Ostatnie dekady w twórczości Polańskiego to ciągłe zmaganie z własną estetyką. Reżyser szukał tekstów i scenariuszy, których bohaterowie mimo wszystko mają szansę na ekspiację, oczyszczenie. Rozwiązaniem nie jest jedynie przemoc albo ucieczka w psychozę, ale także próba autoterapii pomagająca odnaleźć w błędach przeszłości błogosławiony drogowskaz skierowany w przyszłość. W tej perspektywie szczególnie ważnym tytułem w filmografii Polańskiego jest Śmierć i dziewczyna z 1994 roku. Chilijski pisarz i dramaturg, Ariel Dorfman, napisał sztukę o przebaczeniu, uwypuklając w niej przede wszystkim polityczny wydźwięk historii (spotkanie działaczki opozycji z prześladowcą) - akcja Śmierci i dziewczyny rozgrywała się w jednym z krajów Ameryki Łacińskiej, tuż po obaleniu totalitarnej dyktatury. Dla Polańskiego o wiele ważniejsza była psychologiczna wykładnia starcia postaw. Prawość i zakłamanie, niepokój i cynizm, albo żądza zemsty, która w efekcie zamienia się w oczyszczającą w skutkach rezygnację z vendetty. Nie chodzi o litość, ani wielkopański gest przebaczenia. Paulina Escobar, rezygnując z zemsty na doktorze Roberto Mirandzie, ocaliła przede wszystkim siebie. Zabijając własny strach, zniwelowała cierpienie.
Rzeź, ostatni, jak dotąd, film Polańskiego ma również wyrazisty teatralny rodowód. Twórca Tess idealnie wyczuł potencjał komizmu ukryty w popularnym dramacie Yasminy Rezy. Sztuka Rezy (dramatopisarki odkrytej w Polsce przez Krystiana Lupę), zatytułowana w oryginale „Bóg mordu”, to dobrze napisany aktorski samograj, znakomicie odbierany przez publiczność. Rzecz jest jednocześnie komiczna i ambitna. Nic zatem dziwnego, że o możliwość grania w Bogu mordu zabiegają najpopularniejsi aktorzy. Sztuka Razy w mistrzowskim tłumaczeniu Christophera Hamptona był przebojem na West Endzie (Ralph Fiennes), Broadwayu (Jeff Daniels), a także w Zürichu, Berlinie i w Paryżu (Isabelle Huppert). Oglądając najlepsze rodzime przedstawienia na podstawie dramatu Rezy - w reżyserii Marka Gierszała w krakowskim Teatrze Słowackiego, oraz Izabelli Cywińskiej w stołecznym „Ateneum”, trudno uwolnić się od refleksji, że ten inteligentny i dobrze napisany tekst ma jednak rodowód stricte teatralny. Polańskiemu mimo wszystko udało się ufilmowić to, co wydawało się nieprzekładalne na język kina.

2.
W 1974 roku, podczas Festiwalu Dwóch Światów w Spoleto, Polański wyreżyserował operę Antona Berga Lulu, w 1976 - Rigoletto Verdiego w monachijskim Bayerische Staatsoper, a w 1992 - Opowieści Hoffmana Offenbacha w paryskiej Opéra Bastille.
Polański trzykrotnie wystawiał Amadeusza Petera Shaffera - w 1981 roku w Warszawie (Teatr na Woli) oraz w Paryżu (Théâtre Marigny) - w obu przedstawieniach grał tytułową rolę. W 1999 roku wyreżyserował Amadeusza w Mediolanie.
W 1987 roku ponownie wystawił sztukę Shaffera, tym razem Le Viol du soleil. Wydarzeniem sezonu 1996 / 1997 w Paryżu była sztuka Terrence'a McNally'ego „Callas. Lekcja śpiewu” z Fanny Ardant, nominowana do „Moliera”, francuskiej nagrody teatralnej.
W 1988, w paryskim Théatre du Gymnase, Polański zagrał w Przemianie Kafki w reżyserii Stephana Berkoffa i w adaptacji wówczas 27-letniej przyszłej autorki Boga mordu - Yasminy Rezy.
W 2003, w Théâtre Marigny, wyreżyserował Ibsenowską Heddę Gabler z tytułową kreacją Emmanuelle Seigner, a w 2006, w Théâtre Hebertot, wystawił Wątpliwość Johna Patricka Shnaleya,
W 1997 roku, w Wiedniu wyreżyserował musical Bal wampirów, w 2004 powtórzył ten spektakl w Stuttgarcie, a w 2005 roku sprawował opiekę artystyczną nad warszawską adaptacją musicalu w reżyserii Baltusa Corneliusa w Teatrze Muzycznym Roma.
Na scenie debiutował kilka dekad wcześniej, jako aktor. Tuż po wojnie, w Krakowie popularna była dziecięca radiowa audycja Radiowa Gromadka autorstwa Marii Biliżanki. Według anegdoty czternastoletni Polański, będąc w grupie zwiedzających studio nagrań, ostrymi słowami wyraził negatywne zdanie na temat umiejętności zaproszonych do audycji dzieci. „To może potrafisz zrobić to lepiej?” - usłyszał ponoć od Bliżanki. „Oczywiście że tak” - odpowiedział. W ten sposób został pełnoprawnym członkiem grupy.
Pierwszym powojennym sukcesem Biliżanki była Beksa - bajka wystawiona jeszcze na deskach Starego Teatru. Przedstawienie zrealizowane z udziałem młodych adeptów przyteatralnego Studio, wśród których znaleźli się m.in. Marian Cebulski, Wiktor Sadecki i Tadeusz Łomnicki, zostało docenione, a Wesoła gromadka otrzymała własny lokal, dawny budynek Bagateli, po kilku latach zmieniając nazwę na „Teatr Młodego Widza”. Jedną z pierwszych dziecięcych gwiazd „Gromadki” był Roman Polański.
Biliżanka, zachwycona możliwościami przebojowego chłopca, szybko uwierzyła w jego talent. W 1948 roku, Polański zagrał Żaka w sztuce Anny Świrszczyński Farfurka królowej Bony. Kreację stworzył natomiast w Synu pułku Walentina Katajewa. Do roli małego chłopca, pastuszka Wani, zorganizowano duży casting. Piętnastoletni Polański pokonał wówczas ponad osiemdziesięciu kandydatów. Był starszy od konkurentów, ale wyglądał od nich młodziej. Niezgodna z metryką aparycja pozostała Polańskimu właściwie do dzisiaj. Dobijający 80-ki reżyser wciąż wygląda co najmniej piętnaście lat młodziej. „Syn pułku” był wydarzeniem - spektakl otrzymał pierwszą nagrodę na Festiwalu Sztuk Radzieckich w Warszawie, Polański otrzymał wówczas wyróżnienie.
Dziennik „Echo Krakowskie” z grudnia 1949 roku, donosił: „Przepełniona widownia żywo reaguje na przygody małego chłopca (Polański), doskonale granego przez młodocianego aktora „Wesołej Gromadki”.
Z Teatru Młodego Widza, Polański przeniósł się do „Groteski”. W listopadzie 1949 roku, zagrał Gagatka w sztuce Gwidona Miklaszewskiego Cyrk Tarabumba w reżyserii Władysława Jaremy. Po maturze, zdawał do PWST w Krakowie. Odpadł ze względu na kiepskie warunki - niski wzrost.

3.
Do (polskiego) teatru, zarówno jako aktor, jak i reżyser, Polański powrócił dopiero po trzydziestu trzech latach. W czerwcu 1981 roku, w Teatrze na Woli odbyła się premiera Amadeusza Petera Shaffera, najszerzej wówczas komentowane wydarzenie kulturalne stolicy.
Tadeusz Łomnicki notował w „Spotkaniach teatralnych”: „Zastanowiła mnie ta propozycja. Była niepodobna – przynajmniej z pozoru – do niczego, co określało dotychczasowy życiorys Polańskiego-reżysera filmowego. Zrozumiałem, że Polański szuka powrotu do teatru – sztuki, która odgrywała i być może odegra jeszcze wielką rolę w jego życiu i twórczości. Było mi przyjemnie, że zwraca się do mnie, jak gdyby ufając mej przyjaźni i opiece. Wiedziałem zresztą, że robił już dwie opery. Menotti, współczesny kompozytor, zaproponował mu pracę nad „Lulu” Berga w Spoleto – myślę, że pozostawało to w pewnym związku z tematem grozy, tu drzemiącej tuż pod niepozorną powierzchnią codzienności. Jako wyrafinowany stylista szukający prawdopodobnie nowych podniet w muzyce, zajął się też Polański reżyserią Rigoletta w Monachium. Obydwie inscenizacje zwróciły uwagę – spodziewano się szoku, jakichś szaleństw reżyserskich, jakichś niewiarygodnych pomysłów, tymczasem Polański ograniczył się do ustawienia sytuacji, rozpracowania planu świateł, poddając się bez reszty tkance muzycznej i partyturze. Teraz chciał nie tylko wyreżyserować przedstawienie teatralne, ale i zagrać w nim. Grywał w filmach, to prawda, lecz rola Mozarta miała być pierwszą jego rolą teatralną po wielu latach przerwy, po wielu latach dzielących go od granego w młodości, w dzieciństwie niemal, Syna pułku Katajewa.”
Jan Matyjaszkiewicz, grający w „Amadeuszu” niewielką rolę cesarza Józefa II, po latach, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, szczegółowo opisywał tamto doświadczenie: „Polański grał rolę Mozarta. Łomnicki o jego aktorstwie wypowiadał się z ironią, ale miał wielkie nazwisko na plakacie. Sam zagrał Salieriego. Ja dostałem epizodzik cesarza Józefa II. (...) Premiera. Łomnicki cudownie grał swoją rolę, ale bez żywszych reakcji widowni. Wszedłem do swojej pierwszej scenki jak ten pajac, ze śmiechem. Nad Salierim górowałem jako cesarz, któremu wszystko wolno. Tadeusz oniemiał - schodząc ze sceny, dostałem brawa. Nie on. Cóż, przypadek. Niesamowite owacje przy ukłonach. Polański i Łomnicki wciąż wychodzą przed szereg. Zmęczony Łom mówi w końcu do mnie: "Idź". Chwyciłem fraczek z tyłu i podszedłem do publiczności. Takich braw nie miałem od czasów STS! Pan Roman potraktował mnie jak cesarski poddany i ukląkł przede mną. Wyciągnąłem dłoń, a on, stary szmirus, zamiast ją uścisnąć, ucałował. Łomnickiego wbiło w ziemię.”
Obejrzenie Amadeusza Polańskiego należało do dobrego tonu towarzyskiego. Na spektaklach w „Teatrze na Woli” spotykała się śmietanka towarzyska stolicy. - „O, przed kasą Pan Wiesław Ochman, pani Zofia Rysiówna, inne twarze znane ze sceny, z telewizyjnego okienka” - ekscytowała się Bronisława Belusiak z tygodnika „Razem”. I dodawała: „Premiera - i nie tytko kibice, ale także znawcy, smakosze orzekają, że to ogromne wydarzenie artystyczne. Że mistrzowska reżyseria. Że kreację Tadeusza Łomnickiego, jako Salieriego, należy postawić w rzędzie najwybitniejszych dokonań aktorskich. Pełen sukces. Pełna kasa. (...) Widownia teatralna nabita tak, jak to bywa jedynie podczas niektórych spektakli na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Wszystkie miejsca siedzące i stojące zajęte. Tego jeszcze Teatr na Woli nie widział, choć było już na tej scenie kilka dobrych spektakli. Na koniec burza braw. Owacja. Mnóstwo kwiatów. Jedni rzucają je na scenę. Inni wbiegają z ogromnymi bukietami. (...) Polański nieskromnie wyznaje: spodziewałem się sukcesu, ale aż takiego - nie.”
Spektakl rzeczywiście był sukcesem, chociaż nie wszystkie recenzje były jednoznacznie pozytywne. W sumie Polański zagrał w Polsce kilkadziesiąt zakontraktowanych przedstawień, zawsze przy nadkompletach. Łomnicki zwierzał się, że tuż przed wyjazdem do Paryża, wielki polski reżyser zaproponował wybitnemu aktorowi reżyserię Szekspirowskiego „Ryszarda III” z Polańskim w roli tytułowej. Szkoda, że nic z tych planów nie wyszło.
Ostatnim, jak dotąd, teatralnym przedsięwzięciem, w którym Polański zaznaczył swoją obecność, tym razem jako opiekun artystyczny, był Taniec wampirów Jima Steinmana i Michaela Kunza w Teatrze Muzycznym „Roma”.
Wiedeńską prapremierę Tańca wampirów inspirowanego filmem Polańskiego Nieustraszeni pogromcy wampirów, obejrzało prawie milion widzów. Kolejne realizacje powstawały w Stuttgarcie, Hamburgu i na Broadwayu. Polska wersja musicalu, ze znakomitą scenografią Borysa Kudlički, animacjami Piotra Dumały, stylowymi kostiumami Doroty Kołodyńskiej, oraz niezłym aktorstwem i śpiewem Malwiny Kusior, Łukasza Dziedzica, Roberta Rozmusa, Kuby Molędy i Grażyny Strachoty, również cieszyła się powodzeniem i była pokazywana z sukcesem aż do wygaśnięcia licencji.
Kilka miesięcy temu, w polskim środowisku teatralnym pojawiły się sensacyjne doniesienia, jakoby Roman Polański miał podjąć się reżyserii współczesnej sztuki w jednym z prywatnych stołecznych teatrów. Wprawdzie na plotkach tym razem się skończyło, ale być może doczekamy się jeszcze jednego, scenicznego come-backu twórcy Pianisty. Tadeusz Łomnicki pisał przecież w „Spotkaniach...”: „(Polański) wspominając odległego „Syna pułku” wspomni zarazem tę nie opuszczającą go przez całe życie miłość do teatru, do owej tajemniczej atmosfery wszystkiego, co rozgrywa się na scenie, za kurtyną, za kulisami, do tego niezwykłego zapachu teatru, w którym zmieszane są ledwo uchwytne wonie kurzu, szminki, dekoracji.”
Czy pamięta o tym nadal?

filmoznawca, historyk kina, krytyk, wykładowca w Szkole Filmowej w Łodzi. Autor lub współautor kilkudziesięciu książek z zakresu filmu i teatru. W 2020 roku opublikował Wpadnij, to pogadamy... – rozmowy o teatrze z Krzysztofem Orzechowskim.