3/2012

Lament i pomsta

Hekabe w warszawskim Polskim ma formę dramatu-oratorium. To podwójny debiut reżyserki Karoliny Labakhua i scenografki Marty Zając, z wiodącą rolą Jadwigi Jankowskiej-Cieślak i muzyką Aleksandra Kościowa.

Obrazek ilustrujący tekst Lament i pomsta

fot. Marta Ankiersztejn

Widownia jest mała, ustawiona amfiteatralnie na dużej scenie Teatru Polskiego. Publiczność, oślepiona jaskrawym światłem reflektorów, wpierw kontempluje rozciągniętą w poprzek dekorację, którą z lewej strony zamyka zespół złożony z wiolonczeli, altówki, klarnetu i perkusji. Z prawej, za na wpół opuszczoną żelazną kurtyną (która też wpisana została w zamysł scenograficzny Marty Zając) majaczy w półmroku właściwa, pusta teraz widownia teatralna, symbolizująca Hades. Dekoracja intryguje. Przypomina swą prostotą i wyrazistością znaków syntetyczne, podestowe, złożone z nielicznych, czytelnych symboli koncepcje Władysława Daszewskiego (Samuel Zborowski, Powrót Odysa, Kordian) czy Andrzeja Pronaszki w Schillerowskich Dziadach (z sukcesem do prostego podestu wrócił w 2004 roku w Królu Edypie w reżyserii Gustawa Holoubka – Marcin Stajewski). Proste, hieratyczne formy, tło z niklowanej blachy; po obu jej stronach zwisają dwa ponure kształty, ścięte skośnie jak ostrza gilotyny. W wysokim prześwicie jest miejsce na Chór Trojanek w spływających całe metry do ziemi rdzawo-krwawych szatach.
W nieprzyjaznej, zimnej scenerii wyimaginowanego obozu Greków u wybrzeży barbarzyńskiej Tracji rozegra się ostatni akt życiowej tragedii najważniejszej z żon króla Priama, matki sławnych dzieci: Hektora, Parysa i Kasandry, i kilkanaściorga dalszych. Wojnę przeżyli jedynie młodziutki Polymestor, wraz ze złotem Troi oddany na przechowanie przyjaznemu królowi trackiemu, Kasandra i najmłodsza córka Polyksena, która wraz z matką i siostrą stała się branką Agamemnona.
Jak pisze Jerzy Łanowski, tłumacz i badacz dramaturgii Eurypidesa, w Bizancjum i wczesnym chrześcijaństwie zapożyczano się u niego, w Dramacie o męce Chrystusowej widząc w cierpiącej małżonce Priama figurę Matki Boleściwej. Hekabe i Trojanki akceptował jeszcze renesans, potem jednak tragedie te zostały odrzucone jako nazbyt okrutne i nieodpowiadające idealnym kanonom Arystotelesa. Wersja, jaką wybrał autor, nie pochodzi też od Homera, jest zupełnie inna, gdyż Eurypides czerpał z niezachowanego „cyklu epickiego”, opowiadającego losy bohaterów wojny trojańskiej w szerszej perspektywie – przed i po Iliadzie, aż po śmierć Odyseusza. Wedle eposu Achilles miał się zakochać w Polyksenie, a Trojankę ofiarowano po jego zgonie z dwóch powodów – na życzenie ducha i dla zyskania pomyślnych wiatrów, podobnie jak wcześniej Ifigenię, którą Eurypides wybrał na bohaterkę swej ostatniej tragedii. Hekabe mówi zresztą o córce „żona – nie żona, panna – nie panna”, czyniąc aluzję do jej mistycznego związku z herosem, śmiertelnie ranionym przez Parysa strzałem w piętę.
Tragedia dzieli się na dwie części – w pierwszej, w ekspozycji, duch Polydora opowiada, jak król Traków Polymestor zabił go dla złota i kazał wrzucić ciało do morza; następnie dowiadujemy się o decyzji rady Greków, by poświęcić Polyksenę. W drugiej celem Hekabe, po odkryciu morderstwa syna i domyśleniu się, kto był tego sprawcą, jest zemsta. Mamy tu podzieloną na etapy reakcję żałoby: depresja – bunt – próba przebłagania losu w osobie Odysa – apatia (pogodzenie z nieuchronnym) – obudzona chęć odwetu po ostatecznym ciosie, czyli śmierci syna – manipulacja Grekami w osobie Agamemnona (i jego cicha zgoda na zemstę) – akt zemsty – przyjęcie z godnością klątwy Traka („– w sukę się zmienisz o płonących oczach; – to mnie nie martwi po zemście na tobie”) – odejście z własnej woli na stronę umarłych. Słabość i poniżenie starej kobiety, samotnej wobec armii Greków i sług króla Tracji, zmienia się w siłę: bezradność – w przebiegłość, pozorna ugodowość – w okrucieństwo. „Żądza zemsty może człowiekowi słabemu dać siły duchowe dla dokonania tego, co by się zdawało niemożliwe. Zemsta steruje postępowaniem, wszystko inne jest nieważne – pisze Łanowski. I dodaje: – Szlachetny patos jest w tej tragedii po stronie kobiet”.
Dramatyczna, sensacyjna wręcz akcja Hekabe nie jest tak doskonałym starożytnym kryminałem jak Edyp Sofoklesa, ale i tak dość tam suspensów i przeciwstawnych sobie racji, by tragedia dobrze brzmiała i dzisiaj. Aż dziw, że nie grano jej po wojnie, dopiero w ostatnich latach mieliśmy czytanie dramatu u Tadeusza Słobodzianka w ramach cyklu „Toksyczna rodzina antyczna”, jego polską prapremierę w reżyserii Łukasza Chotkowskiego w Bydgoszczy i teraz przedstawienie Karoliny Labakhua, która zdecydowała się na formę dramatu-oratorium. Jak na dyplomową pracę jest ono bardzo dojrzałe i co ważniejsze, harmonijne – widać, w jakiej symbiozie pracuje reżyserka ze scenografką (Marta Zając) i autorem opracowania muzycznego (Aleksander Kościów). Z poszanowaniem dla tekstu, zrozumieniem i zachowaniem greckich podziałów na epejsodiony, przeplatane kantatami i melorecytacjami Chóru. Zero wydziwiania i brewerii. W tym sensie można by powiedzieć, że przedstawienie jest szkolne, ale świadczy tylko o tym, że młoda reżyserka odebrała dobrą szkołę.
Labakhua, biorąc na warsztat tragedię zemsty, dodała do niej coś więcej, traktując Hekabe jako postać graniczną, zawieszoną między starożytną postawą koniecznej, obowiązkowej odpłaty za krzywdę a świtającą w oddali chrześcijańską filozofią wybaczania. Dlatego Przodowniczka Chóru w finale śpiewa odchodzącej z wolna do Hadesu, uśmiechniętej łagodnie Hekabe solową pieśń wedle Ewangelii według św. Mateusza – „Ego autem disco vobis: diligite inimicos vestros” („A ja wam powiadam: miłujcie waszych nieprzyjaciół”). „Kiedy po raz pierwszy przeczytałam Hekabe, pomyślałam, że jest nie do zrobienia – mówiła w wywiadzie reżyserka. – To bardzo trudny tekst, który właściwie nie ma zakończenia. Długo myślałam, jak go wystawić, by korespondował ze współczesnym widzem i naszymi czasami. Ponieważ o Hekabe mówi się, że to dramat zemsty, uznałam, że w dzisiejszej rzeczywistości, po doświadczeniach I i II wojny światowej, jest sens mówienia o zemście w kontekście wybaczenia”.
Jasny przekaz jest czymś odświeżającym w młodym teatrze, często jedynie – by sparafrazować Szekspira – głośnym, wrzaskliwym i nic nie znaczącym. Labakhua wiedziała, co chce powiedzieć i co – za sprawą obrazów i światła – pokazać. Jej scenariusz jest prosty i zwarty; by nie mnożyć wątków, zrezygnowała z detalicznych opisów masakry, jaką zgotowały Trojanki synom oślepionego trackiego króla, z rozmowy Polymestra z Agamemnonem, w której ten obłudnie tłumaczył, że popełnił zbrodnię na synu Hekabe dla dobra Greków, oraz z przepowiedni o śmierci Kasandry. W jej ujęciu i interpretacji Jadwigi Jankowskiej-Cieślak Hekabe jest postacią, której zaplecze duchowe stanowią zarówno poglądy Anaksagorasa na temat pierwszej zasady: myślenia (nous), jak sofistów, w tym Protagorasa z Abdery, który powiadał, iż człowiek jest miarą wszechrzeczy (za uleganie takim wpływom Eurypides doczekał się zarzutów o bezbożność). Przypomnijmy modlitwę Hekabe z Trojanek: „Oparcie ziemi, któryś jest na ziemi / Kimkolwiek jesteś, zagadkowy Bycie / Zeusie, czyś ładem Przyrody, czy Myślą / ludzką, ja czczę cię, bo zawsze bezgłośny / drogą ku prawu wiedziesz ludzkie sprawy...”. Los swymi obrotami wskazuje drogę – ostateczne decyzje należą jednak do człowieka. Więc ludzie, nie figury na koturnach, są bohaterami tej tragedii. A wybaczenia – bądź przynajmniej zrozumienia racji – oczekuje się od widzów.
Jaskrawe światło przygasa do gęstego mroku. Sceniczne dzianie zaczyna się złowieszczym, dramatycznym dźwiękiem bębnów. Z dymów, z zaświatów wyłania się zwierzające się ze swych nieszczęść, nawiedzające w snach matkę widmo nie opłakanego Polydora (Paweł Krucz). Następnie z wanny, nasuwającej skojarzenia zarówno z trumną, jak katafalkiem, służebna i córka wyprowadzają starą, niedołężną Hekabe. Jadwiga Jankowska-Cieślak grywała już role bohaterek antycznych, nawet debiutowała w Warszawie jako Elektra w sztuce Giraudoux na deskach Teatru Dramatycznego. Sporo wody upłynęło – w tym spektaklu najbardziej może czuje się jej wielkie skupienie, analityczne podejście do dramatycznych ciosów losu, jakby sama była jednocześnie preparatem pod mikroskopem i jego badaczem. Zresztą często mówi o sobie w trzeciej osobie, co powiększa dystans. Ile jeszcze zniesie? Ile wytrzyma? Co zrobi, by przywrócić zachwianą równowagę, zbalansować ludzko-boski ład, spełnić wszelkie powinności?
Błaga o łaskę dla córki Odysa (Paweł Ciołkosz), który byłby się ugiął, po przypomnieniu łaski, jaką mu niegdyś wyrządziła w Troi, nie wydając szpiega siepaczom – to tu następuje wściekła tyrada Hekabe („O, niewdzięczne plemię!”) – ale nie zrobi tego, bojąc się utraty twarzy po kolegialnej decyzji Greków. Chce iść na stos, ale to poświęcenie zostaje odrzucone. „Jestem najbiedniejsza z ludzi” – jęczy, kuląc się na ziemi jak czarna poczwarka, wstaje nieporadnie, macając ziemię jak ślepa. Po opowieści posłańca o heroicznej postawie córki w chwili śmierci (Taltybiosa gra Dominik Łoś) błaga tylko, by nie zbezczeszczono zwłok. Krwawy duch Polykseny (Natalia Sikora) odchodzi do Hadesu. Rozpacz matki nie zdążyła wybrzmieć, gdy służąca (Magdalena Smalara) przywozi na szpitalnym wózku ciało (zabieg stosowania przewoźnych platform zwanych ekkyklemat, podobnie zresztą jak rozwiązań deus ex machina, był charakterystyczny dla Eurypidesa i trafnie został tutaj przypomniany).
Zaskoczenie. Krucha, złamana Hekabe nie zdążyła jeszcze ochłonąć, a tu spada kolejny cios. Na wózku leży topielec. Matka mimo wróżebnych snów nie wierzy, obrysowuje dłońmi kontur jego ciała, jakby bała się go dotknąć, po czym przysiada blisko i tuli w ramionach trupa syna, którego fale wyrzuciły na brzeg. Jej bezgłośny krzyk, jak depresyjny, rozpaczliwy krzyk ekspresjonistycznej postaci namalowanej przez Muncha, pozostaje głęboko w pamięci. Widownię znów oblewa jasne światło, gdy następuje oświecenie Hekabe, wykrycie drogą dedukcji sprawcy zbrodni. Ów trup na marach, ponownie przykryty, stanie się tajnym oskarżycielem, gdy Hekabe, przebrana w czerwoną suknię, uknuje plan osobistej zemsty, przekonując Agamemnona (Redbad Klijnstra), by go cichcem zaakceptował, skoro sam nie ukarze zbrodniarza – znów, jak Odys, by nie stracić twarzy, by nie plotkowano, iż uczynił to ze słabości, dla branki Kasandry. Król nie wierzy, iż plan się uda („kobiety jednak lekceważę”), lecz Hekabe wie lepiej, iż „ciężko jest walczyć z tłumem”. Tekst można by przykroić jeszcze bardziej feministycznie, ale i to wystarczy. Tu nie tylko patos, ale i siła – bo w jedności siła – jest po stronie skrzywdzonych i poniżonych kobiet.
Trup Polydora, wciąż obecny na scenie, jest też upostaciowaniem tragicznej ironii (kłamca Polymestor sądzi, iż to ciało poświęconej na stosie Polykseny) oraz przedmiotem przewrotnej intrygi Hekabe, wabiącej chciwego Traka do namiotu, gdzie czekają już trojańskie niewolnice. Oślepiony, pozbawiony potomstwa, Polymestor (Leszek Teleszyński) maca niepewnie żelazną ścianę, tę ścianę płaczu wszystkich bohaterów tragedii. A pogańska Hekabe, po swojemu rozumiejąca prawa boskie, zmierza w stronę przejścia, nie tylko do innego świata, ale do innej, nowej kultury, naznaczonej wybaczeniem, gdzie ludzie potrafią modlić się za tych, którzy ich prześladują.

Teatr Polski w Warszawie
Hekabe Eurypidesa
reżyseria Karolina Labakhua
scenografia i światła Marta Zając
opracowanie muzyczne Aleksander Kościów
premiera 10 grudnia 2011