3/2012

B jak blokowisko

Między nami dobrze jest w Teatrze Zagłębia zostało zrealizowane w poetyce wideoklipu: na scenie obecny jest didżej i serwowana przez niego muzyka, a aktorzy wypowiadają swoje kwestie do publiczności.

Obrazek ilustrujący tekst B jak blokowisko

Tomasz Zakrzewski

Wystawienie w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu dramatu Doroty Masłowskiej Między nami dobrze jest dwa lata po docenionej przez krytykę, zapraszanej na festiwale i nagradzanej prapremierowej inscenizacji Grzegorza Jarzyny nieuchronnie prowokuje do konfrontacji i porównań: jak tym razem reżyser poradził sobie z niełatwym przecież tekstem, jaki sposób znalazł na pokrętny i absurdalny świat autorki. Powidoki poprzednich spektakli narzucają się tym bardziej, że w Polsce to dopiero trzecia sceniczna realizacja tego dramatu, po wspomnianej już w TR Warszawa (w koprodukcji z berlińską Schaubühne) i niezbyt udanej tegorocznej – w krakowskim Teatrze Bagatela. Spektakl Jarzyny krytycy docenili przede wszystkim za umiejętne wyeksponowanie walorów tekstu, stworzenie przestrzeni, w której brzmiał on lekko i dowcipnie, pęczniejąc od kalamburów i gier słownych. Jakkolwiek nie zabrakło również głosów krytykujących wizualną elegancję przedstawienia, która zdaniem recenzentów kłóciła się ze zdegradowanym światem bohaterek dramatu. Z kolei brzydotę wizualną zapisaną w didaskaliach wyeksponował Andrzej Majczak, reżyser krakowskiej premiery. Niestety – co podkreślano w recenzjach – nie wystarczyło to do stworzenia interesującej interpretacji.
Realizacji Piotra Ratajczaka z całą pewnością nie można zarzucić ani nadmiernej estetyzacji, ani interpretacji spłaszczającej, sprowadzającej dramat Masłowskiej do komedii obyczajowej, tyle że napisanej specyficznym językiem. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że reżyser jest wierny literze dramatu, co oznacza, że nie traci nic z absurdalnego humoru autorki (w czym duża zasługa aktorów), a przy okazji tworzy na scenie sugestywną wizję świata uwięzionego na kartkach papieru, uruchamia jego potencjał dramatyczny. Masłowska napisała Między nami... na zamówienie berlińskiego festiwalu poświęconego tożsamości i historii, toteż w sztuce pojawia się kilka wątków krążących wokół następujących tematów: piętno historii (ujawniające się w postaci stale pukającej do drzwi II wojny światowej), brak porozumienia między pokoleniami czy kryzys narodowej tożsamości.
Ratajczaka mniej interesuje rozpad międzypokoleniowych więzi czy tożsamość zbudowana na wojennej traumie. W przeciwieństwie do spektaklu Jarzyny, w którym II wojna była stale obecna w świadomości bohaterów jako punkt odniesienia do bezustannie reprodukowanego medialnego bełkotu, tutaj historyczna perspektywa zostaje nieco zatarta na rzecz obecnej w dramacie krytyki współczesnego społeczeństwa. Reżyser eksponuje rzeczywistość ludzi upośledzonych ekonomicznie, co w tym przypadku oznacza również wąskie horyzonty myślowe, trwanie w poczuciu beznadziei i życiowej stagnacji. Jeśli ktoś żyje poniżej minimum socjalnego – zdaje się sugerować twórca – jego wyobrażenia o świecie i oczekiwania są sztucznie kreowane przez media.
Obskurne mieszkanie, o którym w didaskaliach mówi Masłowska, w spektaklu Ratajczaka zostało zastąpione przez przestrzeń mniej dosłowną. Matylda Kotlińska zaprojektowała miejsce, które przypomina zaplecze sklepu albo magazyn wypełniony lasem plastikowych skrzynek, które od czasu do czasu przekłada Halina, specjalistka od przemieszczania „palet towarowych w przestrzeni sklepowej klasyczną metodą fizyczną”. Pnące się do sufitu rzędy białych pojemników są równocześnie pseudościanami mieszkania, w którym żyje trzypokoleniowa rodzina – co dodatkowo podkreśla jej funkcjonowanie na marginesie, egzystowanie na zapleczu życia. Granice skromnego pokoju wyznacza turecki dywan, który kiedyś był zapewne oznaką dobrobytu, a dzisiaj jest tylko niemodnym anachronizmem, symptomem ekonomicznego ubóstwa. Centralną częścią mieszkania i stałym punktem w codziennej egzystencji matki, babki i wnuczki jest niewidoczny dla widzów telewizor (aktorki siadają przodem do publiczności, sugerując jego istnienie w przestrzeni widowni).
Wobec braku innych możliwości telewizor staje się dla nich oknem na świat i skutecznie zastępuje różne deficyty: brak wolnego czasu oraz perspektywy wyjazdu na urlop, brak funduszy na egzotyczne podróże i zagraniczne doświadczenia kulinarne, brak wspomnień i pozytywnych wrażeń. Jest również skuteczną alternatywą dla rozmowy, która najczęściej się nie odbywa. Jeśli bohaterki coś mówią, to rzadko do siebie (aktorki wyrzucają słowa przed siebie, w stronę publiczności). Nie tylko nie ma między nimi porozumienia mentalnego, nie ma również zwykłego dialogu. Tył sceny zamyka horyzont, który udaje obdrapaną ścianę w bloku albo wspomnienie po popękanej powojennej kamienicy. Kiedy podnosi się horyzont, zza obskurnej ściany wyłania się gładki świat glamour, którego bohaterki nigdy osobiście nie doświadczą, znając go głównie z ekranu telewizora i znalezionych na śmietniku czasopism.
Obraz życia Haliny, jej córki – Małej Metalowej Dziewczynki, matki – Osowiałej Staruszki oraz sąsiadki Bożeny jest karykaturalnie wykrzywiony, przesadnie negatywny. To raczej ponura wegetacja niż sensowne istnienie, a jednak bohaterki w interpretacji sosnowieckich aktorek mają w sobie dużo siły witalnej, jakąś desperacką potrzebę życia. Pewna siebie Halina Małgorzaty Sadowskiej, wystylizowana na bazarową modnisię: w legginsach w panterkę i w różowej bluzeczce, nie tylko nie poddaje się przeciwnościom losu, ale i niechętnie żegna się z młodością. Mała Metalowa Dziewczynka (debiutująca na scenie Martyna Zaremba) to pełna entuzjazmu i nieco naiwna buntowniczka z blokowiska, która pragnie uciec od przyziemnej, prostackiej egzystencji matki, chociaż jedyną wiedzę o świecie czerpie z Internetu. Jest jeszcze babcia, Osowiała Staruszka, której świat przeminął wraz z II wojną światową (świetnie ucharakteryzowana Elżbieta Laskiewicz) i gruba Bożena (Maria Bieńkowska) – typ wpadającej na plotki sąsiadeczki z klatki. Wymieniając się przepisami na leczo ze starej mielonki, bohaterki przeglądają gazetki reklamowe z Tesco, czytają horoskopy, porady z magazynu „Nie dla Ciebie”, rozwiązują psychotesty i rozwiązane krzyżówki oraz wpatrują się w monitor telewizora, karmiąc się naiwną wiarą w lepsze życie.
Oglądanie telewizji jest w tym domu głównym elementem codziennej egzystencji, podstawową rozrywką i przyzwyczajeniem bohaterek, stąd czerpiących powierzchowną wiedzę o świecie. Slogany z pism dla kobiet projektują ich emocje i przekonania. Nieosiągalny świat przybierze więc postać modnie ubranych celebrytów, wdzięczących się w wystudiowanych pozach niczym bohaterowie sesji zdjęciowych z kolorowych magazynów, od których bohaterki dzieli przepaść mentalna i finansowa. Reżyser nadał swej wypowiedzi formę wideoklipu, wprowadzając na scenę didżeja wyznaczającego rytm codzienności, ulepionej z banalnych epizodów. Tę epizodyczność podkreśla struktura spektaklu, podzielonego na fragmenty przeplatane rytmicznymi sekwencjami ruchowymi i mocnymi muzycznymi refrenami. To właśnie radiowy didżej, po przyjściu II wojny światowej, włączy utwór Między nami dobrze jest zespołu Siekiera, który kiedyś zainspirował Masłowską do napisania dramatu. W tym ostatnim tańcu, do którego poderwą się wszyscy bohaterowie, otrzepując ubrania z pyłu gruzowiska, będzie coś desperacko tragicznego, tak jakby wykrzykując tytułowy slogan, próbowali zaklinać rzeczywistość, bo o jej afirmacji nie może być mowy.
W rozmowie zamieszczonej w programie spektaklu reżyser sugerował, że wybór sztuki Masłowskiej nie był przypadkowy. Chęć porozumienia z sosnowiecką widownią wywarła też niemały wpływ na interpretację dramatu. Zdaniem twórcy, teatralna publiczność z mniejszych ośrodków „ma większe »doświadczenie bloku«, wymieszania różnych narracji, rozwarstwienia ludzi, nie żyje na co dzień w enklawach”, ma zatem większą świadomość kulturowych i społecznych podziałów. Nie wiem, czy to przemyślane, precyzyjnie skonstruowane przedstawienie nawiąże kontakt z widzami Teatru Zagłębia. Być może tak. Z całą jednak pewnością ma szansę odzyskać publiczność bardziej wymagającą i otwartą, z którą kontakt został w Sosnowcu kiedyś zaniedbany.

Teatr Zagłębia w Sosnowcu
Między nami dobrze jest Doroty Masłowskiej
reżyseria i opracowanie muzyczne Piotr Ratajczak
scenografia Matylda Kotlińska
kostiumy Grupa Mixer
ruch sceniczny Arkadiusz Buszko
premiera 14 października 2011

doktor nauk humanistycznych w Zakładzie Teatru i Dramatu Instytutu Nauk o Kulturze UŚ, redaktorka „Opcji”.