4/2012

Wielki błękit, stateczek z papieru

Tematem kameralnego spektaklu Natalii Sołtysik jest rozpamiętywanie rodzinnej przeszłości. W Szczecinie inscenizowany przez nią dramat Fossego ma dodatkowy smak – rzecz dzieje się w rodzinie marynarskiej.

Obrazek ilustrujący tekst Wielki błękit, stateczek z papieru

Bartłomiej Sowa

Sztuki Jona Fossego wystawiane były w najlepszych polskich teatrach, lecz niezbyt często. W 2001 roku po Imię w Teatrze Współczesnym w Warszawie sięgnęła Agnieszka Glińska, obecnie w Teatrze Na Woli Matkę i dziecko oraz Letni dzień wystawia Izabella Cywińska. Te dwie sztuki (Imię, Matka i dziecko) uchodzą za najważniejsze, co może po prostu oznaczać: najbardziej znane w obszernym dorobku norweskiego pisarza. Język Fossego, często określany jako postmodernistyczny, paradoksalnie współgra z nieco duszną, psychologiczną atmosferą; nieprzypadkowo norweski pisarz przetłumaczył na nynorsk (swój język ojczysty i literacki) Peera Gynta Henryka Ibsena.
Zacznijmy od wyboru sztuki, gestu ważnego u twórczyni, której dyplomem były trzy jednoaktówki Yukio Mishimy wystawione w warszawskim Współczesnym, a zatytułowane Szafa. Z przedpremierowych anonsów wynika, że w wyborze uczestniczyła Anna Augustynowicz. Po niedawnych, jubileuszowych dyskusjach w szczecińskim Współczesnym ten fakt – opieka nad młodą reżyserką – wydaje mi się ważny. W spektaklu widać bowiem pewne podobieństwa i dość zasadnicze różnice (nie tylko te oczywiste, wynikające z odległości między początkiem kariery a jej kulminacją) stylu dyrektorki artystycznej tej sceny oraz stylu budowanego przez Natalię Sołtysik.
Fosse okazał się dobrym wyborem na początek. Przede wszystkim dlatego, że daje pole do popisu, stawia przed reżyserką trudne zadania, także to najważniejsze – prowadzenia aktorów. Jednocześnie otwiera możliwość zwrotu ku teatralnej tradycji. Jest tyle „nowoczesny” (w warstwie językowej), ile „tradycyjny” (w tematach, odwołaniach). Można wyobrazić sobie „chłodne” lub „gorące” wystawienie jego sztuk, pójście ku ibsenowskim skojarzeniom, ku teatrowi naturalistycznemu, psychologicznemu lub eksperymentatorskiemu. Wyobrażam sobie spektakl w reżyserii Augustynowicz sprzed dwudziestu lat, wykorzystujący ekrany i mikroporty, ascetyczny, zimny. Nie mam problemu z umiejscowieniem tego samego dramatu bliżej spektakli realizowanych przez nią dzisiaj, nasyconych zróżnicowanymi środkami.
Wybór dramatu ma jeden jeszcze ciekawy aspekt – Fosse opowiada bowiem o podsumowywaniu życia dokonywanym przez niespełnioną artystkę. Opowieść taka w rękach młodej reżyserki narażona była na spłaszczenie, albowiem zadawanie na początku pytań o koniec, odwracanie perspektywy, brzmieć może patetycznie i nieautentycznie. Równie delikatną kwestią wydaje mi się dywagowanie na temat „istoty sztuki”. Natalia Sołtysik unika pułapek prawdopodobnie dlatego, że buduje na scenie równowagę pomiędzy głosem bohaterki znajdującej się na końcu życiowej drogi i jej młodego wcielenia. Zasługa w tym zresztą duetu Anny Januszewskiej i Barbary Biel, wspomaganego wyrazistymi kreacjami Matki (Krystyna Maksymowicz), Siostry (Ewa Sobczak) i w tle Siostry po latach (Magdalena Myszkiewicz) z odsuniętymi na plan dalszy postaciami męskimi (Michał Lewandowski, Grzegorz Młudzik, Konrad Pawicki, Jacek Piątkowski). To odsunięcie figur męskich, zapisane w tekście sztuki, wydaje mi się także istotne w kontekście rozważań na temat kobiet w teatrze. Trudno wyciągać wnioski na podstawie jednej z pierwszych prób reżyserki, jednak zauważyć trzeba, że w tym spektaklu aktorki nie mogą narzekać na brak interesujących zadań.
Konstrukcja spektaklu wystawianego na małej scenie, w Malarni, jest adekwatna do tematu i nastroju sztuki. Ramę stanowią rozważania starej kobiety o tym, czym jest sztuka i jaki ma związek z życiem. Zauważyć w tym trzeba zarówno wątek metaliteracki i metateatralny, jak i istotne dziś zagadnienie autobiograficzności aktu twórczego. Scenografię tworzą symbolicznie zamalowane do połowy na niebiesko białe płótna. Wystylizowana jak na obrazach rodzajowych Anna Januszewska opowiada o swojej niemocy twórczej, braku sukcesów i o stwarzaniu każącym ponawiać próby – od rysunków młodej dziewczyny po tę najważniejszą, wywołanie z przeszłości wizerunku „dziewczyny na kanapie”, którą była ona sama. Sceny z rodzinnego domu stanowią zawartość pamięci malarki i treść zamierzonego, ostatniego obrazu. Lazurowe wypełnienie płócien nawiązuje do najważniejszych wydarzeń z przeszłości, czytanych tu trybem psychoanalitycznym.
W Szczecinie sztuka Fossego ma dodatkowy smak. Opowiada bowiem o rodzinie marynarskiej. Żona i dwie siostry czekają na wiecznie nieobecnego ojca. Ojciec przysyła pocztówki – rzecz dzieje się więc zdecydowanie w innej niż dzisiejsza epoce. Mowa jest o rzadkich telefonach, niedostatecznie chętnie pisanych listach. Tylko pocztówki, jak w marynistycznej powieści sprzed lat. Czekając na ojca, siostry dojrzewają, a matka znajduje pocieszenie w ramionach szwagra. Historia sama w sobie banalna, podpowiadająca rodzajowe scenki, które zostają zresztą wprowadzone – poranek w domu kobiet, szlafroki, bielizna, wychodzenie po zakupy, przebieranki w sypialni sióstr. Wszystko to pomieszczone zostało na niewielkiej, trochę dusznej przestrzeni, będącej tyle przestrzenią wspomnianego domu, ile przestrzenią wyniesionych z przeszłości urazów.
Lekcja uczuć i lekcja seksualności, pobierana w dzieciństwie, waży na całym życiu – delikatne przebitki pokazują klęskę związków z mężczyznami. Pozostaje sztuka, zadanie skłaniające do „przepracowywania” scen zdrady matki, powrotów ojca z prezentami dla dziewczynki, którą córka tymczasem przestała być. Z dialogów między siostrami dowiadujemy się też o konflikcie rodzinnym odnawianym w momencie choroby, starości, śmierci rodziców.
W tej opowieści córka trzyma stronę ojca – tą, która zdradziła, jest matka. Widzom trudno jednak pójść za urazami córki, zwłaszcza gdy patrzy na pragnienia wszystkich obecnych na scenie kobiet. Łatwiej zmierzać ku konkluzji, iż wszystko, w tym zmysłowość, pozostanie zaledwie na obrazach. Jeśli zaś nie na obrazach, nie w sztuce, rozpłynie się na białym tle, uwięźnie jak życie w trumnie, w którą zamienia się kanapa ustawiona w centrum salonu. Właściwie historia banalna: rozpamiętywanie u kresu życia ran odniesionych w rodzinie, spory między „stroną matki” i „stroną ojca”, lojalność i zawód. Sołtysik nadaje temu banałowi głębię. Uzyskuje ją między innymi przez subtelne i zmysłowe pokazanie seksualności przez dwa duety: sióstr oraz matki i wujka. Pierwszy duet zmierza od konfliktu i różnicy pomiędzy dzieciństwem a młodością do porozumienia kobiet, odnajdujących własne lustrzane odbicie w siostrze. Drugi, niepozbawiony komediowo-farsowego charakteru, oddaje dojrzałe pożądanie. Psychologiczny węzeł zostaje rozluźniony przez ironiczne wtręty – córka bawi się zrobionymi z papieru stateczkami, wodząc nimi po ciele matki. W jednym z dramatycznych momentów wydobywa mały stateczek z ust matki. Z większym modelem „wypływa” na spotkanie wuja-intruza. W scenie nieoczekiwanego powrotu ojca do domu i przyłapania in flagranti żony z bratem z góry lecą na aktorów gumowe ryby. Pożądanie aktorzy pokazują, wykonując ekwilibrystyczne ruchy językami. Te sposoby na osłabienie w sztuce patosu rozważań u kresu życia, podbitego kontekstem rozważań nad istotą sztuki, wydają mi się dobrymi sygnałami. Widać w nich zmysł ironii i potrzebę zabawy teatrem, bez których ten spektakl byłby nudną piłą.
Zadanie ułatwili Natalii Sołtysik aktorzy. Zwłaszcza role kobiece i rola wujka wydają się stworzone dla obsadzonych w nich artystów. Scenografia znakomicie wypełniła niewielką przestrzeń Malarni. Kostiumy pomogły wydobywać poszczególne warstwy czasowe i nadbudowywać je nad nadrzędną kwestią „malowania z pamięci”. Muzyka spięła całość.
Być może Natalia Sołtysik jest jeszcze reżyserką trochę nieśmiałą, jednak nie można powiedzieć, że nie próbuje szukać własnej drogi. Nieśmiałość bywa dobrą cechą, skutkuje starannością i konsekwencją realizacji.
 

Teatr Współczesny w Szczecinie
Dziewczyna na kanapie Jona Fossego
tłum. Ewa Partyga
reż. Natalia Sołtysik
scenogr. Anna Czarnota
kost. Katarzyna Pielużek
muz. Daniel Szwed, Dagny Nowak
światło Ewa Garniec
prapremiera polska 24 lutego 2012