4/2012

Dobry dowcip może posprzątać duszę

Tragifarsa Posprzątane w ujęciu Mariusza Grzegorzka wydaje się domykać trylogię o transcendencji, na którą składają się Dybuk i Słowo, dwa jego poprzednie przedstawienia.

Obrazek ilustrujący tekst Dobry dowcip może posprzątać duszę

Mariusz Grzegorzek

Reżyser zrezygnował z napisów, jakie Sarah Ruhl, autorka sztuki The Clean House, proponuje umieszczać nad sceną. Ja z nich skorzystam. Pierwszy brzmi „Kobieta opowiada dowcip po portugalsku”. Kobieta to Matilde (Justyna Wasilewska); umiejętność wymyślania dowcipów to jej jedyna kwalifikacja, a portugalski – język ojczysty. Będąc osieroconą trzydziestolatką („Moi rodzice byli najdowcipniejszymi ludźmi w Brazylii, a potem umarli”), Matilde przyjechała do USA, gdzie sprząta domy bogatych ludzi. Na co dzień ubiera się na szaro, ma depresję i nienawidzi swojej pracy. To w sztuce Ruhl. W inscenizacji Grzegorzka jest postacią bardziej skomplikowaną. Po pierwsze – narratorką, która wspomniane napisy wyszeptuje do mikrofonu, po drugie – właścicielką zabójczego dowcipu. Dosłownie. Odziedziczyła go po ojcu, który przypadkowo uśmiercił matkę, opowiadając jej żart wymyślony na rocznicę ślubu. Matilde wykorzysta swój dar w bardziej przemyślany sposób – do eutanazji. Pomoże odejść chorej na raka nowej miłości męża swojej pracodawczyni. Zawikłana struktura tego zdania najlepiej oddaje rodzaj fabuły, z jaką mamy do czynienia – splot wątków rodem z brazylijskiej telenoweli, w której zwyczajowo roi się od skrywanych romansów, inteligentnych służących i cudownie ocalonych kuzynek z aparycją miss foto.
Taką właśnie aparycję ma Lane (Marieta Żukowska) – lekarka z sukcesami, własnym stylem i mężem chirurgiem, który za chwilę zdradzi ją z pacjentką po mastektomii, Aną (Agnieszka Kowalska). Na szczęście może liczyć na siostrę, Virginię (Gabriela Muskała), której w zwykłych okolicznościach nie chce nawet zaprosić na obiad. Virginia nie jest jednak małostkowa i pomaga Lane, jak umie najlepiej, czyli usuwa kurz, prasuje bieliznę i parzy kawę. Robi dokładnie to, za co Lane płaci Matilde. Oczywiście wszystko wychodzi na jaw i służąca traci pracę. Do czasu.
Czas przychodzi, kiedy Charles (niewierny mąż; Mariusz Witkowski) przyprowadza do domu Anę – swój bashert, czyli bratnią duszę według religii żydowskiej. Nieważne, że nie jest żydem, słyszał o tym w radiu. Wszyscy się poznają i Matilde ponownie dostaje posadę – Lane przyjmuje ją z powrotem, żeby pokazać rywalce, że nie odbierze jej wszystkiego. Dzięki zmianie perspektywy dziewczyna zyskuje szansę na spełnienie marzenia swojego życia – wymyślenie dowcipu doskonałego. Wiemy już jednak, do czego to wykorzysta, więc jest to sztuka bez happy endu.
Tragifarsa Ruhl wyraźnie sytuuje akcenty komiczne na początku utworu, żeby skończyć go w tonacji serio, chociaż obecny niemal w każdej scenie absurd zaburza nieco te proporcje. Najlepiej widać to w kontekście umierającej po remisji choroby Any. Trupioblada kobieta z chustką na głowie siedzi na kanapie wraz z Lane, Virginią i Matilde, a ponad ich głowami przepływa gigantyczny ryba, która zabłądziła tu chyba z filmu Arizona Dream. W podobnym tonie utrzymane są obrazy walki Charlesa o uratowanie ukochanej. Urządzony na biało salon błyskawicznie zmienia się w tonącą w śniegu Alaskę, którą mężczyzna przemierza w wielkiej puchowej kurtce i narciarskich butach. Niesie gigantycznego srebrnego cisa. Wyciąg z jego kory ma właściwości lecznicze. Nikomu już jednak nie posłużą.
Grzegorzek wykorzystuje multimedia oszczędnie, na przykład wprowadzając na scenę projekcje – abstrakcyjny komentarz do działań bohaterów, dopełnienie ich świata. Nie zobaczymy ich w sterylnym wnętrzu Posprzątanego, ale jest to pierwszy oglądany przeze mnie spektakl, w którym zaplecze techniczne, czyli mikrofon, znajduje się w przestrzeni akcji. Ustawiony na statywie po prawej stronie sceny pełni wiele funkcji, z których pierwszą jest umożliwienie bohaterom wygłaszania monologów-wizytówek. I tak Virginia opowiada o jałowym życiu oraz dostarczającym najwyższych podniet sprzątaniu, a Ana oświadcza, że nie rozbija małżeństw.
Potem mikrofon wędruje z rąk do rąk – aktorzy mówią szeptem, wyjawiając najskrytsze myśli, albo konfidencjonalnie – wprost do widowni. Krzyczą, śpiewają i naśladują różne dźwięki. Wszystko zależy od stopnia realizmu danej sceny i utworu muzycznego, jaki słyszymy w tle. Dream pop, ambient, indie electronic – takie między innymi style muzyczne można odnaleźć w spektaklu. Po powtórnym przesłuchaniu piosenek zespołów Broadcast (You and Me in Time), Shrift (Yes I Love You) czy CocoRosie (Here I Come) łatwo dojść do wniosku, że są rzeczy na niebie i ziemi, których nie należy interpretować. Wystarczy słuchać i poczuć tak zwany flow (przepływ, stan uskrzydlenia). Odczuwają go z pewnością aktorzy, oddający się pełnym poczucia humoru występom wokalno-tanecznym. Dzięki nim spektakl ma wyraźny, dynamiczny rytm, który dodatkowo wyznaczają wyciemnienia i gesty wykonawców, takie jak klaśnięcie czy uderzenie otwartą dłonią w mikrofon.
„Gdyby Virginia Woolf została dramatopisarką, byłaby kimś takim jak Sarah Ruhl” – powiedziała o swojej dawnej studentce Paula Vogel, zdobywczyni Pulitzera 1998 (How I Learned to Drive), chwaląc jej „epicką inteligencję”. W tekście z „New York Timesa” (www.nytimes.com/2006/10/14/theater/14ruhl.html), z którego pochodzą te słowa, Ruhl wyznała, że jej sztuka stawia przed nami dwa pytania: czy potrafimy przyjąć odpowiedzialność za bałagan panujący w naszym życiu i jak bardzo staramy się uniknąć chaosu. Istotą tego tekstu jest spiritual cleansing – oczyszczanie sfery ducha.
Ten kontekst pozwala łatwiej zrozumieć, dlaczego po tekst Ruhl – finalistę Nagrody Pulitzera 2005 – sięgnął Mariusz Grzegorzek. Jego dwa poprzednie przedstawienia, Dybuk (2010) i Słowo (2011), dotykały obszarów transcendencji, kwestii życia i śmierci. Tytuł polskiego przekładu – Posprzątane – dzięki swojej wieloznaczności lepiej wprowadza nas w ten krąg asocjacji, bo wszyscy bohaterowie sztuki starają się zrobić porządek we własnym życiu. Dlatego Charles przedstawia żonie kochankę, Virginia ujawnia swoje emocjonalne potrzeby, a Lane przestaje powstrzymywać łzy i złość. Z tego samego powodu Ana (unikając szpitalnego leczenia) sama decyduje o swoim (nie)istnieniu, a Matilde wciąż przywołuje obrazy rodziców – obecnych w jej wspomnieniach pod postacią pary młodziutkich tancerzy, z którymi nie umie się rozstać.
Prawie każda ze stworzonych przez Sarah Ruhl postaci jest charakterystyczna, co na scenie zostaje podkreślone strojem. Kobieta niedopuszczająca do siebie czarnych myśli, czyli Lane, ubiera się na biało, (pozorna) optymistka Virginia ma sukienki jakby wycięte z kolorowych tapet, a pogodzona ze swoim losem Ana preferuje beże i brązy. Podobnie z wyborem aktorskich środków. Mroczna, momentami nieobecna Matilde Justyny Wasilewskiej wydaje się raczej postacią z Egzorcyzmów Emily Rose niż z tragikomedii. Moment, w którym pomaga Anie przekroczyć granicę życia i śmierci, jest niezwykle uderzający. Obie kobiety siedzą na kanapie, a ich połączone tułowia wykonują koliste ruchy. Matilde opowiada swój najlepszy dowcip wprost do ucha Any, wlewając do jej wnętrza truciznę – podobnie jak Szekspirowski Klaudiusz uśmiercił ojca Hamleta.
Usposobienie Matilde kontrastuje z temperamentem jedynej osoby, która stara się ją zrozumieć – Virginii. Po mistrzowsku farsowa Gabriela Muskała ma wiele świetnych odsłon, na przykład gdy z pomocą podmuchu odkurzacza odtwarza słynną scenę ze Słomianego wdowca czy organoleptycznie (dotykając językiem blatu) sprawdza poziom czystości w domu siostry.
Lane przechodzi na naszych oczach największą metamorfozę, więc także Marieta Żukowska miała okazję się sprawdzić w kilku wcieleniach. Z elokwentnej i opanowanej pani domu zmienia się w skrzywdzoną przez los dziewczynkę, żeby w końcowych scenach pokazać emocje dojrzałej kobiety – lekarki, która dobro pacjenta przedkłada nad własne ego i opiekuje się umierającą Aną. Agnieszka Kowalska prowadzi swoją postać spokojnie i z wyczuciem. Jej kondycja sprawia, że gesty są subtelne, uczucia powściągliwe. Wydaje się, że nawet kiedy ogarnia ją namiętność, wewnątrz pozostaje racjonalna. Odwrotnie niż Charles. Człowiek bez właściwości. Jego jedyną aktywnością jest bowiem odchodzenie i przychodzenie – z pracy, od żony, do kochanki. Mariusz Witkowski rekompensuje to mało wdzięczne zadanie zapałem, z jakim angażuje się w kolejne szalone przedsięwzięcie swojego bohatera – idzie popływać, choć nigdy tego nie robił, a zamiast na salę operacyjną – wybiera się do sadu na jabłka.
Jeśli słuch mnie nie zawiódł, spektakl otwiera ten sam dowcip, który pomógł Anie wywędrować na tamten świat. Reżyser dużo ryzykował. Skoro jednak przeszłam tę próbę, wezmę sobie do serca naukę Matilde: „Jeśli podłoga jest brudna, patrzę na sufit. Jest zawsze czysty”.

Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Posprzątane Sarah Ruhl
tłum. Małgorzata Semil
reż., scenogr., oprac. muz., światło Mariusz Grzegorzek
kost. Grzegorz Gonsior
premiera 3 lutego 2012

recenzentka teatralna, absolwentka Wiedzy o Teatrze warszawskiej AT.