5/2012

Dom niespokojnej starości

 

Starość w Skolimowie jest piękna. I straszna. Staranna oprawa: piękne kreacje, zapach perfum w jadalni, nienaganne maniery, tym mocniej odbija się od prozaicznej fizjologii, mierzonej kłopotami ze zdrowiem, postępującą sklerozą, reumatyzmem. Ciało, które na scenie czy planie filmowym było zawsze sprzymierzeńcem, nagle odmawia współpracy.
Bohaterami monografii Gabriela Michalika są dawni i obecni pensjonariusze Domu Artystów Weteranów Scen Polskich. Nie tylko aktorzy, również tancerze, muzycy, reżyserzy. Nie tylko gwiazdy, ale także statyści, suflerzy, inspicjenci. Starość minimalizuje różnice. Dawni i obecni pensjonariusze Skolimowa, wśród nich Irena Byrska, Danuta Rinn, Igor Przegrodzki, Jerzy Passendorfer, Renata Kossobudzka, Irena Netto, Stefania Grodzieńska, Adolf Dymsza, Mieczysław Jahoda, Tadeusz Kondrat, Witold Gruca, Irena Kwiatkowska, Maria Przybora czy Irena Solska, zapracowali na legendę tego miejsca.
Autor uważa, że dla wielu mieszkańców Skolimów jest dopiero pierwszym prawdziwym domem w ich życiu. Wcześniej stale się przenosili. Z miejsca na miejsce, z jednego teatru do drugiego. W końcu, pod koniec życia, trzeba było się zatrzymać.
Dorosłe dzieci, oddające opiekunów do domu starców, są często krytykowane. Ale w Skolimowie mówi się inaczej: „Jaki dobry syn, pomógł rodzicom załatwić to miejsce”. Tutaj starość wydaje się sielankowa. Rabaty z tulipanami na wiosnę, róże latem. Świetna opieka medyczna, znakomite wyżywienie. Warto dobrze żyć, żeby odchodzić w takim stylu. Ale skolimowska starość jest również bolesna. Aktorzy, zwyczajowo piękniejsi, wrażliwsi, bardziej utalentowani, o wiele gorzej radzą sobie z bezwzględnymi prawami biologii. Starzeniem ciała i duszy. Cierpią, że ich młodość minęła definitywnie. I nikt nie czeka już na występy.
Ciepły „dom zachodzącego słońca” – to nieco infantylne określenie chyba na stałe przylgnęło do Skolimowa. Nie jest prawdziwe. Michalik uważa, że zachody słońca nie są tu tak malownicze, jak wynikałoby z większości reportaży prasowych i telewizyjnych. „To tylko dom starców” – powtarzała zdroworozsądkowo Maria Klejdysz, znakomita aktorka, która zmarła w Skolimowie w 2009 roku. „Starość? Nie używa się tego słowa. Ono rani” – pisze Michalik.
Autor Hamleta w stanie spoczynku twierdzi, że każdego dnia, w Domu Artystów odbywa się brutalna walka – nie tylko ze słabnącym organizmem, ale także odmawiającą posłuszeństwa koncentracją, brakiem zdolności kojarzenia faktów i dat. W Skolimowie walczy się także o godność i miejsce w hierarchii. Dom przypomina państwo w państwie. O statusie decyduje wiele parametrów: osiągnięcia zawodowe, stan zdrowia, siła charakteru, pieniądze. Michalik pisze: „Jeżeli ktoś wpadnie w złość, co zdarza się niesłychanie rzadko, to nie po to, aby później przepraszać. Wpadanie w złość i przepraszanie nie jest correct”. Michalik wspomina o Jacku Bławucie, który w głośnym filmie z 2008 roku, Jeszcze nie wieczór, zarejestrował wyidealizowany wizerunek Skolimowa. „Chciałem im pokazać, jak może być wspaniale. Jak powinno być wspaniale” – mówi Bławut.
Niepokój starości udało się Michalikowi oddać najpełniej w przejmującym portrecie Witolda Grucy, wybitnego tancerza i choreografa, zmarłego w lipcu 2009 roku. Pod koniec życia, obolały fizycznie, skazany na wózek inwalidzki, był cieniem dawnej gwiazdy. Rozpaczał, bywał złośliwy i nieprzyjemny. Jego pokój sąsiadował z mieszkaniem Stefanii Grodzieńskiej i Marii Zelwerowicz, ponadstuletniej wdowy po mistrzu polskiego teatru. W Skolimowie Gruca spotykał się także z Barbarą Bittnerówną, tancerką i primabaleriną, w duecie z którą święcił największe międzynarodowe triumfy. Skonfliktowani od lat, mieli wreszcie szansę na wyjaśnienie nieporozumień z przeszłości. Nie zdobyli się jednak na szczerość. Ich kontakty ograniczyły się do chłodnych ukłonów. W finale filmu Bławuta Gruca wesoło potrząsał małym dzwoneczkiem podarowanym przez filmowego Jerzego, Jana Nowickiego. Michalik pisze: „Schorowany, sędziwy, w końcu konający, przepasany pampersem, miał w oczach i twarzy dokładnie to samo pragnienie życia”.
Poruszająca jest także historia Adolfa Dymszy, który zamieszkawszy w Skolimowie, ze względu na skomplikowane przypadłości neurologiczne musiał się przenieść do Domu Pomocy Społecznej w Górze Kalwarii; wyjeżdżając, „łapał się rękami za framugę drzwi i protestował, krzycząc w niebogłosy”.
Michalik chronologicznie odtwarza dzieje Domu Artystów Weteranów Scen Polskich. Najpierw pomysł zbudowania schroniska jawił się jako szlachetna idea. Ciągle brakowało pieniędzy na budowę albo materiały. Pozytywnymi bohaterami książki są ludzie, dla których stworzenie przytuliska dla Hamletów w stanie spoczynku stało się życiowym powołaniem. Michalik pisze z szacunkiem o Zofii Kucównie, która przez wiele lat organizowała recitale, kwesty i bale dobroczynne na rzecz Skolimowa, pamiętając przede wszystkim o sprawach najbardziej prozaicznych: wymianie systemu ogrzewania, remoncie kanalizacji czy naprawie dachu. To między innymi dzięki niej w Skolimowie powstał „szpitalik” – część budynku przeznaczona dla obłożnie chorych artystów, z całodobową specjalistyczną opieką, wysokiej klasy sprzętem medycznym. Ale zestawiając misję Kucówny z poświęceniem Jerzego Waldorffa na rzecz Powązek czy zaangażowaniem Aleksandra Gieysztora na rzecz Zamku Królewskiego w Warszawie, autor nie zapomina o innych, mniej znanych dobrych duchach tego miejsca. Niezwykle barwną postacią był na przykład Antoni Bednarczyk (1872–1941), aktor Warszawskich Teatrów Rządowych, który z pomysłu budowy schroniska dla artystów uczynił cel życia. Nazywany Wielkim Jałmużnikiem Aktorstwa Polskiego, organizował dansingi i bale charytatywne na rzecz przyszłego ośrodka, a nawet opodatkował na ten cel konkursy karciane. Wprowadził także specjalną opłatę karną za przekleństwa wypowiadane pod jego adresem lub w jego obecności. Wszystko dla dobra sprawy.
Ikoną walki o Skolimów była Ewa Kunina, która fundusze na schronisko zdobywała także fortelem. Do legendy przeszła jej audiencja u Bolesława Bieruta. Kunina, przebrana w strój Rollinsonowej z Dziadów, wtargnęła do gabinetu Bieruta podpierając się laską. Kiedy, w teatralnym geście, laska wypadła z rąk aktorki, skonfundowany Bierut podbiegł, żeby ją podnieść, wówczas Kunina jęknęła: „Synu! (…) wiedziałam, że masz wielkie serce! Kochasz starych ludzi! Nie dasz nas ukrzywdzić!”. I pieniądze rzeczywiście się znalazły. A chodziło o niebagatelną sumę, konieczną na rozbudowę schroniska. Wspominana jest także Zofia Terné, symbol przedwojennej Warszawy, piosenkarka i aktorka, dla której teksty pisał Marian Hemar. Terné nigdy nie zamieszkała w Skolimowie, ale gdy w 1987 roku przeczytano testament zmarłej w Londynie artystki, okazało się, że cały – ogromny – majątek przeznaczyła właśnie dla Domu Artystów, ratując mocno nadwątlone finanse instytucji.
Podczas drugiej wojny światowej artystom-seniorom pomagały zakonnice opiekujące się Domem. W latach czterdziestych siostry, narażając życie, wędrowały pieszo do oddalonego o cztery kilometry Piaseczna, żeby zapewnić wikt dla chorych pensjonariuszy. Przy okazji pięknych kart z wojennych dziejów Skolimowa powracają także profile aktorskich kolaborantów (na przykład Igo Syma), znajdziemy także portrety wybitnych artystów ukrywających się w schronisku przed hitlerowcami, choćby Leona Schillera. Michalik pisze o casusie Adolfa Dymszy, który w czasie okupacji występował w stołecznych rewiach, za co został zobowiązany do odprowadzania przez kilka lat piętnastoprocentowego podatku od każdego występu, właśnie na rzecz Skolimowa.
Autor zna Dom Artystów Weteranów od podszewki. Pensjonariuszami byli jego ojciec, macocha, dwie ciotki. Osobista perspektywa ma dobre i złe strony. Hamlet w stanie spoczynku jest zestawem nie do końca uporządkowanych anegdot, wspomnień, wypisów z ksiąg. Książka jest niestety niedopracowana, zwłaszcza pod względem językowym; przydałby się jej zdecydowanie surowszy redaktor i korektor. Michalik czasami jest uważnym obserwatorem z zewnątrz, innym razem, używając osobliwej metaforyki („po tych aktorach nie został nawet strzęp afisza”) uderza w patetyczne tony, żeby w końcu, familiarnie, trochę w złym guście, zwracać się do czytelników słowami: „Wybaczcie: nieposkromiona chęć popisu mimo wszystko jeszcze nie pozwala nam przestać się mądrzyć”.
Niektóre wątki, na przykład historia zakonnic opiekujących się ośrodkiem, prowadzone są zbyt rozwlekle, inne uderzają skrótowością. Anegdoty wielkiej urody (relacja z dwutygodniowego pobytu w Skolimowie księdza Jerzego Popiełuszki) sąsiadują z popularnymi, bez sensu wkomponowanymi w tok narracji historyjkami o aktorskich przesądach lub tajemnicach buduaru. Pisząc o Grucy, Michalik wspomina w przypisie, że z niechęcią i rezerwą używa słowa „gej” (tancerz był zdeklarowanym homoseksualistą), ponieważ uznaje je za „przejaw nowomowy, służący wartościowaniu zjawisk”. Czyżby?
W znacznym stopniu usprawiedliwiam jednak te uchybienia. Zdaję sobie sprawę, jak trudno pisać o starości. Wymaga to taktu, empatii, ale także niepoddawania się dyktatowi sentymentalizmu. A pisanie o starości aktora wydaje się dodatkowym obciążeniem. Nie przechodzi on przecież na emeryturę, właściwie się nie starzeje. Nawet jeżeli nie występuje, gra do końca. Potrzebuje publiczności, oklasków, komplementów – choćby miały być jedynie wspomnieniem dawnych sukcesów, które po latach się zmitologizowały, wypiękniały, obrosły legendą.
Maria Dąbrowska notowała w ostatnim tomie Dzienników: „Co za śmieszny szablon, że starość jest spokojna. Starość to najbardziej niespokojny okres życia. To miotanie się jak na dworcu, z którego pociąg – ważny ostateczny pociąg ma niebawem odjechać. Męczący stan”. Zadbany ogród, przestronne wnętrza, gustowne pokoje. Uroda Skolimowa paradoksalnie stanowi dodatkowy psychiczny dyskomfort dla mieszkańców. To kolejna kapryśna dekoracja w ich zawodowym dossiers. Ale tym razem scenografia przytłoczyła wszystkie kreacje. W Skolimowie każda rozmowa, spacer czy posiłek mają w sobie coś ze spektaklu. To celebracja wymykającego się życia, które zastąpiło scenę. Bunt przeciwko zapomnieniu.

Gabriel Michalik

Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie,

Wydawnictwo Iskry, Warszawa, 2011

filmoznawca, historyk kina, krytyk, wykładowca w Szkole Filmowej w Łodzi. Autor lub współautor kilkudziesięciu książek z zakresu filmu i teatru. W 2020 roku opublikował Wpadnij, to pogadamy... – rozmowy o teatrze z Krzysztofem Orzechowskim.