5/2012
Obrazek ilustrujący tekst Szkice z kultury patrzenia

Szkice z kultury patrzenia

 

Jak opowiedzieć o człowieku na jednej fotografii? Jak pokazać spektakl za pomocą jednego kadru? Niekwestionowanym wzorem w tej dziedzinie sztuki jest Wojciech Plewiński. Niedawno wydany album, zatytułowany Szkice z kultury, to zapis ponad pięćdziesięciu lat pracy artysty fotografa, fachowego dokumentalisty, wrażliwego obserwatora i zaangażowanego uczestnika polskiego życia teatralnego. Ale nie tylko.
Znakomitą większość albumu zajmują portrety ludzi kultury, związanych głównie ze środowiskiem krakowskim. To bowiem właśnie w Krakowie Plewiński rozpoczął i rozwijał swoją karierę fotografika. Lata pięćdziesiąte to czas intensywnego życia towarzyskiego, zawierania przyjaźni, wspólnych wyjazdów. Znajdziemy tu więc fotografie wykonywane przy okazji prywatnych spotkań, kiedy portretowane osoby czują się swobodnie i nie reagują na obecność aparatu. Tak jest w przypadku wyjątkowo intymnego zdjęcia Krzysztofa Komedy z żoną Zofią. Łóżko w pensjonacie w Zakopanem, a na nim muzyk w piżamie, z saksofonem w dłoniach, i jego zasłuchana żona, ewidentnie bez piżamy, choć pod kołdrą. Plewińskiego, który dzielił z parą pokój, ta poranna scena uwiodła na tyle, że postanowił ją uwiecznić. Wiele lat później zdjęcie to trafiło na okładkę książki ze wspomnieniami Zofii Komedy. Fotografia urzeka naturalnością. Miękkie światło poranka wypełnia pokój. Patrząc na przymknięte powieki Komedy i nostalgiczne spojrzenie jego żony, niemal słyszymy delikatny, nieco piaszczysty dźwięk saksofonu.
Drugą kategorią portretów są te przedstawiające artystów w pracowni. Co charakterystyczne, Plewiński opowiada o swoich bohaterach za pomocą przedmiotów, którymi się otaczają, i przestrzeni, w których funkcjonują. Maksimum informacji zawartych w jednym kadrze. Człowiek na tych zdjęciach staje się jednym z elementów kunsztownie zaplanowanej kompozycji w szerokim planie. Władysław Hasior zajmuje ledwie ćwierć kadru, a podglądany jest w swojej pracowni przez uchylone drzwi. Tadeusz Ostaszewski, także rzeźbiarz, stoi w cieniu pod oknem, w rzędzie z popiersiami, tak że w pierwszym momencie wcale go nie dostrzegamy. Karol Bunch – autor powieści – tonie w stosach gazet i rzędach książek. Cały otulony literaturą. Podobne strategie stosował słynny amerykański portrecista Arnold Newman, który także lubił zabawy z kompozycją. Jego słynne zdjęcie Igora Strawińskiego przy fortepianie dobrze ilustruje tę formalną swobodę – dziewięćdziesiąt procent kadru zajmuje klapa fortepianu, a głowa kompozytora ledwo mieści się w kadrze. Plewiński celuje w tego typu humorystycznych zabiegach, gdzie tworzy się przestrzeń na indywidualną wrażliwość i pomysłowość autora fotografii.
Na potrzeby plakatu wykonał zdjęcia Halinie Czerny-Stefańskiej i podobnie jak Newman oddał większość przestrzeni kadru płycie fortepianu. Na dole fotografii oko spostrzega rytmiczny rząd klawiszy, później wzrok prześlizguje się po lśniącej klapie, by u szczytu ujrzeć piękną pianistkę uśmiechającą się serdecznie. Kontrowe światło z dołu sprawia, że artystka zdaje się otoczona nimbem. Dopełniające oświetlenie z przodu pozwala wyłonić nie tylko twarz, ale i jej odbicie w tafli czarnego fortepianu. W tej czystej graficznej kompozycji mimo wszystko najważniejsze staje się ciepłe spojrzenie pianistki. Na innym zdjęciu, także wykonanym na potrzeby plakatu, z płachty pomiętych zapisów nutowych wyłania się twarz Stanisława Radwana. Białe kartki dosłownie otulają głowę kompozytora, tworząc nieco surrealistyczną mozaikę. Światło spływa od góry, dodając fotografii poetycką aurę dzieła tworzenia. Gest przedarcia się przez rozsypane nuty można czytać jako udaną próbę wydobycia osobowości artysty z jego utworów.
Kolejnym sposobem na ukazanie twórcy jest uchwycenie go w czasie pracy w naturalnym środowisku sali koncertowej lub sceny. Plewiński często towarzyszył swoim ulubionym artystom w próbach, dzięki czemu mógł swobodnie się im przyglądać i rejestrować te kameralne sytuacje na taśmie filmu fotograficznego. Tadeusza Strugałę, dyrygenta Filharmonii Krakowskiej, potraktował wyjątkowo. Jego portret ukazany jest w sześciu odsłonach, choć na jednej fotografii. Głowa artysty przemieszcza się w kadrze od lewej do prawej strony, jednak w pełnej ostrości, a nie jak w przypadku wielokrotnej ekspozycji z zapisem ruchu. Efekt ten możliwy był do uzyskania dzięki całkowitej ciemności, która spowijała artystę. Fotograf wykonał serię portretów, a następnie złożył je razem pod powiększalnikiem i naświetlił na jednej odbitce. Dzięki tej formalnej sztuczce otrzymujemy opowieść o muzyku, który jest w permanentnym ruchu, a jednak koncentracja i precyzja go nie opuszczają. Łagodne spojrzenie obejmuje całą orkiestrę, żaden fałsz nie umknie jego uwadze. To więcej niż portret człowieka z batutą. Plewiński potrafił wydobyć z zastanej sceny maksimum znaczeń i treści, nie zważając na trudne warunki. Najlepiej widać to w części albumu poświęconej fotografii teatralnej.
Fotografia teatralna jest dziedziną często marginalizowaną, spychaną do szuflady z napisem „materiały promocyjne spektaklu”. W większości przypadków, niestety, tylko w celach promocyjnych jest zlecana i wykonywana. Istnieją jednak artyści fotograficy, którzy podchodzą do tematu z zupełnie innym założeniem. Zależy im nie tylko na tym, by dokument, jakim są fotosy ze spektakli, był jak najwierniejszym świadectwem dzieła teatralnego, ale także na tym, by zarejestrowane kadry mówiły jak najwięcej o nasyceniu, atmosferze przedstawienia. Z taką czułością traktował teatr Plewiński. Współpracował z najwybitniejszymi twórcami sceny polskiej ostatniego półwiecza. Każdy z nich reprezentował inne podejście do zapisu, jakim jest fotografia.
Jerzy Grzegorzewski preferował sceny ustawiane na specjalnej sesji, w czasie której komponował każdy kadr niemal plakatowo, by zawierał jak najwięcej informacji o spektaklu. Czasem nawet wstawiał do danej sceny aktorów, którzy w rzeczywistości nie brali w niej udziału. Fotosy Plewińskiego z jego spektakli cechuje wieloplanowość i wrażenie zamrożonych kadrów bez cienia przypadku. Dużą wartość zyskują dziś te fotografie, na których widać detale scenografii, przestrzeń sceny, perspektywę. Mimo pełnej kontroli reżysera to dzięki wnikliwemu oku fotografa wydobyte zostały plastyczność i groteska typowe dla przedstawień Grzegorzewskiego.
Podobnie przebiegała praca przy spektaklach Andrzeja Wajdy. Reżyser także angażował się w próby z fotografem, ale było to zainteresowanie pozwalające na dialog. Motywem przewodnim współpracy Wajdy i Plewińskiego były zmagania ze światłem. Wajda jako filmowiec wprowadzał do teatru niestosowane dotąd metody oświetlania. W Biesach szerokim oświetleniem z różnych kątów uzyskiwał głębię planów, z kolei w Nastasji Filipownej scena wychodziła z mroku tylko za sprawą jednej lampy zza okna. Fotograf, widząc tę skomplikowaną dla siebie sytuację, przeforsował u Wajdy możliwość dostawienia małych halogenów, które pozwoliły mu na uzyskanie pożądanego przez reżysera efektu białych nocy.
Plewiński bardzo dbał o wierne oddanie klimatu spektaklu, jednak tam, gdzie mógł – przemycał także element kreacji. Stało się tak przy realizacji zdjęć do Nocy listopadowej. Tutaj po raz pierwszy użyto stroboskopu, co w bardzo efektowny sposób Plewiński wykorzystał na fotografii. Używając dłuższego czasu naświetlania, zarejestrował rozedrganie żołnierzy w czasie gwałtownej akcji. Z pomocą efektu optycznego ich ciała stały się zwielokrotnione, przez co scena zyskała dynamikę i swoistą nerwowość. To znajomość rzemiosła i kreatywność pozwoliły na tak interesujące wykorzystanie możliwości, jaką daje magia sceny.
Podobny, bardzo plastyczny efekt, tym razem w kolorze, uzyskał na fotografii przedstawiającej scenę z Repliki IV Józefa Szajny. Tutaj bez stroboskopu, ale także za pomocą długiego czasu naświetlania, Plewiński wprowadził duchy na scenę. Fotografia przedstawia krajobraz po bitwie, przywołując na myśl Tratwę meduzy Théodore’a Géricaulta. Cały kadr wypełniają bezładne ciała i fragmenty manekinów. Gdzieniegdzie porozrzucane czerwone elementy ubrań potęgują dramatyczność sceny. A nad ciałami pojawiają się postaci w dynamicznych pozach, które zdają się dokańczać swe dzieło zniszczenia. Fotografia staje się tak malarska i prawdziwa jednocześnie, że działa na widza ze zdwojoną siłą. Zawiera w sobie najwyższy kunszt kreacji, interpretacji i rejestracji obrazu.
W pracy fotografa teatralnego moment naciśnięcia migawki stanowi nie tylko moment pobrania obrazu, lecz nade wszystko próbę uchwycenia i zatrzymania nieodwracalnego czasu. Fotograf przystępuje więc do przeniesienia obrazu, zakorzeniając go w innej glebie – w dziele lub sztuce. Wówczas jednak sama natura obrazu przechodzi metamorfozę. To, co było wzrokowe, staje się fotograficzne; efemeryczne i ruchome przeobraża się w ostateczne i nieruchome. Przykładem niech będzie, moim zdaniem absolutnie metafizyczna, fotografia Plewińskiego z przedstawienia Dr Faustus w Teatrze Witkacego w Zakopanem w reżyserii Andrzeja Dziuka. Tak wiele elementów składa się na doskonałość tego zdjęcia. W pierwszej kolejności będzie to uchwycenie niepowtarzalnego momentu o niebywałej sile ekspresji, w którym ciało aktora przemienia się w demonicznego anioła, i nie wiemy, czy właśnie spada on do piekieł, czy się z nich wynurza w stronę światła. No właśnie – światło. To ono gra tu być może najistotniejszą rolę. Kontrowe wydobywa sylwetkę z otchłani czerni, zaś ostre z góry nadaje ekspresję i demoniczność scenie. Zdjęcie wywołane zostało kontrastowo, co powoduje odrzucenie zbędnych szczegółów, półtonów. Mgła spowijająca dół obrazu pozwala odciąć się od rzeczywistości teatralnej, by przenieść się w zupełnie odrealnione rejony wyobraźni.
Artysta fotograf pracujący w teatrze powinien dobrze znać język teatru, przenikać jego tkankę, a niekiedy stworzyć w niej pewne pęknięcia. Sztuka Plewińskiego polega na przekroczeniu własnego języka oraz na kolejnym zanegowaniu nowego kodu. Wtedy dopiero możliwe staje się przejście ze zwykłego fotoreportażu do autonomicznego dzieła fotograficznego.
Album Szkice kultury to podręcznik wiedzy o kulturze i o fotografii w jednym. Mieści w sobie wiele zwykłych i niezwykłych opowieści, pokazuje osobistości jako ludzi z krwi i kości. Daje czystą przyjemność z obcowania z obrazem.