5/2012

Ożywianie Filokteta

 

Sofokles żył 90 lat (496–406 p.n.e.) i napisał sto dwadzieścia trzy tragedie i dramaty satyrowe. Z tej ogromnej liczby zachowało się zaledwie siedem. Do najbardziej znanych należą dwie skrajne części Trylogii Tebańskiej: Król Edyp (około 429 p.n.e.) i Antygona (442 p.n.e.) oraz ostatnia część Trylogii Trojańskiej: Elektra (416 p.n.e.). Filoktet, środkowa część Trylogii Trojańskiej, jest jednym z ostatnich dzieł Sofoklesa, a w każdym razie najpóźniejszym z zachowanych. W chwili premiery w roku 409 p.n.e. autor miał 87 lat. Jego Trylogia Trojańska (Ajas, Filoktet, Elektra) zwyciężyła wówczas w agonie tragicznym.
Tłem historycznym dla Filokteta była trwająca już od ponad dwudziestu lat wielka wojna peloponeska (431–404 p.n.e.), toczona między Atenami a Spartą i Związkiem Peloponeskim (opisywana na gorąco przez Tukidydesa). Wojna ta, która owocowała nieustannie bitwami i rozmaitymi aferami politycznymi, znajdowała się w centrum uwagi ateńskiego społeczeństwa. Nic więc dziwnego, że i od poetów tragicznych oczekiwało ono głosu na ten temat, a w każdym razie dzieł o problematyce z tym związanej: czynu zbrojnego, poświęcenia i zasad walki. Problematykę tę poruszano tradycyjnie poprzez wydarzenia z czasów mitycznych, które traktowano jako odległą, niemniej jednak historię. Niewyczerpaną skarbnicą opowieści nadających się do wykorzystania i opracowania była oczywiście wojna trojańska, usankcjonowana literacko przez Homera i w pomniejszych epopejach cyklicznych (Kypria i Mała Iliada). To z nich właśnie zaczerpnięta jest historia Filokteta.
Z grubsza przedstawia się ona następująco: Filoktet, znakomity łucznik pochodzący z Malii, zyskał pozycję i sławę m.in. dzięki temu, że zgodził się podpalić stos żałobny Heraklesa na szczycie Ojty. Było to potrzebne do apoteozy herosa: jego wstąpienie w niebo i na Olimp musiało się dokonać za sprawą ludzkiej ręki. Właśnie za ten czyn Herakles ofiarował Filoktetowi swój legendarny łuk.
Z czasem, gdy królowie Myken i Sparty, Agamemnon i Menelaos, wyruszali z wyprawą na Troję, Filoktet – mimo że nie był związany przysięgą jak wielu innych władców greckich, m.in. Odyseusz – postanowił wesprzeć ich dobrowolnie, wystawiając aż siedem okrętów. Podczas postoju na wyspie Chryze Filoktet nieopatrznie zbliżył się do przybytku Ateny, strzeżonego przez surową nimfę, i za karę został ukąszony przez żmiję. Jej jad wywołał u niego bolesną i przewlekłą chorobę nogi, co nie tylko pozbawiło go zdolności bojowej, ale i zatruło atmosferę w wojsku: wskutek ataków bólu i krzyków chorego nie można było odprawiać modłów i składać ofiar, a ropiejąca i cuchnąca rana odstręczała towarzyszy broni. W tej sytuacji dowództwo (Agamemnon i Menelaos) postanowiło porzucić ciążącego im wolontariusza na dzikiej, wulkanicznej wysepce Lemnos i zleciło to zadanie Odyseuszowi. Odyseusz wykonał rozkaz, ściągając na siebie dozgonną nienawiść Filokteta.
Od tej chwili Filoktet wegetował i dziczał na Lemnos, a Grecy zmagali się z Troją, ale nie mogli jej pokonać. Wreszcie, w dziesiątym roku wojny, Odyseusz porwał syna Priama, Helenosa, uznanego wróżbitę, i zmusił go do wieszczenia. Helenos przekazał wtedy Grekom wyrocznię, że nie zdobędą Troi bez udziału syna Achillesa, Neoptolema, a także bez łucznika Filokteta. Zaradny i zawsze skory do najtrudniejszych misji Odyseusz podjął się wtedy sprowadzić obu wojowników. Przywiezienie syna Achillesa nie stanowiło problemu. Z Filoktetem jednak nie było tak łatwo, ponieważ nienawidził on Atrydów i Odyseusza, a uzbrojony był w cudowny śmiercionośny łuk. W jego wypadku więc trzeba było uciec się do podstępu. Osnowę dramatu stanowi właśnie ta akcja.
Przed Sofoklesem temat podejmowali już Ajschylos i Eurypides. Tragedie tych dwóch autorów nie zachowały się, pozostały jednak ich streszczenia – dokonane w blisko pięćset lat później przez greckiego filozofa i retora Diona Chryzostoma z Bitynii (z czego wynika, że dzieła te istniały jeszcze w I w. n.e.). Sporządził on również coś w rodzaju porównań wszystkich wersji, dzięki czemu wiemy dziś z grubsza, czym różniły się kolejne ujęcia.
W wersji Ajschylosa, najwcześniejszej, Lemnos – zgodnie zresztą z rzeczywistością – nie była wyspą bezludną, lecz zamieszkałą, w związku z czym Filoktet nie był zupełnie samotny i miał przynajmniej komu się wyżalić. Poza tym przybywał po niego nie nieznany mu Neoptolem, kierowany zza pleców przez Odyseusza, lecz tylko sam Odyseusz, przebrany za uciekiniera spod Troi, i roztaczał przed nim rozpaczliwą wizję wojny. Wedle jego kłamliwej opowieści Agamemnon i Odyseusz, główni krzywdziciele Filokteta, mieli już nie żyć, a wojskom greckim groziła totalna klęska. Zapobiec jej miał jedynie Filoktet, ale ten nie kwapił się do tego. Rzekomy zbieg odbierał łuk Filoktetowi, wykorzystując jego atak bólu. W jaki jednak sposób skłaniał go ostatecznie do jazdy pod Troję, nie wiadomo.
W wersji Eurypidesa Lemnos również nie była wyspą bezludną i – jak u Ajschylosa – Chór tworzyli tubylcy. Główną różnicą było to, że Odyseusz przybywał do Filokteta nie jako zwykły przebieraniec (Eurypides uważał to za całkowicie niewiarygodne), lecz jako ktoś nie do poznania odmieniony przez Atenę. Całkowitym novum w stosunku do wersji Ajschylosa było wprowadzenie do akcji poselstwa Trojan, którzy również znali wyrocznię dotyczącą roli, jaką Filoktet miał odegrać w tej wojnie. Otóż proponowali mu oni tron w zamian za ocalenie miasta. W tym miejscu dochodziło do zasadniczego agonu między stroną trojańską a grecką, reprezentowaną przez Odyseusza. Zwyciężał oczywiście ten ostatni, a wahający się dotąd Filoktet godził się jechać pod Troję, aby dopełnić swojego losu, a zarazem dzieła zniszczenia.
Wersja Sofoklesa zasadniczo różni się od wersji poprzedników i pod wieloma względami je przewyższa. Stary mistrz z Kolonos przede wszystkim czyni Lemnos wyspą bezludną, przez co skazuje Filokteta na los bez porównania cięższy i heroiczny, a także uwiarygodnia jego nieprzejednaną wrogość wobec swych krzywdzicieli. Po wtóre, uznawszy najwyraźniej, że Odyseusz przebrany za uciekiniera, czy to cudownie odmieniony przez Atenę, jest całkowicie nieprzekonujący, odrzucił ten pomysł i wprowadził do akcji Neoptolema, powierzając mu zarazem kluczową rolę w dramacie. W ten sposób nie tylko zyskał na prawdopodobieństwie przedstawionych wydarzeń, ale i poszerzył zakres poruszanej problematyki. Wreszcie, rozwiązał całą perypetię na dwa sposoby, dając niejako dwa zakończenia: jedno „ludzkie” – gorzkie i pesymistyczne, drugie „boskie” (klasyczny chwyt deus ex machina) – optymistyczne. Chodzi o wprowadzenie na końcu postaci Heraklesa, czy raczej jego ducha, który przekonuje ostatecznie Filokteta do wypełnienia misji i przez to ratuje go przed ciosem, jakim byłoby dla niego odkrycie, iż Neoptolem, wbrew solennej obietnicy, zamiast do domu wiezie go jednak pod Troję.
Problematyka wersji Sofoklesa wydaje się najbogatsza. Podstawową kwestią jest tu niewątpliwie konflikt dwóch racji: „racji stanu” (dobra wspólnego) i „racji osobistej” (wierności wyznawanym przez siebie zasadom).
Autor stawia przed widzem/czytelnikiem pytanie o prawomocność i granice poświęcenia dobra jednostki dla dobra wspólnoty: czy dowództwo Greków miało prawo w sposób podstępny i bezwzględny zarazem porzucić chorego wojownika, w dodatku wolontariusza, nawet w sytuacji, gdy był dla nich poważnym ciężarem i utrudniał osiągnięcie celu? A jeśli nawet tak, czy nie powinno się to było odbyć w sposób bardziej cywilizowany i ludzki?
Po wtóre, podejmuje Sofokles odwiecznie dyskutowany problem, czy cel uświęca środki. W danym wypadku celem jest zwycięstwo nad Troją, a środkiem – podstęp i zdrada wobec własnego towarzysza broni, znajdującego się z winy przywódców w opłakanym stanie. Problem ten ukazany jest w sporze między Neoptolemem, wyznawcą cnót rycerskich, a Odyseuszem, realistą i cynikiem, przekonanym, że każdy sposób prowadzący do osiągnięcia celu jest dobry, a najpotężniejszym orężem człowieka nie jest bynajmniej jego siła i inne sprawności, lecz język, za pomocą którego można stwarzać pozory.
Po trzecie, autor kreśli znamienite studium psychologiczne człowieka uwikłanego w działanie podstępne (dziś powiedzielibyśmy: tajnego współpracownika). Na przykładzie młodego i szlachetnego Neoptolema, syna najdzielniejszego rycerza greckiego, pokazuje on kolejno wszystkie stadia i skutki tego rodzaju zobowiązania i uzależnienia: od wstępnego oporu, poprzez zgodę na współpracę i idącą w ślad za nią lojalność wobec mocodawcy, poprzez narastające rozterki i wątpliwości, aż po załamanie się i wymówienie służby, a wreszcie poczucie głębokiego niesmaku do siebie i goryczy z powodu raz popełnionej zdrady.
Wreszcie, po czwarte, mamy tu niezwykle wyrazisty i przejmujący obraz degradacji jednostki – człowieka z wyższej sfery (syna władcy), wielkiego wojownika, namaszczonego przez samego Heraklesa, przemienionego w zdziczałego kalekę, wegetującego niemal jak zwierzę w zupełnej samotności, mieszkającego w grocie jak pierwotni jaskiniowcy. Jest to ze strony Sofoklesa typowe dla niego memento, skierowane do kulturalnej i zadowolonej z siebie publiczności ateńskiej, która, mimo licznych wojen i kataklizmów, łatwo zapominała o tym, że chroniąca ją cywilizacja w każdej chwili może się rozpaść jak domek z kart. Znamienna jest zapadająca w pamięć kwestia Filokteta, kojarząca się ze słynnym finalnym akordem Króla Edypa, który brzmi „Dlatego też niech nikt, / Choćby i nie znał klęski, nie ma się za wybrańca, / Dopóki nie wybiła jego ostatnia godzina”:

Nic ci nie grozi? – Uważaj na siebie!
Pławisz się w szczęściu? – Uważaj tym bardziej!
Świat w jednej chwili może się zawalić.

Dramatopisarz nie byłby jednak sobą, gdyby – stojąc niewątpliwie po stronie nieszczęsnego Filokteta i tak kształtując jego postać, aby budziła ona jak najgłębsze współczucie – nie ukazał jednocześnie zwyrodnienia psychiki człowieka skrzywdzonego: jego zapiekłości, nieprzejednania i żądzy odwetu. W ujęciu Sofoklesa Filoktet woli dalej cierpieć i żyć w nędzy i samotności, a nawet popełnić samobójstwo, niż puścić w niepamięć niegodziwość swoich niegdysiejszych towarzyszy broni i ponownie do nich przystać, aby zwyciężyć Troję i okryć się chwałą.
Jest to jeden z najciekawszych pobocznych motywów tragedii. Sofokles uświadamia, że istnieją pewne rachunki krzywd, których nie da się wyrównać, choćby leżało to w obopólnym interesie zwaśnionych stron. Niektóre rany, nawet jeśli ostatecznie się goją i zabliźniają, pozostawiają ślad, który nie pozwala na powrót do dawnego status quo i zgodne współdziałanie:

No a co potem,
Gdybym usłuchał i przyłączył do nich?
Jak z nimi mówić? Jak przebywać z nimi,
Skoro mi wyrządzili taką krzywdę?
Jakże przestawać z przeklętym Odysem?
Ale nie tylko to mnie niepokoi.
Przeszłość to przeszłość, można ją przeboleć.
Czy mogę jednak nie bać się o przyszłość?
Nie spotka mnie z ich strony już nic złego?
Kto zdradzi raz, i po raz drugi zdradzi. [...]
Jak sobie wyobrażasz wspólną walkę?
To niemożliwe! [...]
Do Troi dobrowolnie nie pojadę!

Żadne zadośćuczynienie tu nie pomoże. W takich razach skuteczna jest jedynie boska interwencja. Stąd właśnie zjawienie się Heraklesa na końcu i rozwiązanie nierozwiązywalnego konfliktu za pomocą „siły wyższej”.

Filoktet tłumaczony był dotychczas na polski czterokrotnie: w 1875 roku przez Zygmunta Węclewskiego, w 1888 przez Kazimierza Kaszewskiego, w 1916 przez Kazimierza Morawskiego i w 1974 przez Jerzego Łanowskiego. Żaden jednak z przekładów nie doczekał się realizacji scenicznej. Tragedia ta nigdy dotąd nie była wystawiona na deskach polskiego teatru.
Przekład niniejszy, dokonany na podstawie brytyjskiego dwujęzycznego wydania Harvard University Press, opracowanego przez niezrównanego Hugh Lloyda-Jonesa, jednego z najwybitniejszych współczesnych znawców Sofoklesa i tragedii antycznej, ma służyć przede wszystkim ludziom teatru: aktorom i reżyserom, a za ich pośrednictwem – miłośnikom Melpomeny.
Moim podstawowym staraniem była dbałość o jasność i komunikatywność tekstu. Unikałem archaizowania, patosu i grandilokwencji, właściwych poetyce stosowanej w przeszłości do oddawania tragedii antycznej. Uprościłem też wiele wyrażeń i peryfraz związanych z mitologią, wychodząc z założenia (wspartego doświadczeniem), że jej znajomość jest w obecnym świecie dość słaba i wiele określeń i nazw własnych byłoby dla szerszej publiczności po prostu nieczytelnych. Odnotowuję to nieraz w przypisach, pozostawiając ten aspekt tekstu filologom klasycznym i adeptom historii starożytnej.
Chciałem uczynić Filokteta dziełem na powrót żywym, w mistrzowski sposób poruszającym problemy, które jak najbardziej obchodzą, a nawet pasjonują współczesnych ludzi – szczególnie w Polsce, gdzie kwestie niewyrównanej krzywdy, zdrady, braku sprawiedliwości i niemożności wybaczenia są jak nigdzie indziej aktualne.