5/2012

Światło obrazu

Suita teatralna Marcina Jarnuszkiewicza jest przede wszystkim dziełem scenografa opowiadającego o świecie Andersena pięknie komponowanymi obrazami, światłem i muzyką.

Obrazek ilustrujący tekst Światło obrazu

Tomasz Zakrzewski

 

Daleka podróż Andersena w reżyserii Marcina Jarnuszkiewicza skonstruowana jest zgodnie z logiką snu, co w tym przypadku oznacza specyficzną, rwaną narrację: obrazy – niczym wspomnienia – wyłaniają się i zapadają w ciemność, nie budując logicznie ustrukturowanego przebiegu zdarzeń. Zgodnie z definicją Freuda, że marzenia senne są spełnieniem życzeń śniącego, wytworem jego własnej aktywności – bowiem w czasie snu cenzura czasowo osłabia swoją działalność, co pozwala ujawnić się nieświadomym myślom, skrywanym pragnieniom, lękom oraz sytuacjom z przeszłości, które odcisnęły ślad na nieświadomości – na scenie oglądamy odpryski zdarzeń, spotkań i rozmów, które dzieją się tak naprawdę w przestrzeni wewnętrznej tytułowego bohatera i są odpowiednikami jego myśli i uczuć. Kreowany świat jest niepełny, fragmentaryczny, a kolejne sceny nie wynikają z siebie w sposób oczywisty, ponieważ podporządkowane są pracy pamięci emocjonalnej. Świadomość bohatera łączy ze sobą różne momenty czasowe, sytuacje i bohaterów. Obok postaci związanych z życiem pisarza Hansa Christiana Andersena pojawiają się bohaterowie z jego baśni, ożywione przedmioty, a nawet personifikacja śmierci, której obecność jest stale wyczuwalna. Podróż, którą odbywa główny bohater, dotyczy przecież spraw ostatecznych.
W jednym z wywiadów reżyser zdradził genezę tego spektaklu. Daleka podróż Andersena miała być hołdem złożonym niedocenionemu pisarzowi. Ta deklaracja znalazła się zresztą w podtytule przedstawienia: (suita teatralna w hołdzie dla Hansa Christiana Andersena), i – jak się zdaje – w dużym stopniu wpłynęła na jego strukturę oraz zawartość fabularną, chociaż inscenizacja nie jest biografią pisarza. Spektakl rozpoczyna się sceną, w której Poeta (Jacek Popławski) zwierza się ze swoich marzeń, które są jednocześnie marzeniami stróża z baśni Kalosze szczęścia. Bohater opowieści chciałby odbyć daleką podróż, dotrzeć na inne planety, zobaczyć z bliska Księżyc. Pragnie zgłębić tajemnice bytu, pokonać granice niemożliwego, wyzwolić się z ograniczeń ducha i ciała, które pozostałoby na Ziemi, podczas gdy dusza niesiona siłą wyobraźni udałaby się na wyprawę. Za chwilę Poeta zapada w sen, a ogromny, pokryty kraterami Księżyc – niczym tajemnicza planeta z filmu Melancholia Larsa von Triera – przetacza się obok niego. Wkładając w usta Poety (tytułowego Andersena) marzenia jednej z baśniowych postaci, reżyser w pewnym sensie odwraca gest pisarza, który poprzez swoich bohaterów wyrażał własne poglądy, emocje i pragnienia. Literackie byty były odpryskami jego świadomości, zgodnie zresztą z deklaracjami autora, że zmyślone postacie mają swoje pierwowzory w rzeczywistym życiu.
Zgłębianie tajemnic bytu i przekraczanie tego, co racjonalne, to zdaje się podstawowa powinność artysty, zwłaszcza że – jak twierdzi jedna z postaci – poeci mają lepszą pamięć duchową. W kolejnej scenie widzimy Poetę siedzącego przy stole nad kartkami papieru, na których zapewne zapisał nie tylko własne myśli, ale również opowieści innych ludzi, ich zwykle traumatyczne doświadczenia, z którymi co jakiś czas niespodziewanie pojawiają się w jego skromnym pokoju (matka szukająca zmarłego dziecka, alkoholik, para zakochanych). Podczas snu niezapisane jeszcze historie krążą nad jego głową niczym ćmy kołujące wokół stojącej na stole lampy.
Jednym z takich gości jest Podróżny (Piotr Janiszewski). Pierwowzorem tej postaci był cień z baśni o naukowcu, który pewnego dnia rozstał się ze swoim cieniem (Cień). Po kilku latach cień wrócił do uczonego, by spotkać się z nim przed śmiercią i wykupić się. Okazało się, że odniósł sukces, podczas gdy jego właściciel był coraz biedniejszy. Ostatecznie cień zaproponował zamianę ról. W zamian za wygodne życie naukowiec został własnym cieniem. Tę opowieść Andersena – która często jest odczytywana jako autobiograficzna – można interpretować jako zerwanie łączności ze swoją pierwotną tożsamością. Opisuje ona sytuację, w której nad rzeczywistym człowiekiem zaczyna dominować odgrywana przez niego rola, poza, nakładana maska, która staje się na tyle wiarygodna, że całkowicie przejmuje nad nim kontrolę. Po jakimś czasie nikt się nawet nie domyśla, że pod maską kryją się ogromna samotność, brak zrozumienia i miłości. Podobnego rozdarcia doświadcza Poeta, który jest postrzegany głównie przez pryzmat swojej roli: uchodzi za kronikarza cudzych narracji i emocji, chociaż trudno powiedzieć, czy jest za tę twórczość doceniany.
Narracja spektaklu, prowadzona z perspektywy żegnającego się z życiem twórcy, naznaczona jest smutkiem i melancholią. Ten nastrój dodatkowo podkreślają subtelne światło – modelujące sceniczne obrazy na kształt dzieł barokowych mistrzów – i wykorzystane w przedstawieniu liryczne kompozycje Samuela Barbera, Eleni Karaindrou i Jocelyn Pook. Obiektem nieodzyskiwalnej straty jest zarówno kończące się życie, jak i miłość, której ucieleśnieniem jest młoda tancerka (Marta Popławska). Poeta, który stale przywołuje jej postać, zaklętą w pozach modelek z obrazów Degasa, połączy się z nią dopiero po śmierci. Niespełniona miłość to problem nie tylko Poety. Tym tragicznym brakiem naznaczeni są również inni bohaterowie, między innymi Kawaler (Grzegorz Eckert) i Panna (Katarzyna Prudło), którzy nie mogą być razem, ponieważ dziewczyna została obiecana innemu, ale także Matka (Katarzyna Kuderewska), która obsesyjnie poszukuje zabranego przez śmierć dziecka.
Świat wykreowany na scenie dotknięty jest przemijaniem i ulotnością. Relacje z ludźmi są nietrwałe, ponieważ ci pojawiają się i odchodzą. Jedynym jego stałym elementem jest śmierć. Tylko ona towarzyszy Poecie w ostatniej podróży. Jej obecność zdradzają stale bijący dzwon (z baśni Dzwon), martwy łabędź, którego co jakiś czas przynosi tajemniczy mężczyzna, opowieść o ptaku, który zmarł z zimna, czy też historia trzech dziewczynek, które najpierw zniknęły w lesie, a później okazało się, że zamiast nich z lasu wysunęły się trzy trumny. Tym niesamowitym opowieściom towarzyszą pytania o sprawy ostateczne: co się dzieje z człowiekiem po śmierci? Czym jest dusza? Dokąd zmierza? Jak odbywa się to przejście?... Kiedy za szybą pojawia się babcia Poety, która kiedyś zabrała ze sobą tancerkę, wiadomo, że ten etap jego podróży powoli dobiega końca.
Korzystając z różnych baśni Andersena, Marcin Jarnuszkiewicz stworzył opowieść o umieraniu, a właściwie o godzeniu się z własną śmiertelnością. Z jednej strony ten czytelny motyw wędrówki człowieka ku śmierci porządkuje fragmentaryczną narrację, łączy ze sobą oderwane epizody. Z drugiej – wydaje się niewystarczający, zwłaszcza że oprócz tematu śmierci reżyser wprowadził także inne wątki, związane chociażby z refleksją na temat bliskości, poezji czy piękna, które potraktował dość naskórkowo. Postacie wypowiadają wzniosłe słowa, które niepogłębione – niestety – ocierają się o banał. Nawiązania do różnych baśni, które mogłyby dopowiadać nieprzedstawione treści, nie zawsze są oczywiste, zwłaszcza że reżyser posługuje się dużym skrótem. Jeśli widz nie ma dostępu do źródeł reżyserskich inspiracji, może się poczuć zagubiony w kolażu obrazów – przynajmniej takie głosy było słychać po zakończonym seansie.
Nie chcę jednak narzekać na to przedstawienie. To, co w nim warte zauważenia i podkreślenia, to na pewno strona wizualna. Daleka podróż Andersena uwodzi pięknem subtelnych, wysmakowanych obrazów, które budują kameralną, intymną przestrzeń – wewnętrzny świat bohatera, w którym emocje i wrażenia sączą się powoli w strumieniach światła. W tej przestrzeni nawet kawałek folii, odpowiednio animowany przez aktorów, przeobraża się we wzburzone fale podczas morskiej podróży. Przy pomocy prostych środków: rozsuwających się w tyle sceny zastawek, lustra weneckiego i kilku prostych, odpowiednio oświetlonych sprzętów, reżyserowi i scenografowi udało się z malutkiej sceny teatru „Ateneum” wyczarować osobny świat. Aż trudno uwierzyć, że ta płytka scena może pomieścić tyle płaszczyzn.
Daleka podróż Andersena nie jest spektaklem, o którym rozmyśla się po wyjściu z teatru. Nic w nim nie uwiera ani nie przeszkadza. Niewiele nowego wnosi do refleksji na temat granicznego doświadczenia, jakim jest śmierć, chociaż – biorąc pod uwagę fakt, że jego odbiorcami mogą być również dzieci (spektakl jest adresowany do widzów w różnym wieku) – w jakimś stopniu oswaja ten trudny temat. Z całą jednak pewnością jest to przedstawienie, które dostarcza estetycznej przyjemności, uwodzi i hipnotyzuje widza w trakcie trwania, zapada w pamięć w postaci sensualnych, malarskich kadrów, niezależnie od wieku pozwala doświadczyć magii teatru.

Śląski Teatr Lalki i Aktora „Ateneum” w Katowicach
Daleka podróż Andersena
scenariusz i reżyseria Marcin Jarnuszkiewicz
scenografia Joanna Braun i Marcin Jarnuszkiewicz
muzyka w spektaklu wykorzystano m.in. kompozycje Samuela Barbera, Henry’ego Purcella, Davida Darlinga i Eleni Karaindrou
prapremiera 21 stycznia 2012

doktor nauk humanistycznych w Zakładzie Teatru i Dramatu Instytutu Nauk o Kulturze UŚ, redaktorka „Opcji”.