Milczenie kobiet
Spektakl Lipiec-Wróblewskiej ma w poetyckim skrócie ukazać kluczowe doświadczenia kobiety, jej walkę o wolność w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Wojciech Szabelski / freepress.pl / Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu
W Toruniu i Bydgoszczy co rusz odżywa dyskusja o sensowności stworzenia lokalnej metropolii. Padają emocjonalne argumenty, zwłaszcza przeciw tej fuzji. Patrząc na kwestię z perspektywy teatralnej, można by z czystym sumieniem poprzeć ów (samo)rządowy pomysł, gdyż im bardziej teatry dramatyczne z obu miast się różnią, tym mocniej się uzupełniają. W powojennej historii regionu rzadko tak bywało, że bydgoski Teatr Polski stanowił groźną konkurencję dla toruńskiego Teatru im. Wilama Horzycy. Za dyrekcji Pawła Łysaka konkurencja stała się faktem. Bywają nad Brdą głośni reżyserzy (Klata, Kleczewska, Zadara), powstał świetny zespół aktorski, który z poświęceniem odgrywa wszelkiego rodzaju performanse, sceniczne galopady, gotów na artystyczne ryzyko i swobodne traktowanie inscenizowanego tekstu. Co rusz na afiszu pojawiają się spektakle takie jak Burza Mai Kleczewskiej, z której, niestety, jak na mój gust zbyt mocno, wywiało Szekspira na rzecz podejrzliwie traktowanych przez psychologów ustawień Hellingerowskich. Za to w Toruniu równie dobry zespół aktorski, cisza, spokój, nawet mieszczańskie rozleniwienie, spowodowane chyba pięknym, gotyckim otoczeniem, które skłania do rozwagi, namysłu i praktykowania raczej tradycyjnego teatru iluzji, z szacunkiem dla tekstu i realistyczno-psychologicznego aktorstwa. Słowem: w Toruniu eksperymenty średnio się udają, nie jest to dobre miejsce na teatralne rewolucje.
Blisko tradycyjnego teatru sytuuje się spektakl w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej Nadia. Portret wielokrotny, którego scenariusz został oparty na kilku opowiadaniach Antoniego Czechowa. Na pozór mamy tu do czynienia z żywiołem postdramatyczności. Reżyserka dość swobodnie traktuje materię epicką, wybiera tylko niektóre postaci i wątki, zszywa teksty, nie troszcząc się o logikę i prawdopodobieństwo opowieści, mając na uwadze przede wszystkim los tytułowej Nadii. Spektakl ma w poetyckim skrócie ukazać kluczowe doświadczenia kobiety, jej walkę o wolność w świecie zdominowanym przez mężczyzn. W połączeniu z charakterystycznym stylem teatralnym Lipiec-Wróblewskiej – na który składa się zamiłowanie do teatru w kostiumie, estetyzowanie rzeczywistości scenicznej, delikatne budowanie napięć, co przekłada się na unikalny nastrój skupienia, w wyraźnej kontrze do performansowej krzykliwości teatru współczesnego – daje to nadzieję na ciekawy spektakl.
Opowieść o Nadii rozpoczyna się w półmroku. Scenografię tworzy usytuowany po lewej zarys dwóch ścian domu z dwojgiem przeszklonych drzwi prowadzących w kulisy i pełnymi drzwiami na wprost. Czerń ścian kontrastuje z dyskretną elegancją okiennych ram i zasłon, subtelne zmiany światła i kilkukrotne przestawienie mebli na scenie przenoszą widza, na przykład z domowego salonu do hotelowego pokoju. Świetna, filmowa, w najlepszym sensie tego słowa, muzyka Michała Lorenca, z wybijającym się na pierwszy plan niepokojącym motywem, dopełnia obrazu świata, w którym obraca się tytułowa bohaterka. Reżyserka rozpoczyna opowieść od fragmentu opowiadania Wrogowie, spycha nieco na bok wątek starcia dwóch mężczyzn, którzy stracili bliskie osoby, na rzecz przedstawienia żony tego drugiego i skandalu, jakim było jej odejście. W tej scenie Nadia jest nieobecna. Pada mnóstwo obelg pod jej adresem. A przecież – idziemy w trop za reżyserką – ona tylko postanowiła odejść od kogoś, kogo nie kocha. Jak Nora Ibsena.
W kolejnych scenach spektaklu ta konfiguracja będzie się powtarzała: Nadię zagra Matylda Podfilipska, męża – Sławomir Maciejewski, a doktora czy przyjaciela – Marek Milczarczyk. We fragmentach opowiadania Żona Nadine Podfilipskiej ostentacyjnie milczy. Im dłużej, tym bardziej cholerycznie reaguje mąż, przyzwyczajony do tego, że wydziela jej pieniądze, organizuje czas wolny i musi wiedzieć o wszystkim. Zdaje się, że nawet darzy ją uczuciem, są takie momenty, gdy Sławomir Maciejewski akcentuje w wypowiedziach mężczyzny nadzieję, że żona przestała się gniewać, że znów będzie jak dawniej. Ona jednak dotknięta do żywego nie chce mieć z nim już nic wspólnego. Chce wolności. A to pragnienie może wypowiedzieć tylko milczeniem.
W scenie na podstawie utworu Pani z pieskiem Nadia siedzi na leżaku w Jałcie (w ścianie na wprost odsłania się ekran ukazujący falujące morze). Rozmowy z Gurowem (Paweł Kowalski) przerywane są scenkami rodzajowymi. Widzowie żywo reagują na krótkie wymiany zdań między Damulką, która „gustuje” w starych mężach (Agnieszka Wawrzkiewicz), i jej cierpliwym towarzyszem Waldemarem (Grzegorz Wiśniewski). Tytułowa pani występuje bez pieska, ale romans kwitnie – na plaży, w hotelu. Pierwszą część spektaklu kończy scena powrotu do klatki małżeństwa (są – jak pisze Czechow – „jak dwa przelotne ptaki, które złapano i kazano im żyć w osobnych klatkach”). Jak na zaciętej płycie kilka razy powtarza się pytanie męża do Nadii o to, co ją gryzie. A obok za niewidzialną ścianą sfrustrowany Gurow krzyczy na córkę czy żonę, żeby mu nie przeszkadzały. Kobieta staje przed dylematem: niewola czy wolność? Kłamstwo czy szczerość? W milczeniu siada na kolana męża. Raz, drugi, trzeci. Kurtyna.
Romans będzie miał ciąg dalszy w drugiej części spektaklu. Kochankowie szukają się po świecie. Spotykają się w hotelach, a wszystko opiera się jednak na wypowiedzianym kłamstwie, wymówką jest „choroba kobieca” i konieczność wizyt u specjalisty w Moskwie. Spektakl zamykają fragmenty wyjęte z dużego opowiadania Nieciekawa historia. Katia, bohaterka tego opowiadania, której życiorys przypomina do złudzenia los Niny Zariecznej, jest aktorką po poważnych przejściach miłosnych (odrzucenie przez ukochanego, nieślubne dziecko, które umiera, próba samobójcza). Katia-Nadia wyraźnie jest w depresji, spotyka się z Profesorem (Michał Marek Ubysz), a ich przyjaźń przekracza ramy towarzyskiej stosowności. Przynajmniej w oczach jego żony. W tej części spektaklu Nadia Podfilipskiej krąży po scenie, nawet w trakcie rozmów w rodzinie Profesora. Niczym materializacja słów Gurowa z Pani z pieskiem: „[...] nie śniła mu się, ale szła za nim zawsze jak cień i patrzyła na niego. [...] Wieczorami patrzyła na niego z szafy bibliotecznej, z kominka, z kątów, słyszał jej oddech, delikatny szelest jej sukni”.
Tak mocno może istnieć kobieta w życiu mężczyzny. Ale Profesor, który w wykonaniu Ubysza nie jest takim starcem na progu śmierci jak u Czechowa, zapatrzony w siebie nie widzi ani cierpień córki (Mirosława Sobik), która wzięła potajemnie ślub, ani „dołu” Nadii, która postanawia wyjechać byle dalej stąd. Milczenie, wymówka, „choroba kobieca”, wyjazd, ucieczka chyłkiem – to cały repertuar kobiecych uników (czytaj: lękowych starań o wolność). W finale spektaklu Profesor głośno pyta (u Czechowa sobie to tylko pomyślał): „A więc nie będziesz na moim pogrzebie?”. Wciąż zajmuje się tylko sobą. Przedstawienie niespodziewanie dobiega końca.
Szkoda nie tego mało spektakularnego zakończenia, ale nade wszystko niewykorzystania całych pokładów utworów Czechowa. Agnieszka Lipiec-Wróblewska wyjęła z nich na ogół tylko dialogi między postaciami, zrekonstruowała niektóre rozmowy na podstawie relacji narratora. Odrzuciła jednak całą płaszczyznę narracji, która u autora Trzech sióstr wydaje się nadzwyczaj istotna, wypełniona liryczną refleksją. Dialogi w opowiadaniach (inaczej niż w dramatach, gdzie to, co ważne, ujawnia się w podtekstach) to tylko wierzchołek góry lodowej. Dlatego nie dziwi mnie, że toruńscy aktorzy nie mogli w Nadii rozwinąć skrzydeł, że zostało im takie, dość płaskie, „behawioralne” aktorstwo, raczej ilustrujące tezę spektaklu niż pozwalające na ukazanie pełnokrwistych postaci. Szkoda, że mężczyźni zostali ogołoceni z możliwości wypowiedzenia komentarza o „egoizmie nieszczęśliwych” (Wrogowie) czy swoim mizoginizmie (Gurow to w spektaklu idealny kochanek, w opowiadaniu boi się żony, a o kobietach mówi: „niższa rasa”, Profesor zaś mówi o żonie: „Patrzenie na nią sprawia mi ból”). Szkoda ogólnych refleksji o życiu i śmierci. Nie sposób się domyślić, patrząc na morze i niebo na ekranie, że w inscenizowanych opowiadaniach pojawiają się takie oto spostrzeżenia:
[...] jednostajny, głuchy szum morza dobiegający z dołu mówił o spokoju, o wiecznym śnie, jaki nas oczekuje. Tak szumiało tam w dole, kiedy jeszcze nie było Jałty ani Oreandy, tak szumi teraz i będzie szumieć tak samo obojętnie i głucho, kiedy nas już nie będzie.
(Dama z pieskiem)
I drugi cytat:
Czy niebo kryją chmury, czy lśnią na nim gwiazdy i świeci księżyc, za każdym razem wracając, patrzę weń i rozmyślam o tym, iż wkrótce zabierze mnie śmierć. Zdawałoby się, że myśli moje powinny być wtedy głębokie jak niebo, wyraziste, oszałamiające... Niestety, nie.
Tak oto Czechow został ogołocony i pozbawiony szansy wypowiedzenia się nieporównanie ostrzej – a przecież zgodnie z wyjściowymi intencjami reżyserki – na temat losu współczesnej kobiety.
Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu
Nadia. Portret wielokrotny wg opowiadań Antoniego Czechowa
adaptacja i reżyseria Agnieszka Lipiec-Wróblewska
scenografia i kostiumy Agnieszka Zawadowska
muzyka Michał Lorenc
ruch sceniczny Weronika Pelczyńska
projekcje Jacek Banach
premiera 24 marca 2012