6/2012

Każda historia ma swoje zakończenie

Zabrzański spektakl oburzył część widowni, pokazując społeczne napięcia, o których w teatrze najwyraźniej warto rozmawiać.

Obrazek ilustrujący tekst Każda historia ma swoje zakończenie

Joanna Siercha

Nieskończona historia Artura Pałygi w reżyserii Uli Kijak w kilka dni po premierze okazała się wydarzeniem, o którym pisano nie tylko w serwisach internetowych, ale też na łamach lokalnych i ogólnopolskich gazet, co w przypadku spektakli z Górnego Śląska nie jest częste. Emocjonowali się nim dziennikarze, teatralni komentatorzy i widzowie, którzy umieszczali swoje wpisy w Internecie. Przyczyną poruszenia był list otwarty twórców inscenizacji, w którym informowali o niebezpieczeństwie ocenzurowania, a nawet zdjęcia spektaklu z afisza, po tym, jak do teatru wpłynęły trzy krytyczne listy od widzów, w tym jeden zawiadamiający o popełnieniu przestępstwa w związku z obrazą uczuć religijnych. Trzeba też dodać, że dyrekcja teatru, pod wpływem listów, zażądała usunięcia ze spektaklu czterech – moim zdaniem – mało kontrowersyjnych elementów, które prawdopodobnie okazały się rażące dla widzów, dużo więcej mówiąc o zbulwersowanych odbiorcach niż o samym przedstawieniu. Ze spektaklu miało zniknąć uderzenie jednej z postaci przez aktorkę atrapą Biblii, a także teatralny brzuch w scenie z księdzem, który sugerował, że to on jest sprawcą ciąży bohaterki. Dyrektor polecił również zamienić skandowanie słów „módlmy się” w litanii przedmiotów żegnających zmarłą Wiktorię Dworniczek na łagodniejszy sposób artykulacji, czy wreszcie ograniczyć do jednego wielokrotnie powtarzane przez Chór hasło z seksczatu: „Do buzi bierzesz? / W pupę bierzesz?”, chociaż w tekście Pałygi pojawia się ono kilka razy i ma swoje uzasadnienie.
Na korekty, jak łatwo się domyślić, reżyserka nie wyraziła zgody. Dodatkowo w całą tę sensacyjną historię została włączona prezydent Zabrza, obsadzona w roli cenzora, która przytomnie w ostatniej chwili zrezygnowała z udziału w pokazie zamkniętym. Dwa tygodnie po premierze spektakl zagrano ponownie, tym razem zapraszając widzów po seansie na rozmowę z twórcami, która, wbrew wysokiej temperaturze emocji towarzyszących premierze, przebiegła w przyjaznej atmosferze. Kto wie, może dlatego, że widzowie, których spektakl oburzył, na spotkanie nie przyszli. Ci, którzy na spotkaniu zostali, gratulowali reżyserce i wszystko wskazuje na to, że spektakl bez cenzury będzie nadal grany.
Przystępując do recenzowania Nieskończonej historii, zastanawiałam się, czy warto wracać do tych wydarzeń, skoro już dość szczegółowo zostały opisane, zanalizowane, włożone w szerszy kontekst, chociaż wydają się organicznie związane ze spektaklem i stanowią świadectwo jego odbioru. To, co zdarzyło się po premierze, idealnie wpisuje się w spektakl, gdyby rozpatrywać go w kategoriach performatywności, jest bowiem jego kolejnym aktem. Dramat teatralny splata się tu z dramatem społecznym, który go dopełnia. Trzeba przypomnieć, że przed premierą odbyły się akcje społeczne związane z przygotowywaną produkcją. Podczas pierwszej, nazwanej „Twoich Przedmiotów Teatr Nowy”, widzowie przynosili do teatru stare i często zapomniane przedmioty, które w ten sposób miały otrzymać drugie życie – część z nich wykorzystano w spektaklu jako rekwizyty, resztę jako eksponaty na zorganizowanej w foyer wystawie. Druga akcja, „Twoich Przeżyć Teatr Nowy”, dotyczyła wspólnego gotowania rosołu, na który przepis pojawia się w tekście Pałygi, choć w zabrzańskiej realizacji do przedstawienia włączono podobno recepturę stworzoną podczas spotkania. Kolejnym krokiem integrującym mieszkańców miasta z teatrem i Nieskończoną historią było zaproszenie ich na pokaz przedpremierowy. Ostatni etap, związany z kontrowersjami wokół produkcji, dopisało życie. Pojawił się niespodziewanie, chociaż idealnie wpisał się w scenariusz całego wydarzenia.
Wydaje się, że kluczem do zabrzańskiego spektaklu jest kategoria performatywności i związanego z nią odgrywania czegoś w obecności widzów: aktorzy manifestują teatralność sytuacji, na oczach publiczności wchodzą w role, grają po kilka postaci, użyczają swoich głosów przedmiotom. Z drugiej strony tym kluczem wydaje się sama sytuacja spotkania: ludzi, historii oraz domowych sprzętów, nie tylko tych zasugerowanych w dramacie, ale także – dzięki przeprowadzonej akcji społecznej – pochodzących z rzeczywistości pozateatralnej. Do takiej realizacji zachęca zresztą tekst Pałygi, rozpisany na głosy mieszkańców kamienicy, Chóru komentującego wydarzenia i kierującego nim Przewodnika.
W spektaklu Kijak Chór jest świadkiem i tłem wydarzeń: Wiktorii Dworniczkowej (Anna Konieczna) zanuci marsza pogrzebowego, posłucha pamiętnika Judyty (Dagmara Ziaja), który dziewczyna będzie czytała księdzu, sprawdzi się jako wirtualny szum, gdy rozmowa Magdaleny (Mariusz Wojtas) i Rut (Anna Konieczna) będzie toczyć się na seksczacie (to jedna z ciekawszych scen). Wreszcie wspólnie wykona sekwencję ruchową naśladującą czynność mycia zębów, która wyznacza rytm codzienności mieszkańców kamienicy. W Chórze kotłują się opowieści, które tworzą świat bohaterów. Aktorzy ubrani w kostiumy w kolorze naśladującym odcienie skóry tworzą jeden harmonijnie brzmiący organizm, od którego od czasu do czasu odrywają się pojedyncze ciała i snują własne narracje. Wystarczy czerwona spódniczka, by stać się infantylną nastolatką Judytą; chusta w kwiaty i cieliste ochraniacze pogrubiające nogi, by być starą, schorowaną Anielą Dąbek (Danuta Lewandowska); wreszcie zielona kamizelka, by zagłębić się w rozterki duchowe Andrzeja (Marian Wiśniewski), kierowcy karetki pogotowia. Pomysł bardzo ciekawy, chociaż czasem aktorom brakowało inwencji, by w niebanalny sposób zbudować grane postacie. Sięganie po stereotypy i przerysowanie nie zawsze było wystarczające, niejednokrotnie też oddalało widza emocjonalnie od prezentowanego świata.
W spektaklu Kijak słowo jest podstawowym narzędziem stwarzania rzeczywistości, toteż scenografia Dominiki Skazy stroni od realistycznej konwencji. Zamiast ustawionych na scenie starych kredensów, stołów, makatek i czajniczków w pastelowe kwiaty wypełnia ją horyzont i podłoga w kolorze mlecznego brązu, podzielonego białymi liniami, tworzącymi iluzję głębi i różnorodność płaszczyzn. W tej abstrakcyjnej przestrzeni ubrania i przedmioty mają swoje wejścia. Zjeżdżają z góry podwieszone do sztankietów, niemalże tańczą wśród wypowiadanych słów. Są nieodłącznym elementem narracji, wykorzystane przez aktorów tworzą tożsamość postaci. Kulminacja ich obecności nastąpi w scenie pożegnania Dworniczkowej, kiedy przemówią ustami aktorów: gadający kalendarz przypomni o imieninach, przywoła ludową mądrość albo podzieli się przepisem na rosół; kawałek pożółkłej gazety spod nóżki od kredensu zreferuje, co kiedyś w nim napisano. Okazuje się, że przedmioty mogą powiedzieć znacznie więcej o związanych z nimi ludziach niż oni sami.
Każda z postaci wyłaniających się z Chóru ma swoją historię. Niejako w kontraście do nich została zbudowana postać Przewodnika Chóru (Renata Spinek), który w kiczowatym kostiumie cyrkowego konferansjera pełni rolę wodzireja, dyrygenta, mistrza ceremonii. Wywołuje postaci, pilnuje kolejności, czasami zasypia na proscenium albo układa domki z kart, nie przejmując się tym, co dzieje się na scenie. Z ducha jest wywrotowy, przekorny, zdystansowany, nie angażuje się w opowiadane historie. Bez wątpienia wiele zawdzięcza postaci MC Apolla z III Furii Marcina Libera lub Jokera z (A)pollonii Krzysztofa Warlikowskiego. Jedyną rolą, którą odegra, będzie aria Józefa Krupy, właściciela zakładu pogrzebowego. W kolorowej peruce i sukience, z dopiętym sztucznym wieńcem zamiast trenu, w świetle dyskotekowych kul, pojawi się jako kwintesencja współczesnego przemysłu pogrzebowego, który śmierć uwięził w regułach ekonomii, rozrywki i w funeralnym kiczu. To najmocniejsza scena, która niestety zdominowała pozostałe i zachwiała proporcje. Z wielobarwnej opowieści o ludziach spektakl przeobraził się w krytykę rynku, który śmierć połączył z rozrywką.
Nieskończona historia w reżyserii Uli Kijak raczej nie będzie na Śląsku artystycznym wydarzeniem sezonu. Spektakl, mimo kilku bardzo ciekawych scen i rozwiązań, jest nierówny. Obok interesujących pomysłów pojawiają się fragmenty słabsze, pozbawione energii i napięcia, a aktorzy ze zmiennym szczęściem konstruują swoje postacie. Z pewnością jednak jest on ważną propozycją dla Zabrza. Nie tylko wniósł świeży oddech w mury teatru, ale spowodował żywą reakcję widzów. Reżyserce udało się zrealizować spektakl jako projekt społeczny, pobudzić świadomość, że również teatr jest częścią wspólnoty, obszarem dyskusji. Te wydarzenia powinny być sygnałem dla dyrekcji: w Zabrzu potrzebny jest teatr, który porusza społeczne demony, bo – jak się okazało – jest o czym rozmawiać.

Teatr Nowy w Zabrzu
Nieskończona historia Artura Pałygi
reżyseria Ula Kijak
scenografia Dominika Skaza
muzyka Maria Rumińska
ruch sceniczny Anka Jankowska
premiera 1 kwietnia 2012

doktor nauk humanistycznych w Zakładzie Teatru i Dramatu Instytutu Nauk o Kulturze UŚ, redaktorka „Opcji”.