7-8/2012

Naj, Naj, Naj

Teatr dla dzieci i młodzieży to szczególna dziedzina sztuki. Szczególna ze względu na swojego specyficznego odbiorcę – tyleż wrażliwego, co wymagającego.

Obrazek ilustrujący tekst Naj, Naj, Naj

materiały prasowe

Potrzeby i wymagania niedorosłego widza zmieniają się wraz z nim w miarę dorastania. Jako dziecko jest otwarty na teatralną zabawę i współkreację, ale jednocześnie niezwykle... konserwatywny, fundamentalnie wręcz przywiązany do kanonicznych wersji znanych mu bajek czy książek. Toteż widz dziecięcy każde odstępstwo od klasycznej fabuły traktuje jako osobistą zdradę, ignorancję lub nawet brak profesjonalizmu.
Natomiast widz nastoletni – przeciwnie. Z aplauzem wita najbardziej karkołomne dekonstrukcje bajkowych czy literackich schematów, bo sam jest na etapie buntu wobec wszelkich wzorów i autorytetów. Kłopot w tym, że ten bunt zamyka go w rówieśniczym kręgu, zawężając pole jakiegokolwiek dialogu. Także teatralnego. Polemika z nastolatkiem w sferze artystycznej jest równie trudna jak w sferze życia codziennego. Zwłaszcza w Polsce, gdzie przyjęło się, że obszar teatru dla dzieci i młodzieży zarezerwowany jest dla scen lalkowych. Nastolatek w teatrze lalek?! No way! Natomiast spektakle dla widzów niedorosłych w teatrach dramatycznych należą u nas niestety do wyjątków i rzadko wykraczają poza kanon bajek i szkolnych lektur. Nader często są to przedsięwzięcia na granicy komercji, kolorowe widowiska powielane na kolejnych scenach w niezmienionej postaci. Nie sprzyja to ani rozwojowi tego gatunku teatru, ani rozwojowi młodego widza. Powoduje stagnację po obu stronach rampy. A nie musi tak być.
Przykładem – Chorwacja, gdzie w większych ośrodkach obok teatrów lalek doskonale funkcjonują teatry dramatyczne wyspecjalizowane w repertuarze dziecięco-młodzieżowym. W samym Zagrzebiu takich miejskich i prywatnych scen jest przynajmniej sześć. Jedne działają w oparciu o własne zespoły, inne angażują realizatorów do konkretnych projektów. A wszystkie prowadzą szeroko rozwinięty system warsztatów – nie tylko teatralnych – dla dzieci i młodzieży. Tak pomyślana edukacja kulturalna sprawia, że dzieci od najmłodszych lat oswajają się z teatrem, a potem już jako młodzież i dorośli są stałymi jego bywalcami. Ale nie dość na tym. Co roku odbywają się w Zagrzebiu dwa międzynarodowe festiwale adresowane do dzieci i młodzieży. Jeden to najważniejszy w tym rejonie Europy festiwal teatrów lalek – PIF, obchodzący we wrześniu swoje 45-lecie. Drugi, młodszy, to Naj, Naj, Naj Festiwal organizowany od dwunastu lat przez miejską scenę dziecięco-młodzieżową „Żar ptica”.
To festiwal fenomen. Odbywa się bowiem nie tylko w centrum Zagrzebia, ale także w dzielnicach peryferyjnych. Dubrava, Travno, Trešnja to przeciwległe krańce miasta, a zarazem siedziby teatrów wyspecjalizowanych w repertuarze dziecięco-młodzieżowym. Jeśli dodać do tego Zagrzebski Teatr Młodych w samym sercu stolicy oraz wzniesiony na wzgórzu w willowej i rekreacyjnej części Zagrzebia gmach gospodarzy festiwalu, staje się jasne, dlaczego przez jeden kwietniowy tydzień całe miasto żyje teatrem dla dzieci. Termin festiwalu jest ruchomy i tradycyjnie powiązany z terminem szkolnych ferii wielkanocnych. Wtedy młodzi widzowie mają nie tylko wolny czas, ale także wolny wstęp na wszystkie spektakle! Wystarczy tylko godzinę wcześniej zgłosić się do kasy po odbiór gratisowego biletu. To z jednej strony przyciąga do teatru całe rodziny, zachęcone niejednokrotnie do wyprawy na drugi kraniec miasta, z drugiej zaś wyrabia w najmłodszych teatralne nawyki. Trzylatki z wypiekami na twarzach podają bilet bileterce, a pięciolatki z równym przejęciem szukają właściwego rzędu i miejsca. To ich pierwsze kroki w teatralną dorosłość!
Rokrocznie na Naj, Naj, Naj Festiwalu spotyka się ponad czterystu wykonawców z pięcioma tysiącami młodych widzów. Podobnie było i w tym roku. Rozpiętości terytorialnej towarzyszyła rozpiętość artystyczna w najlepszym tego słowa znaczeniu – od klownady poprzez teatr formy, kabaret i musical po problemowe sztuki dyskursywne. W sumie – czternaście spektakli, z których kilka godnych jest zapamiętania na dłużej. Najmłodsza, nawet kilkumiesięczna (!) publiczność zasiadła na poduszkach lub kolanach rodziców, żeby obejrzeć pełne niespodzianek duńskie monowidowisko „Piosenki z wysoka” Teatru Reflection z Aarhus, rozegrane w przytulnym białym namiocie. A w środku prószył śnieg, migotały koronkowe gwiazdki, papierowe łódeczki pływały wśród białych obłoczków, miniaturowy chłopczyk szedł po linie do miniaturowej dziewczynki, a rozchylające się białe muszle zakwitały bukietami kwiatów i pluskały wodą. Było pastelowo, śpiewnie i bajkowo. A bezpieczną przestrzeń namiotu bez reszty wypełniało zadziwienie najnajmłodszej publiczności, która wielkimi oczami śledziła kolejne odsłony tej poetyckiej opowieści. Płacze rozległy się dopiero w finale, bo żal było wychodzić z tego magicznego świata.
Innym spektaklem, który podbił serca jurorów i publiczności – tym razem nastoletniej – był „Emil i detektywi” w brawurowym wykonaniu Teatru Dziecięcego z Osijeku. Twórcy tego niezwykle dynamicznego widowiska Davor Špišić i Nikola Zavišić przenieśli na scenę powieść Ericha Kästnera w konwencji... nowoczesnej opery, zachowując przy tym mozaikową, złożoną z osobnych „obrazków” strukturę Kästnerowskiej prozy. Dziesiątka aktorów o iście operowych głosach wcieliła się w kilkanaście powieściowych postaci, nadając m sceniczną indywidualność i vis comica. Jedynym elementem scenograficznym były tu drewniane walizki, z których niczym z klocków lego powstawały domy, pomniki, pociąg, więzienie, a nawet całe miasto. Miasto Berlin, bo tam właśnie rozgrywa się pogoń Emila za złodziejaszkiem, który skradł mu pieniądze przeznaczone dla babci. Luźna struktura tego rozśpiewanego spektaklu przywodzi na myśl klasykę kina – Amerykanina w Paryżu. I tu roztańczone obrazy i postaci zmieniają się jak w kalejdoskopie, a główny bohater wędruje przez miasto z towarzyszeniem muzyki (Willem Miličević), która partneruje mu na każdym kroku. To spektakl najwyższej klasy artystycznej godzien każdego festiwalu, co docenili nastoletni widzowie i nie tylko oni, nagradzając go frenetycznymi oklaskami.
Wśród faworytów publiczności oraz gremium jurorskiego znalazło się też wyciszone dwuosobowe przedstawienie „Johannie, czy umiesz gwizdać?” według sztuki Nicka Wooda adresowane do widzów w każdym wieku. Teatr z Viroviticy znany jest ze swojego upodobania do trudnych tematów. Problemy dorastania, poszukiwania własnej tożsamości, dylematy moralne i etyczne – to od lat tematy teatralnego dialogu virovitickich twórców z młodzieżową i dziecięcą publicznością. Dialogu zawsze gorącego i otwartego na polemikę z drugą stroną rampy. Tym razem podjęli temat samotności młodych i starych. Bohaterami przedstawienia są dwaj chłopcy, z których jeden zazdrości drugiemu... dziadka. Bo dziadek zna wiele ciekawych opowieści, umie łowić ryby, a przede wszystkim – co tydzień daje wnukowi kieszonkowe. Wpadają więc na szalony pomysł, by znaleźć Johannowi dziadka w domu starców. Chłopiec poznaje tam roztargnionego starszego pana i z dziecięcym tupetem przedstawia się jako jego wnuk. Ten podejmuje tę grę bez zdziwienia – może z nieświadomości, a może dla zabawy, bo doskwiera mu samotność. Obaj wchodzą w nowe role, uczą się siebie nawzajem i ku własnemu zaskoczeniu otwierają się na nowe emocje.
Dzięki chłopcu starzec odważa się wyjść za bramę hospicjum, którego nie opuszczał od lat. Uczy go gwizdać i puszczać latawca, co przypomina mu własne dzieciństwo. A przyszywany wnuk z każdym dniem coraz bardziej przywiązuje się do nie swojego dziadka. Interesowna znajomość niepostrzeżenie przeradza się w bezinteresowną zażyłość, budząc w obu zapomniane, a może uśpione uczucia – szacunek, odpowiedzialność, troskliwość, wreszcie – miłość. Obaj uczą się także wybaczać. Dziadek kryje swoją irytację, że chłopiec nie może się nauczyć gwizdać, natomiast wnuk nie okazuje rozczarowania, kiedy zbudowany przez dziadka latawiec okazuje się nielotem. W dniu urodzin Johann sprawia starcowi niespodziankę, wręczając mu prezent kupiony za własnoręcznie zarobione pieniądze, i solennie obiecuje nauczyć się wreszcie gwizdać. Po czym znika na kilka tygodni, bo tyle czasu zajmuje mu ta nauka. Kiedy wreszcie opanuje sztukę gwizdania, znów pojawia się w hospicjum, żeby ucieszyć dziadka, ale starszego pana już nie ma. Odszedł na zawsze. Pozostał jednak w sercu chłopca, czego znakiem jest latawiec, który nagle unosi się w powietrze.
W tym momencie na widowni zapadła wzruszona cisza. Oklaski odezwały się dopiero po dobrej chwili i długo nie milkły, przeradzając się w standing ovation. Sugestywność gry dwóch młodziutkich aktorów: Mladena Kovačicia i Gorana Koši, sprawiła, że publiczność – i młodsza, i ta starsza, przejrzała się w nich jak w lustrze. Siedzący w czwartym rzędzie dziadek z wnuczką, który wkroczył na salę z wielką torbą popcornu, przez całą godzinę ani razu do niej nie sięgnął. Klaskał potem ze łzami w oczach i przytulał wnuczkę. Ten niewielki spektakl, zagrany na nieomal pustej scenie, wzbudził wielkie emocje. Widzowie wychodzili uśmiechnięci, ukradkiem ocierając oczy. A dzieci kurczowo trzymały za ręce rodziców i dziadków. Ot, sztuka teatru!
Podobnie gorące emocje wywołało diametralnie inne w klimacie kameralne przedstawienie prywatnego zagrzebskiego teatru dla młodych widzów „Mala scena” – „Kamienie” Toma Lycosa. To dwuosobowa dyskursywna sztuka o problemie odpowiedzialności i granicach zabawy. Oto dwóch znudzonych dziesięciolatków zabija czas, celując kamieniami w przejeżdżające samochody. Po prostu, dla sportu. Kiedy doprowadzają do wypadku, są przerażeni, przecież to była tylko zabawa... Policyjne przesłuchanie to dla nich przyspieszona lekcja dojrzewania. Dla nich i dla publiczności, bowiem pod koniec spektaklu to ona wymierza im karę, wrzucając do urny kartki z wyrokiem: winni – niewinni. Głosy są zwykle podzielone pół na pół. Dodatkowego dramatyzmu nadaje spektaklowi reżyserska koncepcja Ivicy Šimicia, by role chłopców i śledczych zagrali ci sami aktorzy, którzy w jednej chwili z oskarżonych przeistaczają się w oskarżycieli. Dyskusje i spory nie kończą się wraz z przedstawieniem. Trwają dalej – w szatni, na ulicy, a potem w domu i w szkole. I w tym wypadku teatr z nawiązką wypełnił swoją misję budzenia emocji i prowokowania do samodzielnego myślenia.
W ten nurt spektakli polemicznych włączyło się także barwne widowisko połączonych zespołów Teatru Młodych i Teatru Lalek ze Splitu „Głębokie morze”. To wykorzystujące motywy „Małego księcia” kolażowe przedstawienie opowiadało o dziecięcej fantazji i przyziemności dorosłych, którzy by odnaleźć szczęście, muszą się na nowo nauczyć marzyć. Zaproszeniem do świata dziecięcej wyobraźni był też bezsłowny spektakl izraelskiego teatru Orna Porat „Zdarzy się coś wspaniałego”, w którym scenę zaludniały przedziwne surrealistyczne stwory. Ta oniryczna rzeczywistość otaczała łóżko małego chłopca, który nie mógł zasnąć w oczekiwaniu na powrót mamy ze szpitala – mamy i młodszego braciszka.
W programie 12. Naj Naj Naj Festiwalu widzowie w każdym wieku znajdowali coś dla siebie, coś, co skłaniało ich do refleksji, ale i do uśmiechu, a przede wszystkim – do rozmowy z rówieśnikami i z dorosłymi. Z wyborem nie mieli kłopotu – w każdym teatrze mogli otrzymać pełną informację o festiwalowych imprezach. Były bezpłatne programy i plakaty, były afisze na ulicach, zapowiedzi w Internecie i w codziennej prasie, która dodatkowo recenzowała wszystkie spektakle. Bo tym festiwalem autentycznie żył cały Zagrzeb, czego dowodem sale teatralne zapełnione po brzegi publicznością indywidualną, nieorganizowaną.
Jak na tym tle wygląda teatr w Polsce? Na odwrócony tyłem do widowni dziecięco-młodzieżowej. Oferta repertuarowa teatrów dramatycznych jest dla niej więcej niż skromna, z przewagą tytułów lekturowych. Toteż młodzież szkolna chodzi do teatru nieomal wyłącznie pod eskortą nauczycieli, rzadko z własnej woli. Czy to znaczy, że teatru nie lubi? Bynajmniej. Przeczą temu setki, jeśli nie tysiące amatorskich zespołów dziecięcych i młodzieżowych, które żyją we własnym teatralnym świecie, mają własną publiczność i własne festiwale, takie jak łódzka „Dziatwa” czy poznańskie Forum Teatrów Młodzieżowych. Skąd czerpią repertuar? W dużej mierze ze źródła, którego zdają się nie zauważać teatry profesjonalne – z przebogatej bazy sztuk współczesnych poznańskiego Centrum Sztuki Dziecka, liczącej blisko pięćset tytułów, i z wydawanej przez CSD serii Zeszytów Nowych Sztuk. Niekiedy korzystają z niej teatry lalkowe, ale sceny dramatyczne – dramatycznie mało. Mamy więc w Polsce potencjalną publiczność, mamy bogatą bibliotekę repertuarową i praktycznie nie mamy teatru dramatycznego dla dzieci i młodzieży. To kolejny polski paradoks! Warto by z nim powalczyć zwłaszcza teraz – w przeddzień Kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży ASSITEJ, który w 2014 roku odbędzie się w Warszawie. W Roku Janusza Korczaka, który teraz obchodzimy, trzeba głośno powtarzać, że dziecko to nie tylko mały człowiek, ale także mały teatroman, którego nie wolno ignorować, bo gdy dorośnie – to on będzie ignorował teatr.