7-8/2012

„Iluzje” bez kontaktu

Po polskiej prapremierze w reżyserii Agnieszki Glińskiej Iluzje na deskach Starego Teatru zrealizował sam autor Iwan Wyrypajew. Krytycy podzielili się w ocenach.

Obrazek ilustrujący tekst „Iluzje” bez kontaktu

Ryszard Kornecki

Wyrypajew dał się poznać w Polsce jako autor popularnych i często wystawianych sztuk (Sny, Dzień Walentego, Księga Rodzaju 2, Tlen), reżyser własnych tekstów (Lipiec w Teatrze Na Woli, Taniec „Delhi” w Teatrze Narodowym) oraz twórca filmowy (Euforia, Tlen). Po jego dramaty sięgali: Michał Zadara (Księga Rodzaju 2), Łukasz Kos (Sny), Agnieszka Glińska (Iluzje), trzykrotnie zrealizowano Tlen (Agnieszka Olsten, Małgorzata Bogajewska, Aleksandra Konieczna). Najczęściej wystawianą sztuką jest mało ceniony przez autora dramat (który, według jego własnych słów, oduczył go pisania na zamówienie) Dzień Walentego, pokazywany również pod tytułem Walentynki (realizacje w Katowicach, Łodzi, Warszawie, Częstochowie, Krakowie, Olsztynie, Białymstoku, Radomiu, Gorzowie Wielkopolskim, Kaliszu).
Wyrypajew proponuje nowy model teatru i relacji pomiędzy sceną a widownią. Nazywa to konektem, czyli rodzajem szczególnie intensywnego kontaktu i „prawdziwego, bezpośredniego dialogu między aktorem a widzem”. Ta szczególna „prawdziwość” ma się opierać na tym, że aktor nie udaje postaci, nie wczuwa się w nią, nie przeżywa jej emocji – jest jedynie(?) wykonawcą, który spotyka się z widzami, by opowiedzieć jej historię. „Bohaterami tej sztuki nie są Amerykanie. Bohaterami są wykonawcy. Oni opowiadają o Amerykanach. Bohaterem sztuki będzie Anna Dymna, która wyjdzie na scenę jako ona sama i opowie nam tę historię” – stwierdził w wywiadzie przeprowadzonym przez Katarzynę Osińską, zamieszczonym w programie spektaklu.
Zakłada to dystans między wykonawcą a postacią, bohaterem a rolą, który – jak świadczą wypowiedzi aktorów – nieodparcie kojarzył im się z Brechtowskim V-effektem. Nie ma mowy o utożsamieniu, nie dopuszcza się kontaktu między partnerami scenicznymi – należy się skupić na kontakcie, przede wszystkim wzrokowym, z widzem. I opowiedzieć mu – niemal na chłodno, bez interpretacji i własnych emocji – pewną historię. „Jesteśmy po prostu opowiadaczami” – deklaruje Anna Dymna. Choć zadanie to wydaje się karkołomne, czegoś takiego dokonała Karolina Gruszka w inscenizowanym przez Wyrypajewa Lipcu. Była poza postacią – obok niej, nie grała sześćdziesięcioletniego kanibala-mordercy, nie oceniała go, nie komentowała (gestem, mimiką, ciałem) jego przerażających zachowań.
Wówczas, patrząc na propozycje Wyrypajewa, krytycy pisali o świeżym oddechu w teatrze, nowej formule – teatrze bezpośrednim: bez kostiumu, gry, wcielania się w role, jednym słowem bez „udawania”. Pomijając pytanie, czy ktokolwiek dziś jeszcze wierzy w teatralną iluzję i „kawałek życia” przeniesiony na scenę, warto dostrzec, że Wyrypajew sięga do starej przecież tradycji – opowieści czy, w modnej nomenklaturze: storytellingu, oratury. Aktor, który „wychodzi, aby opowiedzieć widzom historię”, „kobieta, która wchodzi na scenę tylko po to, żeby wypowiedzieć tekst”, to zjawiska stare jak kultura, znane wielu narodom i niekryte wcale pod etykietą teatru. Wyrypajew odteatralizowuje teatr, ale dosyć tradycyjnymi środkami – wraca do formy ustnej narracji: przekazu mitu, baśni, legendy, chanson de geste czy nawet pieśni ślepego Homera. Aktor staje się opowiadaczem, przekaźnikiem, medium – nie odgrywa postaci, niemal beznamiętnie podaje tekst, skupiając się bardziej na jego rytmie, melodyce niż treści. Sam Wyrypajew na spotkaniach mówił o swej czci wobec autora i litery tekstu (z tego też powodu rzadko ogląda inscenizacje swych dramatów – nie chce się denerwować), to one są bowiem najważniejsze. W wywiadzie deklarował, że interesuje go „wyłącznie sens, przekaz”, rozmowa z widzem – opowieść i jej wykonanie. I tu tkwi chyba sedno problemu, jaki mam z Iluzjami – tekst bowiem winien być doskonały lub przynajmniej znaczący.
W Starym Teatrze na przykładzie dwóch historii małżeńskich Wyrypajew opowiedział o samooszukiwaniu się, braku porozumienia, o tym, że tam, gdzie pojawia się miłość, zawieszone są prawa logiki, dociekania prawdy/nieprawdy. Iluzja uczuć budowana przez całe życie może zostać zburzona jednym gestem, rzuconym pochopnie słowem. Romansowe zawikłania między parami, retrospekcje ważnych momentów z ich życia mają przekazać głębokie prawdy o naturze miłości. Prawdy, które łatwo mogą osunąć się w truizmy. I pozostawić widza obojętnym…
Opowieść, która staje się sednem teatru Wyrypajewa, powinna słuchacza wciągnąć, wzburzyć, poruszyć, zaangażować – cokolwiek; wywołać w nim emocje, żywy odzew, niezgodę. W Lipcu była to przejmująca, mocna historia, której zderzenie z eteryczną wykonawczynią niemal wyśpiewującą monolog kanibala robiło piorunujące wrażenie. Jeżeli natomiast tekst będzie nijaki, banalny, a narzędzia jego przekazu (aktor) i strona wizualna (scenografia, kostium, przestrzeń) zredukowane do minimum – to co zostanie? Brzmienie słów? Melodia tekstu? Mieliśmy już w Polsce teatr ubogi – który nawiasem mówiąc przy teatrze Wyrypajewa olśniewał bogactwem środków – jednak jego istotą był aktor: jego czyn, akt, na najbardziej podstawowym, fizycznym poziomie – ciała, głosu, a więc narzędzi traktowanych jako wehikuł, jako punkt odbicia dla wykonawcy, a poprzez niego i widza. Jednak do wyszkolenia tego medium Grotowskiemu i jego zespołowi potrzebne były lata praktyki i treningu. Wyrypajew nie potrzebuje takich aktorów, on chce medium przezroczystego i posłusznego woli reżysera (czy – nawet bardziej – woli dramatopisarza). Pragnie nawet nie tyle marionety, ile lektora. Gdzie zatem zostawia miejsce na kontakt?
Słuchając aktorów w Starym, w końcu zamknęłam oczy. Płynął do mnie sam dźwięk, brzmienie ich głosu – i pytałam sama siebie, czy powoduje to aż tak dużą różnicę w odbiorze? Sam Wyrypajew podsuwa ten trop, umieszczając swych lektorów na tle dekoracji przypominającej studio nagraniowe. Migające lampki, elektronika, słupki rejestrujące dźwięki wzmacniają wrażenie, że jesteśmy świadkami nagrywania audycji. Odmierzający czas zegar pokazuje, jak długo spikerzy będą on air. Warto przy tej okazji odwołać się do filmu Tlen, w którym historia Saszy i Sańki była przez aktorów opowiadana w studiu nagrań – ze słuchawkami na uszach, w codziennych strojach – wtedy widzieliśmy już Karolinę Gruszkę i Aleksieja Filimonowa, a nie odtwarzane przez nich postacie. Wyrypajew kręcił ich kamerą przez dźwiękoszczelną szybę. I w Iluzjach, mam wrażenie, ta szyba powróciła mimowolnie. Zamknięci w studiu pośród elektroniki rejestrującej ich dźwięki aktorzy patrzą jak przez szybę na ciemną reżyserkę-widownię. Może gdzieś tu siedzi autor, reżyser, może słuchacze, ale – tak jak dziennikarze radiowi – nie wiedzą, kto, i czy w ogóle ktoś, ich odbiera. Ta metaforyczna szyba eliminuje według mnie konekt. Słowa aktorów unoszą fale eteru – równie dobrze mogłoby nas tam nie być. Jednym słowem, nie dostrzegam interakcji, a forma wybrana przez Wyrypajewa, według mnie, buduje dystans i granice uniemożliwiające kontakt.
Nie wydaje mi się, by było to winą aktorów – posłuszny reżyserowi kwartet (Anna Dymna, Katarzyna Gniewkowska, Juliusz Chrząstowski i Krzysztof Globisz) działa precyzyjnie. Ograniczeni w swych możliwościach aktorskich, minimalizują środki wyrazu, pragną działać tylko słowem, wprowadzają na scenę swą prywatność, skupienie, delikatne poczucie humoru. Są jednakowoż spięci, uwięzieni w gorsecie tekstu i recytacji – unieruchomieni. Mimo wszystko nigdy nie będzie to spotkanie prywatnych osób z nami, którzy opowiadamy przy kawie historie „swych znajomych”. Podest sceny, skupione na nich reflektory, brak możliwości odpowiedzi z naszej strony skutecznie uniemożliwiają zaplanowany przez reżysera „dialog”. To tylko iluzja spotkania na równych prawach.
Czy wiele tu zmienia obecność didżejki – młodej dziewczyny (Marta Mazurek) w hipsterskim stroju, z laptopem, swobodnie przemieszczającej się po scenie, dyrygującej i wtrącającej się aktorom w kwestie? Czy ma ona przełamywać teatralność, stanowić łącznik z młodszym pokoleniem widzów? Być usposobieniem demiurga? Reżysera? Nie znajduję na te pytania odpowiedzi w spektaklu. Dla niektórych widzów była irytująca, dla innych – zbędna. Mam też wrażenie, że być może spektaklowi źle zrobiła przestrzeń Starego Teatru, włącznie z wyciągniętą z rekwizytorni kurtyną. Miejsca obciążonego tradycją, wielkimi kreacjami, nazwiskami reżyserów i odpornego na eksperymenty. Być może tekst Wyrypajewa zabrzmiałby sensowniej w offteatralnej piwnicy, blisko widza – w przestrzeni, gdzie naprawdę można posłuchać i na słuchaniu się skupić. Tu rozpłynęło się to w wielkiej i oczekującej czegoś innego widowni. Duża Scena zniweczyła kameralność tego spotkania. Dlatego, przy całym szacunku dla autora i podziwie dla innych jego dzieł, odnoszę wrażenie, iż to jedynie iluzja, że obcujemy z czymś istotnie ważnym…

Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Iluzje Iwana Wyrypajewa
tłum. Karolina Gruszka, Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria Iwan Wyrypajew
scenografia Anna Met
muzyka Casimir Liske
kostiumy Katarzyna Lewińska
premiera 27 kwietnia 2012

absolwentka teatrologii i rosjoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, adiunkt w Katedrze Teatru i Dramatu Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, członkini Polskiego Towarzystwa Badań Teatralnych, autorka prac z zakresu hisorii teatru i dramatu oraz performatyki.