Archiwum (nie)gotowe Relacja z wizyty w archiwum Jana Dormana w Będzinie
Teatr Dzieci Zagłębia w Sosnowcu pod kierownictwem Jana Dormana uchodził za najbardziej nowatorską scenę dziecięcą w kraju. Archiwum tego wybitnego pedagoga i artysty to niezwykłe miejsce.
Janusz Mejma
Archiwum twórczości, teatralne, osobiste. Umieszczone w czworoboku, jednym z najbardziej charakterystycznych budynków w mieście. Wejście przez dziedziniec, obok zakładu pogrzebowego. Na klatce schodowej makieta ze zdjęciami Dormana, zdjęciami z jego spektakli. Czarno-białe fotografie. Uwagę przykuwa szczególnie jedna – pełna przejęcia twarz trzylatka oglądającego spektakl. W środku ciąg niewysokich i wąskich korytarzy. Na ścianach pacynki wykonane przez twórcę Teatru Dzieci Zagłębia, fragmenty tkanin, dyplomy, kolorowe tuby i kartony oklejone wycinankami z gazet. Zadrukowane strony dzienników i tygodników ilustrowanych sprzed trzydziestu, czterdziestu lat, poprzyklejane we fragmentach do tekturowych pudełek, układają się w kolaże. Dopiero po chwili wśród teatralnych rekwizytów odkrywamy archiwalne dokumenty. W tubach i kartonach, wyglądających jak moduły scenografii, mieści się archiwum, setki tysięcy papierów, rejestracji spektakli, scenariuszy, rysunków, wspomnień, notatek. Nie wszystko podlega klasyfikacji – zdani na siebie, uświadamiamy sobie wyrywkowość i przypadkowość naszego poznania.
Spróbujmy wyobrazić sobie człowieka, który utrwala w notatkach każdą swoją aktywność, w którego działaniu granica między życiem i sztuką nieustannie się zaciera. Dorman czerpał z przenikania się tych dwóch obszarów, zapisując i przetwarzając swoje myśli. W wyniku tego powstały dokumenty, które sytuują się między przestrzenią publiczną i prywatną, próbą kodyfikacji wiedzy, a osobistym zapiskiem.
Najbardziej znany po Januszu Korczaku twórca teatru dla dzieci swoją pracę jako pedagog teatru rozpoczął w 1944 roku. Powojenne lata, biedna, szara, prowincjonalna rzeczywistość Zagłębia szybko nauczyły go, że zacząć można niemal od zera, że artysta znajdzie dla siebie przestrzeń do działania nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach. Dla absolwenta krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych to fundamentalne doświadczenie. Pierwszy teatr Dormana był więc teatrem tworzonym domowym sposobem, przy użyciu najprostszych elementów. O ile jego metody pracy zmieniały się z czasem, o tyle te pierwsze doświadczenia teatralne przetrwały w sposobie tworzenia archiwum. Twórca teorii teatru ekspresji, czyli teatru tworzonego przez dzieci i dla dzieci, oraz teatru impresji, czyli teatru tworzonego przez dorosłych dla dzieci, ale przy zachowaniu konwencji zabawy właściwej wyobraźni dziecka, budował archiwum w dialogu ze swoim teatrem. I rzeczywiście dialog ten jest nadal wyczuwalny, wiele lat po śmierci autora, nawet dla odbiorcy nie w pełni przygotowanego do spotkania z jego spuścizną. Jest więc archiwum Dormana placem zabaw, układem figur rysowanych na podwórku, kroków koniecznych do przestrzegania reguł gry, póz magicznych, które chronią przed niebezpieczeństwem. Tym niebezpieczeństwem może być utrata pamięci, zatarcie śladu.
Język archiwum Dormana to w dużym stopniu język dziecięcej zabawy. Przykładu mogą dostarczyć już pierwsze wersje scenariuszy Dormanowskich spektakli. Iwona Dowsilas, córka twórcy i opiekunka jego archiwum, wspomina, jak scenariusze te powstawały. Dorman składał je i sklejał na kształt harmonijki, popularnego modelu książeczki dla dzieci, ale w dużo większym formacie. Służyły mu do tego płachty papieru i guma arabska, która pomimo upływu pięćdziesięciu lat nadal trzyma sklejone strony. Tekst pisany ręcznie nie jest już tak wyraźny, ale rysunki Dormana zachowały żywość barw. Lektura takiego scenariusza, kontakt z jego materialnością to niezwykłe doświadczenie. Co istotne, lektura ta zakłada działanie w przestrzeni. By w pełni uchwycić relację między sąsiadującymi na stronach tekstami i rysunkami, należy rozłożyć scenariusz na podłodze – zajmuje wtedy powierzchnię dużego pokoju. Następnie przyjąć pozycję odpowiadającą formule lektury, czyli usiąść po turecku lub położyć się na podłodze i podeprzeć na łokciach. Taka pozycja to kontakt z tekstem z perspektywy dziecka. Można się zastanawiać, do jakiego stopnia ułożenie ciała wpłynie na sposób percepcji czytelnika. Jak porównać taką lekturę, będącą obcowaniem nie tylko z tekstem, ale i z teatrem, który się z niego wyłania, z lekturą maszynopisu dostępną w ZAiKS-ie? Ten model pracy, wykorzystanie pospolitych, codziennych przedmiotów z najbliższego otoczenia w nowym kontekście, znajduje swoje odbicie zarówno w scenerii archiwum, jak i w regułach jego funkcjonowania.
W skrupulatności zapisków, w niemal obsesyjnym zbieractwie Dormana widać determinującą życie potrzebę kumulowania wiedzy, potrzebę, którą można określić poczuciem misji. Dorman doskonale zdawał sobie sprawę z wyjątkowości swojej twórczości, która była jednocześnie praktyką pedagogiczną. Jako autor nowatorskiej koncepcji edukacji teatralnej, której założeniem było wychowywanie dzieci z zastosowaniem metod pracy teatralnej, w praktyce pedagogicznej dążył do możliwie dokładnego opisania, udokumentowania swojej działalności. Dla Dormana, co wielokrotnie podkreślał, dziecko nie było małym człowiekiem, było innym człowiekiem. Podjął więc próbę stworzenia nowego języka komunikacji, wypracowania w obrębie teatru wspólnej przestrzeni porozumienia między twórcami i ich kilkuletnimi odbiorcami. Swoją metodę pracy formułował przez wiele lat. Był świetnym obserwatorem, a w związku z potrzebą dokładnego uchwycenia mechanizmu oddziaływania teatru w sensie badawczym, metodologicznym, analizował każde grane przedstawienie, działania aktorów, reakcje publiczności. Ślad każdego z tych spektakli znajduje się w archiwum. Dokumentacja życia widowiska, co jest ewenementem, przynajmniej w polskim teatrze, stanowi jednocześnie dokumentację życia społecznego. Przedstawienia Dormana były pokazywane w całym kraju, wielu z nich towarzyszyły warsztaty z udziałem mieszkańców danego ośrodka oraz przyjaciół Teatru Dzieci Zagłębia. Pokazy warsztatów, pozostające w ścisłym związku ze spektaklem, czasem stanowiące niemal jego wersję, także znalazły swój dokładny opis w notatkach, przechowywanych dokumentach.
Często dokumentacja jest tak szczegółowa, że można się z niej dowiedzieć np. o różnicach w cenach biletów komunikacji miejskiej w Polsce w roku 1970. Jedna notatka odsyła do drugiej, jedna teczka do innej teczki, karton do kolejnego kartonu. Nigdy do końca nie wiadomo, do jakich materiałów się dotrze. Dzienniki pracy, listy, setki rysunków. Każdy wyprodukowany dokument, nieujęty w systemie hierarchizującej klasyfikacji, niepoddany selekcji, jest tak samo ważny. Selekcji swoich dokumentów, poważniejszej ich segregacji nie był w stanie przeprowadzić sam Dorman. Powodem był jego emocjonalny, magiczny stosunek do każdej materii, na której zostawił swój ślad. „Dzień Zmarłych 1 listopada 1969, pochmurno, zimno – w piecu huczy (napaliła żona). Takie rano usposabia do refleksji, taki dzień może zagrozić każdej płochej myśli. Dodajmy do tego i to, że właśnie dzisiaj zachciało mi się grzebać w szpargałach. Każda kartka napisana kiedyś, jest odległym, wczorajszym dniem, do którego powracamy, mimo że nie zawsze był radosny. Wygrzebałem w lamusie szafkowej półki rachunki z wystawienia Malowanych dzbanków. Nie spodziewałem się, że te suche rachunki, te niepotrzebne nikomu przeszłe sprawy, przywołają taką moc refleksji. Każda karta, każdy najmniejszy rachunek mógłbym opisywać i wciąż nie byłby to opis pełen. Oto pierwszy z brzegu, z dnia 22 grudnia 1945 roku, za przewóz dekoracji i rekwizytów teatralnych. Kwota – 500 złotych. Pamiętam, mimo że dzień był grudniowy, było dość ciepło. Ręka, którą trzymałem dekoracje drętwiała mi i słabła, nie czułem jednak mrozu. Prosiłem, aby woźnica jechał powoli. Wiedział, że musi jechać wolno – jakbym popędził karego, to z tego wszystkiego co pan ma na platformie nic by nie zostało – to ja tak myślałem. Ale woźnica myślał z pewnością całkiem inaczej – po co komu do diabła te tektury. Ramki, papiery, przecież to jeden śmietnik. Jechał. W Teatrze Miejskim w Sosnowcu odbiór. Na przewóz dekoracji czekał Perek. Fachman. – Co to jest? Jak żyję, to takiej dekoracji nie widziałem. Że wam się te tekturzyska nie rozbiły po drodze. Zdejmujemy z wozu. To znaczy – ja zdejmuję. Perek założył ręce do tyłu. Nie znosi mieć przeciągu. Podchodzi do woźnicy, szeptają. Wnoszę na scenę to, co wykonały ze mną dzieci teatralne. (…) Woźnica ponaglał mnie, ile razy wracałem po nowy element dekoracji. – Panie, ale ta cena, którą żeśmy… to za mało. Przed wyjazdem ustaliłem cenę, więc zaskoczył mnie ten człowiek. Powolutku jechaliśmy, ano pan winien liczyć sobie czas. Zrozumiałem”1.
Spuścizną Dormana zajmuje się jego córka Iwona Dowsilas, założycielka Fundacji im. Jana Dormana w Będzinie, której siedzibę stanowi samo pomieszczenie archiwum. Pierwotnym celem założenia fundacji była potrzeba znalezienia przestrzeni dla zbiorów Dormana. Rozproszone i niszczejące po jego śmierci, wymagały uporządkowania. Kiedy twórca i wieloletni dyrektor Teatru Dzieci Zagłębia odchodził na emeryturę, jego zbiory – a dokładniej cała dokumentacja życia teatru za jego dwudziestosiedmioletniej dyrekcji: scenariusze, scenografie, makiety, a także kostiumy, zdjęcia, wszelkie materiały dotyczące jego działalności – zostały przez nową dyrekcję wyrzucone na śmietnik. Jedynym miejscem, w którym możliwe było przechowanie zbiorów, stało się mieszkanie Dormanów. W ten sposób doszło do zajęcia przestrzeni prywatnej przez przestrzeń publiczną. Brak miejsca sprawił, że archiwum to było co najwyżej magazynowane, poupychane po kątach, przez wiele lat właściwie nie spełniało swojej funkcji. Z perspektywy czasu widać jednak, że intymność zajmowanej przez archiwum przestrzeni odcisnęła na jego zawartości swój wyraźny ślad. Stąd kłopot w określeniu statusu wielu dokumentów.
Problem pojawia się także na poziomie klasyfikacji i katalogowania zbiorów. Jednym z kryteriów opisu są tytuły spektakli. Jednak nie jest to metoda stosowana konsekwentnie. Powodem była długa żywotność przedstawień Dormana, powstawanie różnych wersji danego tytułu, wieloletnia praca warsztatowa i edukacyjna nad każdym ze spektakli w różnych ośrodkach kultury rozrzuconych po całej Polsce. Wynika z tego, że każde z przedstawień ma bardzo bogatą historię i dokumentację, odbiegającą jednak zasadniczo od dokumentacji typowo teatralnej. Pojawia się pytanie: czy spektakl i przygotowywane do niego warsztaty traktować w podobny sposób? Jeśli nie, jakie przyjąć kryteria? Dla Dormana te dwie formy artystycznego działania były tak samo ważne, jedna nie istniała bez drugiej.
W szczególny sposób archiwalia pokazywane są w publikacjach wydawanych przez fundację. Oglądamy zdjęcia zestawionych ze sobą dokumentów. Teoretycznie dokumenty te wpisują się w przedstawiany tam życiorys Dormana, nie są jednak opisane, często nie są opatrzone chociażby datą. Towarzyszy mi wrażenie obcowania z internetową przeglądarką: obok zdjęcia strony gazety, na której umieszczony jest tekst o spektaklu Znany i lubiany Zespół Teatru Dzieci Zagłębia pracuje już nad Czarodziejskim aparatem, pojawia się rubryka poświęcona modzie, w której młoda kobieta reklamuje „oryginalne w bieżącym sezonie swetry”. Ta strona gazety sąsiaduje z kolejną, na której widzimy narysowany przez Dormana projekt zaproszenia na obchody 600-lecia Będzina. Zdjęcia programów spektakli, fragmentów scenariuszy, rachunków, także dokumentów regulujących pracę wewnątrz teatru umieszczone są obok zdjęć z rodzinnych wyjazdów. Obraz tego archiwum okazuje się obrazem niemożliwym.
Wizyta w archiwum Dormana, miejscu raczej prywatnym niż publicznym (chociaż i tu granica pozostaje płynna), kieruje uwagę na materialny wymiar tej przestrzeni, któremu odpowiada materialność archiwum oraz materialność użytkownika. Plan archiwum, jego układ przestrzenny, determinuje sposób poznania. Ważne jest już samo wyznaczenie trybu poruszania się w jego obrębie. W nowoczesnych archiwach tryb poruszania się określa mapa. Jej graficznemu obrazowi odpowiada zawartość zbiorów. Mapa nie tylko wyznacza, ale i oswaja przestrzeń. Pozwala myśleć, przynajmniej w założeniu, o archiwum jako obszarze wiedzy zdobytej i uporządkowanej. Dzieje się tak już dzięki możliwości umiejscowienia się w jej obrębie – mapy wiedzy użytkownika archiwum. Za pojęciem „archiwum” kryje się bowiem określona przestrzeń, która w istocie jest modułem poznawczym. By się o tym przekonać, wystarczy na chwilę zawiesić swój status użytkownika korzystającego z mapy, katalogu, klasyfikacji. Czy nadal znajdujemy się w archiwum, czy przestrzeń oswojona nie zmienia się nagle w terra incognita? Może nam wówczas towarzyszyć w równym stopniu poczucie wolności i poczucie paniki. Oczywiście taka anarchiczna obecność powoduje rozproszenie wiedzy na poziomie indywidualnej percepcji. Pozwala jednak uświadomić sobie własne przyzwyczajenia poznawcze i spojrzeć na nie krytycznym okiem.
Doświadczenie obcowania ze spuścizną Dormana nie mieści się w podziale na „realne” i „wirtualne”, „faktyczne” i „potencjalne”. Oba te poziomy funkcjonują równolegle. Archiwum Dormana, w całej swej materialności, pozostaje nieuchwytne. Mam wrażenie, że ta nieuchwytność, ale też heterogeniczność, była ważnym elementem artystycznej kreacji. Potrzeba popularyzacji twórczości artysty, przede wszystkim ze względu na jej aspekt pedagogiczny, który stanowi punkt wyjścia do budowania na polskim gruncie dziedziny edukacji teatralnej, każe jednak postawić pytanie o kryteria porządkowania materiałów. Konieczna jest digitalizacja zbiorów. Możliwość zbudowania wirtualnego archiwum Dormana skłania z kolei do refleksji nad tym, w jaki sposób oddać teatralność wpisaną w samą czynność gromadzenia i zestawiania ze sobą zbiorów, obiektów scenograficznych, kostiumów, jak będzie wyglądała wirtualna lektura scenariuszy Dormana.
1. Jan Dorman, Rachunek, w: Być mistrzem. Materiały z tamtych lat, red. Iwona Dowsilas, Będzin 2006.