7-8/2012

Walczę o rzeczy najprostsze

Z Juliuszem Chrząstowskim, aktorem Narodowego Starego Teatru w Krakowie, rozmawia Jacek Cieślak.

Obrazek ilustrujący tekst Walczę o rzeczy najprostsze

Ryszard Kornecki

JACEK CIEŚLAK Jak doszło do pana spotkania z Iwanem Wyrypajewem, u którego zagrał pan w krakowskich Iluzjach, spektaklu o dwóch małżeństwach, które podsumowują swoje związki, miłości, marzenia i złudzenia?

JULIUSZ CHRZĄSTOWSKI Był casting w teatrze, do którego zostałem zaproszony. Podczas niego Iwan tłumaczył, o co mu chodzi jako reżyserowi i autorowi jednocześnie – żebyśmy nic nie grali, nie kreowali postaci oraz na czym polega opowiadanie historii w jego dramacie. Pytał, co sądzę o tekście. Na koniec poprosił mnie, żebym przeczytał fragment pierwszego monologu. Uścisnął mi dłoń i tyle. Po raz pierwszy dowiedziałem się, że jestem w obsadzie, gdy zawisła ona na tablicy w teatrze. Było mi miło, że znalazłem się w jednym gronie z Anną Dymną Katarzyną Gniewkowską i Krzysztofem Globiszem.

CIEŚLAK Wyrypajew wymyślił niezwykle trudną dla aktora formę – ma przekazać maksimum emocji, nie mogąc użyć własnych środków.

CHRZĄSTOWSKI Chodziło o osiągnięcie formy tak prostej, że aż bolesnej. Nie możemy nawiązywać wzrokowego kontaktu z kolegami na scenie, wchodzić w jakiekolwiek interakcje z partnerem. To bardzo trudne. W trakcie prób aktor stara się utożsamić z postacią, chce grać, zbudować relacje z partnerami, bo tego uczyli nas w szkole. A Wyrypajew na to nie pozwala. Cały czas powtarzał pytanie: „Szto papadajet w dal?”, czyli „Co trafia do widowni?”. A ma trafiać konkretny przekaz i nic więcej. Próby polegały na precyzyjnym mówieniu fragmentu po fragmencie, po bardzo gruntownej analizie tekstu – po dwóch tygodniach prób stolikowych.

CIEŚLAK Ma pan najtrudniejsze zadanie, bo wychodzi na scenę pierwszy, a musi zarówno sprzedać konwencję, jak i kupić widownię

CHRZĄSTOWSKI Nie zdarzyło mi się jeszcze w życiu takie wyzwanie. Do dzisiaj mam ogromny stres, wychodząc na scenę w tym spektaklu. Walczę o rzeczy najprostsze, by powiedzieć trzy strony tekstu z głowy, żeby nic nie zapomnieć, nie zgubić rytmu mówienia, a w tym czasie pali się światło na widowni i widzę bardzo dokładnie reakcje widzów – jaką kto ma minę, czy się nie nudzi. Odbieram każdy ruch i gest jak recenzję. Czuję presję, a także zadawane podświadomie pytania: dlaczego ten aktor tak długo gada i do tego przez mikrofon? Dopiero po 15 minutach gaśnie światło na widowni i wydaje się, że jest tak jak zawsze w teatrze.

CIEŚLAK A lubi pan już tę rolę czy wciąż się z nią oswaja?

CHRZĄSTOWSKI Po pierwszym monologu gramy Iluzje z wielką przyjemnością, bo czujemy energię z widowni, czujemy, że jesteśmy słuchani.

CIEŚLAK To prawda: widać ta opowieść o dwóch małżeństwach, wierności i niewierności, odwołuje się do doświadczeń każdego widza.

CHRZĄSTOWSKI Na tym to polega. widzowie podkładają pod tekst, który słyszą, własne historie. Byli też na Iluzjach moi rodzice. Mama po spektaklu powiedziała: „Wiesz, chciałabym, kiedy już będę mieć osiemdziesiąt lat, usłyszeć od taty, to co mówisz w pierwszym monologu: »Dziękuję ci za miłość, za nasze wspólne życie, za nasze dzieci. Jestem ci wdzięczny«„. To, co napisał Wyrypajew.

CIEŚLAK Tymczasem śmierć pana bohatera wywołuje u pozostałych wątpliwości co do sensu życia, miłości, a także zwątpienie i rozpaczliwą próbę zmiany egzystencji. Pan ma komfort grać pięćdziesiąt lat starszą od siebie. Czy mimo to dotyka pana ta rola?

CHRZĄSTOWSKI Czytając tę sztukę po raz pierwszy, odnalazłem w niej swoje refleksje życiowe, przemyślenia i wątpliwości. W Iluzjach są przecież retrospekcje. Danny przychodzi do Alberta i rozmawiają całą noc o miłości. Mają wtedy po 35 lat. Ja mam 39 i zastanawiam się, co będzie ze mną, gdy będę miał osiemdziesiąt lat. Czy będę jeszcze na świecie, co będzie z moją rodziną – z moją żoną, z naszymi synami?

CIEŚLAK Czy ten spektakl to forma nagrody dla tych, którzy wytrwali w wierności, chociaż było im trudno, a także przestroga dla goniących króliczka: przestroga przed iluzjami kolejnych miłości?

CHRZĄSTOWSKI Pytaliśmy Wyrypajewa, czy wziął te historie z autopsji, czy są to choćby dalekie echa losów ludzi mu znanych. Odpowiedział, że wszystko od początku do końca wymyślił i że prawdziwego Danny'ego, Sandry, Margaret i Alberta nie ma. Tłumaczył, że zależy mu na spotkaniu z widzami, na postawieniu ważnych pytań, a nie graniu konwencjonalnego kwartetu o dwóch małżeństwach w stylu angielskiej komedii.

CIEŚLAK Może gdyby zrobił tradycyjny spektakl, widzowie przeszliby krótkie katharsis i żyli jak dawniej. Tymczasem nie są wyręczani przez aktorów i otrzymali przestrzeń dla własnych przeżyć.

CHRZĄSTOWSKI Przeświadczenie o tym, że na wszystko u schyłku życia jest za późno, przenosi się na widownię, mam wrażenie, bardzo mocno.

CIEŚLAK Cofnijmy się w czasie: Miał Pan piękny debiut w 1994 r. w Kasi z Heilbronnu, słynnym spektaklu Jerzego Jarockiego, z Kingą Preis, przeniesionym później do Teatru Telewizji.

CHRZĄSTOWSKI To był dramatyczny moment, niedługo po pożarze Teatru Polskiego we Wrocławiu. Byłem wtedy na drugim roku Wydziału Aktorskiego PWST, ale wszyscy – zarówno profesorowie, jak i studenci, czuliśmy się jak artyści ze spalonego teatru. Opowiadano nam, że kiedy zaczął się pożar, Jarocki spał w pokoju gościnnym. Prowadził wtedy próby, mieszkał w teatrze i był świadkiem pożaru. Potem obiecał dyrektorowi Jackowi Wekslerowi, że zrobi premierę na otwarcie Sceny na Świebodzkim, choćby miał pracować w kurzu budowy, razem z robotnikami. I tak też się stało. Mistrz kończył próbę, a robotnicy kończyli przebudowę dworca. W pierwszej scenie przedstawienia odjeżdżał na oczach widowni pociąg, dopiero po chwili wchodzili aktorzy. Podczas prób po raz pierwszy zobaczyłem, co to znaczy być w teatrze mistrzem. Przychodził człowiek niewielkiego wzrostu, słabowidzący, i ustawiał na baczność setkę ludzi. Cały zespół był mu bezwzględnie oddany, chociaż to przecież kat dla aktorów. Grałem jednego z rycerzy, epizodzik.

CIEŚLAK Trzy lata minęły i zagrał pan Cześnika w Częstochowie u Henryka Talara. Już wtedy szlacheckie charaktery, polska gorączka były panu bliskie?

CHRZĄSTOWSKI To była masakra. Ale od początku. Siedem osób z mojego roku szkoły teatralnej wziął do częstochowskiego teatru Henryk Talar. Mieliśmy robić w tej grupie młody, zaangażowany teatr. Szybko się okazało, że zostaliśmy wciągnięci w rozgrywkę dyrektora ze starym zespołem.

CIEŚLAK Talar jako pierwszy zobaczył w panu materiał na szlacheckiego szlagona?

CHRZĄSTOWSKI To było bardziej błahe: miałem nagłe zastępstwo! Musiałem się nauczyć roli w trzy dni i wyjść na scenę. Byłem potwornie stremowany, wciśnięty w perukę, z dodatkowym brzuchem z gąbki. Ta inscenizacja Zemsty nie była chyba najlepsza, jakoś tego Cześnika zagrałem, ale Talar za chwilę przestał być dyrektorem.

CIEŚLAK Czy jako osoba urodzona w Świdnicy, na Dolnym Śląsku, ma pan jakieś rodzinne, kresowe zadatki na scenicznego szlachcica?

CHRZĄSTOWSKI Chyba nie. Co prawda dziadkowie ze strony ojca pochodzą z okolic Drohiczyna. Ale grając Zagłobę w Trylogii, nie wzoruję się na nikim z familii. Choć gdy dostałem nagrodę aktorską w Kaliszu za tego Zagłobę, mój tata powiedział mi, że w szkole nosił przezwisko Zagłoba właśnie, jednak na tym się kończy rodzinna anegdota.

CIEŚLAK Do Łodzi pan wyjechał czy uciekł?

CHRZĄSTOWSKI Trzeba był uciekać. Przygarnął nas Zenon Jaskuła, wówczas dyrektor Teatru Studyjnego w Łodzi. Potem przeszedłem z nim do Teatru Nowego. Zagrałem Mefistofelesa w Fauście, co jeszcze kilka osób w mieście Łodzi pamięta. Mój Mefisto miał siłę w postaci rockowego zespołu Pięści, używał wszystkich gadżetów popkultury.

CIEŚLAK Trochę jak MePhistopheles Bono podczas trasy U2 „Zooropa”.

CHRZĄSTOWSKI Miałem irokeza i zmieniałem futra jak rękawiczki. Rapowałem, prowokowałem i wodziłem na pokuszenie. Cyrograf dotyczył wiecznej młodości i pięknej Małgorzaty!

CIEŚLAK A pan podpisały wtedy jakiś aktorski cyrograf?

CHRZĄSTOWSKI Nie planowałem przyszłości. Przez myśl mi nie przyszło, gdy byłem studentem, że znajdę się w Starym Teatrze. Los aktora jest przypadkiem. Nigdy nie wiemy, co nas spotka. Teraz jestem w Krakowie i nie mogę narzekać, bardzo dużo gram, u świetnych reżyserów, z wielkimi aktorami. Ale nieraz mi się marzy frapująca rola w dużym filmie, bo taka do tej pory mi się nie przydarzyła.

CIEŚLAK Czy spotkanie z Mikołajem Grabowskim w Proroku Ilji okazało się przełomowe?

CHRZĄSTOWSKI Oczywiście. Jako licealista oglądałem w Teatrze Miejskim w Świdnicy Opis obyczajów, wszystkie scenariusze dla trzech, dwóch i jednego aktora. Teatr Grabowskiego był we mnie zakorzeniony. Kiedy rozpoczął dyrekcję w łódzkim Nowym, udało mi się dostać rolę Marczuka. To była ciekawa praca, spotkanie z tekstem Słobodzianka, śpiewanie pieśni białym głosem, ale dostałem też mocno w kość. Marczuk to prosty chłop, a ja, po Mefistofelesie, miałem inklinację do intelektualnego grania. Grabowski intensywnie szukał we mnie chłopa i nigdy nie był do końca zadowolony. Dziś wiem, że tamten spektakl otworzył przede mną nową perspektywę. Gdyby nie Marczuk, nigdy nie zagrałbym Pijakiewicza ani Zagłoby, mocno ciosanych, charakterystyczny postaci, które bardzo lubię.

CIEŚLAK W Królu Learze był pan już tylko Rycerzem i Kapitanem.

CHRZĄSTOWSKI Jan Frycz grający Leara powiedział mi w kulisie: „Nie przejmuj się, zdążysz jeszcze zagrać swojego króla. Ale teraz noś za mną krzesło!”.

CIEŚLAK Sen pluskwy Dejmka?

CHRZĄSTOWSKI Przed wakacjami, gdy reżyserował, jeszcze palił i rzucał niedopałki do wiadra. Po wakacjach, gdy zaczął Hamleta, już jako dyrektor teatru, musiał rzucić palenie. Jego stan zdrowia się pogarszał. Wielki Lew tracił swoje kły. Ale poznałem legendę teatru. Najważniejsze było to, że po pracy z młodymi reżyserami: Brzykiem i Kosem, zobaczyłem inscenizatora, który cały czas siedzi przy reżyserskim stoliku i nigdy nie wchodzi na scenę. Palił, patrzył jak gramy, a potem wołał do siebie cały zespół, by zrobić omówienie. Dawał krótkie wskazówki, często równoważnikami zdań, i to było genialne.

CIEŚLAK Jak się pan znalazł w Starym?

CHRZĄSTOWSKI Gdy Jerzy Kropiwnicki, lokalny lider prawicy, wygrał wybory w Łodzi, zmarł Kazimierz Dejmek, a nowym dyrektorem został mianowany, związany z nowymi władzami, Grzegorz Królikiewicz, o czym dowiedzieliśmy się z telewizji. Zrobiła się zawierucha, protestowaliśmy przeciw politycznemu obsadzeniu stanowiska dyrektora. Znalazłem się na pierwszej linii aktorów walczących, za co dostałem po dupie. Uratował mnie etat w Starym, który zaproponował mi Mikołaj Grabowski. Sprzedałem mieszkanie w Łodzi i przyjechałem z rodziną do Krakowa. Początki były trudne. Nikogo tu nie znałem, a zespół i miasto były hermetyczne. Długo musiałem udowadniać swoją wartość. Ale i takie sytuacje muszą być w życiu.

CIEŚLAK Zaczął pan grać klasykę, głównie u Zadary – w Odprawie posłów greckich, Księdzu Marku, Fedrze i Ifigenii.

CHRZĄSTOWSKI Bardzo cenię u Michała to, że promuje klasykę, w tym naszą, polską. Szanuje ją, a jednak nasyca współczesnymi znakami. Odprawę graliśmy w małym kwadracie, na białej podłodze, z mikrofonami w dłoniach. Ksiądz Marek też był formalnym spektaklem. Z jednej strony, Michał ciął średniówkę i szkolne mówienie wierszem, a z drugiej – myślał kategoriami dawnych Polaków. Patrzy inaczej na naszą literaturę. Nie ugrzązł w stereotypach, tylko zauważa to, co oryginalne i niepowtarzalne. Dzięki temu, że w Starym zorganizowano tzw. rewizje: romantyzm, ale i sarmackie, i antyczne – wystawialiśmy dużo klasyki. Tak powstały przecież Oresteja i Trylogia w reżyserii Klaty.

CIEŚLAK Za Odprawę posłów greckich dostał pan nagrodę na Klasyce Polskiej w Opolu.

CHRZĄSTOWSKI Najpierw musiałem przeczytać recenzję, w której napisano, że aktor Chrząstowski ze swoim monologiem Posła nie przeszedłby pierwszego etapu egzaminu do szkoły teatralnej. Mocno mnie to poruszyło, nie ukrywam. A trzy miesiące później w Opolu dostałem nagrodę aktorską. Tak to jest.

CIEŚLAK A Pijakiewicz?

CHRZĄSTOWSKI Byłem krótko po Zagłobie. To była cudowna praca nad przepisaniem Bohomolca na lata 80. pod dowództwem Basi Wysockiej. Pijakiewicz jest królem garażowego picia. Barbara na próbach pokazywała nam zdjęcia z warszawskiej Pragi, a na nich – tych, którzy nigdzie nie pracują, a na picie mają zawsze. Film wyświetlany w czasie spektaklu był kręcony u mnie, w podkrakowskiej wsi. Mieliśmy mnóstwo przygód. Kiedy środkiem drogi przez wieś biegła filmowa panna młoda w welonie z brygadą weselną, przyszedł do mnie sołtys i zapytał: „Co wy to wesele w środku tygodnia macie?!”.

CIEŚLAK Role, zarówno Zagłoby, jak i Pijakiewicza, są satyrą na Polaków, a jednocześnie te postaci nas uwodzą W chory sposób bywamy dumni, że tacy jesteśmy, choć jednocześnie wstydzimy się tego. Trylogia miała odczarować sarmatyzm, a czasami staje się jego mimowolną apoteozą. Sienkiewicz wygrywa zza grobu.

CHRZĄSTOWSKI Trylogia ma bardzo różną recepcję. W ten sposób, jak pan to opisuje, odbierają spektakl zazwyczaj zorganizowane grupy szkolne, które przychodzą na lekturę. Ale widownia festiwalowa w różnych miastach w Polsce reaguje fantastycznie, wychwytując wszystkie niuanse i rozumiejąc, ze obnażamy w tym spektaklu stereotyp dzielnego Polaka-rycerza. Pamiętam scenę, w której nieśliśmy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej podczas oblężenia klasztoru...

CIEŚLAK Scena rodem z remizy...

CHRZĄSTOWSKI ...tak. Z drugiego rzędu wstała pani i krzyczała: „Skandal!”, po czym wyszła z mężem z sali, trzaskając drzwiami. Cisza się zrobiła jak makiem zasiał, Krzysztof Globisz grający Kmicica przeczekał, powiedział zdanie i dostaliśmy brawa.

CIEŚLAK Tym protestującym widzem był nie byle kto, bo Elżbieta Morawiec.

CHRZĄSTOWSKI Niesamowita była inna reakcja – w czasie przysięgi Wołodyjowskiego w Kamieńcu. Z pierwszego rzędu poderwała się starsza pani. Obawialiśmy się, że będzie coś krzyczeć. Tymczasem ona wstała i przysięgała razem z Wołodyjowskim.

CIEŚLAK A na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych w pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej?

CHRZĄSTOWSKI Graliśmy kilkaset metrów od Pałacu Prezydenckiego. przedzieraliśmy się przez kordon, żeby dojść do Teatru Polskiego.

CIEŚLAK Miałem wrażenie, że tamten spektakl pokazał lepsze oblicze Lecha Kaczyńskiego.

CHRZĄSTOWSKI A ja słyszałem zarzut, że motywem Katynia i zejściem Wołodyjowskiego do kanału uszlachetniliśmy katastrofę i że Klata wcale nie jest lewakiem, tylko ultraprawicowcem. A Azja celowo zmienia tekst i mówi, że „wedle Smoleńska miał majętność”, żeby nasza Trylogia była polityczna. A ten Smoleńsk przecież u Sienkiewicza zapisany.

CIEŚLAK Popisowo zagrał pan tancerza Igora Francewicza Podrygałowa w Weselu hrabiego Orgaza. To subtelny pastisz Niżyńskiego. Ogromne natężenie powagi osuwa się niezauważalnie w komizm.

CHRZĄSTOWSKI Po 15 minutach tańca schodzę ze sceny na bezdechu. Maćko Prusak, nasz choreograf i ruchruchemmen, jak go nazywamy, mówił nam na próbach o Święcie wiosny Strawińskiego. Dziesiątki razy oglądałem różne wersje tego baletu na YouTube. Zafascynowała mnie postać Niżyńskiego, który po szatańskim związku z Diagilewem postradał zmysły. Niestety, miewam wrażenie, że mało kto rozumie te odniesienia. Ale rola jest frapująca, również dlatego, że Podrygałow niewiele mówi. Wszystko dzieje się w tańcu. Mam satysfakcję, że skończyłem wrocławską szkołę teatralną, gdzie spotkałem Jerzego Kozłowskiego, pierwszego aktora Pantomimy Henryka Tomaszewskiego, i miałem z nim zajęcia z pantomimy. To na pewno pomogło mi przy tworzeniu postaci Podrygałowa.

CIEŚLAK Co pan robi zawodowo, o czym nie wiemy?

CHRZĄSTOWSKI Bycie aktorem narodowego teatru nie pozwala, niestety, na komfort finansowy, mimo że bardzo dużo pracuję na scenie. Dlatego prowadzę wiele zajęć z amatorskimi grupami teatralnymi. Pracuję z młodzieżą w Nowym Targu, jestem współtwórcą projektu „Alchemia teatralna” w Świdnicy, prowadzę własne studio teatralne w Krakowie. Moim ostatnim odkryciem jest praca ze spontanicznie zawiązanymi zespołami dorosłych. W Nowym Targu zrobiłem już cztery spektakle, w których grają: radny, lekarz, prawnik, nauczycielka. Zaczęło się od występu na Mikołaja dla dzieci, a teraz co roku dajemy premierę dla wszystkich. Oni to robią z pasji, dla własnej satysfakcji. Podobnie w mojej rodzinnej Świdnicy jest grono ludzi, dla których tworzenie teatru stało się pomysłem na spędzanie wolnego czasu. Na poniemieckiej, pięknej, mieszczańskiej scenie dorośli aktorzy amatorzy realizują marzenia z młodości, a ja im trochę podpowiadam, jak to robić.