9/2012

Różne strony świata lalek

Od jarmarcznych marionetek po żelowe miśki – ostatnia edycja Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej uderzała różnorodnością formy.

Obrazek ilustrujący tekst Różne strony świata lalek

Ewa Gleisner

Teatr jest miejscem spotkania człowieka z człowiekiem oraz człowieka ze sztuką, sprawdza się także jako przestrzeń dialogu, zderzenia odmiennych tradycji i kultur. Teatr lalek, jak żaden inny, dysponuje wielością środków oddziaływania na publiczność i komunikowania się z widzami. Na XXV Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej pojawiły się wszelkie możliwe sposoby gry z lalkami: od tradycyjnych przedstawień, w których aktorzy ukrywali się za parawanami (Stworzenie świata portugalskiej grupy Bonecos de Santo Aleixo), poprzez ożywianie przedmiotów (Zlatovláska czeskiego Divadla Drak), sceniczne równouprawnienie animatora i lalki (Punch i Judy w Afganistanie holenderskiego Stuffed Puppet Theater), po traktowanie ciała aktora-tancerza jako formy ożywianej (Wielkie nieba belgijskiej Compagnie Mossoux-Bonté) i uprzedmiotowienie człowieka przy użyciu nowych mediów (Kreacja... (tu i teraz) Austriaka Klausa Obermaiera).
Równie szeroki był zakres tematów podejmowanych w poszczególnych przedstawieniach: znalazło się miejsce zarówno dla znanych historii (Czarnoksiężnik z krainy Oz z bielskiej Banialuki), jak i nowych baśni (Muubajka słowackiego Divadla PIKI), tematów związanych z relacjami międzyludzkimi (Rozmowy fińskiej grupy WHS) oraz typowych dla teatru politycznego (Katastrofa hiszpańskiej grupy Agrupación Señor Serrano). Cechami łączącymi wszystkie prezentacje są różnorodność ich form i treści, a także zawarte w nich wartości artystyczne i poznawcze.

Cień znikającego świata

Choć coraz więcej turystów odwiedza Portugalię, mało komu udaje się dotrzeć do Alentejo – największego, a zarazem najsłabiej zaludnionego regionu w kraju. Z doniesień w mediach oraz opowieści aktorów z grupy Bonecos de Santo Aleixo z Évory wyłania się obraz miejsca zapomnianego przez Boga – ziemia wypalona słońcem, gdzieniegdzie zamieszkane przez starców biedne wioski, z uwagi na panujący w nich spokój sprzedawane biznesmenom z zachodniej Europy. Dzięki wspomnianej trupie z Évory w Bielsku-Białej można było choć przez chwilę zetknąć się ze słabo znaną, powoli wymierającą tradycją, która wywarła wpływ na kształt współczesnej portugalskiej kultury.
Trudno o bliższe informacje dotyczące historii teatru marionetek z Alentejo (to pełna nazwa używanych lalek), ale charakter widowiska wywołuje skojarzenia z jarmarcznymi wystąpieniami wędrownych lalkarzy. Parawan zasłania animatorów i wydziela nieduże okno sceny – tym, co zwraca uwagę jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu, jest podwójna „kurtyna” z nitek włóczki. Za nią poruszają się niewielkie (mniej więcej dwudziestocentymetrowe) marionetki. Stronie technicznej przedstawienia warto poświęcić trochę uwagi. Choć lalki są raczej prymitywne (prowadzone przy użyciu drutu przymocowanego do głowy, w większości mają bezwładne ręce i nogi), uwagę zwracają ich piękne kostiumy, malowane twarze i... buty z solidnymi podeszwami. Dzięki nim marionetki mogą głośno tupać na drewnianym parkiecie sceny w trakcie wykonywania ludowych tańców, których w Stworzeniu świata nie brakuje. Specyficzną atmosferę występu tworzą dodatkowo rozedrgane światło świec, rozproszone wspomnianą „kurtyną” z włóczki, oraz dźwięki dwóch gitar. Dzięki użyciu tych tradycyjnych środków show przenosi widzów w czasie i przestrzeni – paręset lat wstecz, na targ w jakiejś małej portugalskiej miejscowości.
Historia stworzenia świata została potraktowana przez reżysera (José Russo) swobodnie i użyta jako pretekst do ukazania mocno zakorzenionego w portugalskim folklorze konfliktu interesów pomiędzy władzą duchowną i świecką. To także wstęp do marionetkowego fado show. Spektakl obejmuje jedynie te fragmenty biblijnej opowieści, w których Bóg stwarza słońce, księżyc i gwiazdy, a także Adama i Ewę oraz zwierzęta. Etapy powstawania życia na ziemi są przeplatane zabawnymi interludiami – a to roztańczonym chórem aniołów, a to kłótnią Boga z szatanem, to znów ostrą wymianą zdań pomiędzy postacią księdza i tzw. Mestre Salas – osobą mającą status podobny do polskiego sołtysa. Podejrzewam, że nawet gdyby dialogi były tłumaczone na język polski, nie udałoby się nam wychwycić zawartej w nich ironii i satyrycznej wymowy, które są elementami najbardziej cenionymi przez rodzimą publiczność. Twórcy jednak przygotowali także coś dla polskich widzów: wspólnie z lalkami Adama i Ewy mieliśmy udział w akcie kreacji i nazywaliśmy kolejno pojawiające się na scenie zwierzęta. Wśród improwizowanych dialogów znalazło się miejsce na sporo lokalnych akcentów: uwag dotyczących festiwalu i imiennie niektórych organizatorów. O czym dokładnie była mowa – mógł zrozumieć jedynie dialogujący z jedną z marionetek Portugalczyk siedzący na widowni oraz sami artyści, którzy (sądząc po odgłosach dobiegających zza parawanu) bawili się setnie. Pokaz zakończył marionetkowy fado show – wykonany z cechującym mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego dystansem do przesadnie łzawej aury ballady.
Stworzenie świata to ciekawostka folklorystyczna, echo tradycyjnego myślenia o teatrze lalek, które powoli staje się reliktem także w swojej ojczyźnie. Możliwość dotknięcia fragmentu tak odległego świata bywa daleko większym przeżyciem niż obejrzenie największego nawet arcydzieła. Przedstawienia nie wyróżnia poetycka forma (jak w przypadku irańskiego spektaklu Ziemia i wszechświat – laureata Grand Prix), nie jest też nowatorskim odczytaniem kanonicznego mitu. Jednocześnie wykonawcom nie można odmówić profesjonalizmu i umiejętności sterowania odbiorem widzów. Spośród wszystkich prezentacji właśnie Portugalczykom najlepiej udało się zaktywizować dorosłą publiczność – nie tylko w czasie trwania spektaklu, ale także po jego zakończeniu. Wówczas artyści zaprosili widzów za parawan, pozwolili przyjrzeć się lalkom i chętnie wyjaśniali wszelkie intrygujące kwestie.

Baśń o rycerzu w kuchennym fartuchu

Polskie dzieci kojarzą Złotowłosą głównie z bohaterką angielskiej baśni (tytuł oryginału: Goldilocks), której ostateczny kształt nadał w 1904 roku Joseph Cundall. W tejże historii ciekawska dziewczynka wkrada się do domu trzech niedźwiedzi, podjada misiom owsiankę, zasypia w jednym z ich łóżek, a gdy zostaje przyłapana przez nieobecnych dotąd lokatorów – ucieka w popłochu z chatki. Zdecydowanie mniej popularna jest czeska Zlatovláska. Jakiś czas temu widzowie warszawskiego Teatru Lalka mieli okazję zapoznać się z uwspółcześnioną wersją baśni Josefa Kainara (reżyseria Jakub Krofta, polska prapremiera: 29 kwietnia 2006). Tutaj (w przeciwieństwie do angielskiej historii) dziewczynka o złotych lokach nie jest główną postacią, ale pojawia się jako księżniczka – nagroda dla poczciwego Jasia rozumiejącego mowę zwierząt. W 2008 roku czescy twórcy (ci sami, którzy zrealizowali Złotowłosą w warszawskiej Lalce) sięgnęli po wcześniejszą wersję tej opowieści (napisaną przez Magdalenę Dobromilę Rettigovą na początku XIX wieku).
Jasio – główny bohater – jest kucharzem, którego bardziej zajmują cudowne historie opisane w książkach niż kwestie kulinarne. Dzięki sile wyobraźni (a także pomocy kolegów-kuchcików) udaje mu się przeżyć mnóstwo przygód rodem z najpiękniejszych baśni. Rycerz w fartuchu na rozkaz króla – szefa kuchni – wyrusza w świat, by przyprowadzić przełożonemu Złotowłosą, ponieważ ten postanowił ją poślubić. Chłopiec rozumie mowę zwierząt, toteż w czasie wędrówki pomaga w niedoli musze, mrówkom, ptakom i rybie. Stworzonka odwdzięczają mu się, gdy bohaterowi potrzebna jest ich pomoc. Ostatecznie niegodziwy władca zostaje zgładzony, a dzielny kuchcik poślubia Złotowłosą.
Siłą inscenizacji z Divadla Drak jest zabieg adaptacyjny polegający na tym, że wszystkie perypetie odbywają się w... kuchni. Wyjątek stanowi scena, w której ryba pomaga Jasiowi wydobyć z dna morza pierścień Złotowłosej – wówczas elementy kuchenne zostają osłonięte parawanem, a puszczone zza niego bańki mydlane, połączone z grą świateł i cieni, są jasnym sygnałem zmiany przestrzeni. Chociaż Czesi nie wykorzystali tradycyjnie rozumianych lalek, ich przedstawienie to najwyższej próby popis umiejętności animacyjnych. Najwięcej emocji wzbudziły ożywione na scenie oskubane kurczaki – zabawny taniec ptaków oswobodzonych z zafoliowanych tacek spożywczych wywołał salwy śmiechu i żywy aplauz widzów (nie tylko tych najmłodszych). Kreowany przez lalkarzy baśniowy świat przenika się z rzeczywistością kuchenną i czyni ją taką, jaką postrzegają dzieci. Malcy dzięki wyobraźni nadają status królewskiego berła drewnianej łyżce do makutry, w rękawicy widzą głowę smoka, a metalową miskę uznają za instrument perkusyjny. Podobnie widzą świat główny bohater i jego pomysłowi koledzy – postaci zamieniają piekarnik w galopującego konia, z pokaźnych rozmiarów tortu tworzą zamek, w którym jest więziona Złotowłosa, a z dekoracji używanej przez cukierników robią zaginione perły księżniczki. Dziecięcej wyobraźni nie zabrakło także kompozytorowi (Jiří Vyšohlíd). Okazuje się, że w kuchni można znaleźć więcej instrumentów niż w orkiestrze: wszelkie stuki, brzęki, trzaski, chlupoty i odgłosy tarcia znalazły zastosowanie jako ilustracja dźwiękowa przygód dzielnego kuchcika.
Fasolki, popularny kiedyś zespół dziecięcy, śpiewały, że „fantazja jest od tego, aby bawić się na całego” – wydaje się, że ta zasada przyświecała twórcom kuchennej baśni. Przedstawienie, odwołując się do animistycznego myślenia najmłodszych, komunikuje się z nimi niezależnie od języka, w jakim mówią aktorzy. Nawet jeśli widzowie nie rozumieją padających ze sceny słów, nie mają problemu z odczytaniem treści spektaklu. Z pewnością nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że czeska opowieść wykorzystuje znane motywy i schematy wyszczególnione kiedyś przez Władimira Proppa: niektórych historii nie trzeba znać, by móc się zorientować, jaka będzie ich treść – czasem wystarczy rozpoznać pewne stałe elementy lub... „dosypać ziarnko fantazji”.

Wszyscy bawimy się w to samo

Fantazji nie zabrakło także artystom z Agrupación Señor Serrano, bawiącym się w Katastrofie. Ich przedstawienie to taka zabawa „strasznie fajna” – do podobnej prowokowałaby praca Zbigniewa Libery Lego. Obóz koncentracyjny, gdyby instalacja polskiego artysty służyła do celów rozrywkowych. W hiszpańskim spektaklu kreowana rzeczywistość jest ożywiana (w zasadzie – niszczona) za pomocą nowych mediów i środków chemicznych. Przekształcony na ekranie komputera obraz z kilku kamer filmujących poddawane eksperymentom chemicznym makiety – na tym polega sposób wykorzystania przestrzeni i rekwizytów przez aktorów. Trzech mężczyzn w maskach upiornych misiów bawi się w niszczenie wcześniej zbudowanego świata. Różne kolory żelkowych bohaterów utożsamiają antagonistyczne, walczące między sobą o prawo do życiowej przestrzeni i produkcji popcornu, rasy: żółtą, białą, czerwoną i czarną. W zabawie, jak w życiu, są wybitne jednostki kształtujące poziom rozwoju danej cywilizacji i „gówniana, nędzna hołota”, którą należy zamknąć w gettach, rozstrzelać, wysadzić w powietrze, zagazować, utopić w szklance wody. Tak też się dzieje. Na kolejnych zalewanych chemikaliami makietach oprócz wieżowców i biurowców zrobionych z opakowań po paście do zębów, syropie na kaszel itp. można rozpoznać: wieżę Eiffla, Pałac Kultury i Nauki, Tower Bridge itp. W pewnym momencie aktorzy opuszczają salę, a na ekranie możemy obserwować, jak wspinają się na dach budynku, gdzie rozpuszczając miśki, przygotowują z nich drinki. W czasie tej zabawy w budowlę obok wbija się samolot. Na ekranie widać coraz mniej, kłęby dymu towarzyszące kamerzyście „na dachu” wdzierają się także do sali, w której siedzą widzowie. Dywersantom udaje się szczęśliwie wrócić, by dokonać ostatecznego rozwiązania kwestii miśków – podczas gdy są one masowo topione na rozgrzanej blasze, w tle przemawiają wielcy przywódcy XX i XXI wieku, od Hitlera, przez Kim Dzong Ila, Saddama Husajna, aż po George’a W. Busha. Treść przemówienia jest ta sama – wszyscy walczą o (swoje) dobro i (swoją) prawdę. Ich wystąpienie kończy... grzyb atomowy. Ostatni obraz z kamer pokazuje garstkę żółtych żelek spoglądających z monumentu Wielkiego Miśka na szczątki przedstawicieli odmiennych ras, a ich tryumf uświetniają strzelające na patelni ziarna popcornu ułożone w napis „koniec”.
Zastanawiające, że użyto żelek Haribo – sympatycznych i niegroźnych, a przecież poddawanych czasem przez nas torturom. Bywa, że zjada się je w całości i bez namysłu nad sposobem konsumpcji, ale ile osób z upodobaniem najpierw odgryza głowę, potem pozbawia miśka kończyn... Sposobów torturowania tych (do pewnego stopnia) antropomorficznych słodyczy jest mnóstwo i warto by się kiedyś nad tym zjawiskiem zastanowić. W Katastrofie jednak to nie ludzie misiom, ale misie misiom gotują straszny los, w dodatku aktorzy reprezentujący uprzywilejowaną rasę czynią to bezrefleksyjnie – popijając piwo i zajadając się żelkami. Spektakl nie wymaga komentarza – przekaz jest jasny i (jak pokazało minione stulecie) prawdziwy. Wszyscy bawimy się w to samo, zmierzamy do „wystrzałowego” finału, a moment, w którym zabawa zamienia się w realne życie, wydaje się nie do uchwycenia.
Prosty (w gruncie rzeczy mało odkrywczy) przekaz rekompensuje forma przedstawienia. Nie tylko koncept zasługuje na słowa uznania, ale także sprawne posługiwanie się nowymi mediami. W Katastrofie użyto świetnie zmontowanego materiału filmowego: zdjęcia z przygotowywania drinków na dachu wieżowca przeplatają się z obrazami dokumentującymi atak na WTC, tak że przez chwilę można uwierzyć w realizm oglądanej sytuacji. Także VJ-ing (miksowanie wideo), będący podstawą spektaklu, nie wzbudza zastrzeżeń – przenikające się obrazy z kilku kamer, a także powtarzane i modyfikowane (emitowane w zwolnionym lub przyśpieszonym tempie) sekwencje dają efekt totalności działań twórców.
Spektakl Hiszpanów robi wrażenie. Nie tylko poprzez pokazanie tematu w sposób pozbawiony drastycznych scen, ba – w atmosferze niewinnej zabawy (dziecięca melodyjka wygrywana na cymbałkach jako tło dźwiękowe i kolejne karty misiowej historii zapisane koślawym pismem na żółtych arkusikach z logo Haribo). Nawet najlepszy pomysł nie sprawdziłby się, gdyby nie umiejętność operowania „efektami specjalnymi”. Choć coraz trudniej o spektakl (nieważne – lalkowy czy dramatyczny), w którym nie pojawiają się wizualizacje, wcześniej nakręcony film czy inne elementy wideo-art, rzadko kiedy sposób i cel ich wykorzystania nie budzi zastrzeżeń. Artyści z Agrupación Señor Serrano są w swojej pracy precyzyjni niby saperzy. Bez dwóch zdań – znają się na rzeczy.
 

XXV Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej.